"Wesele" nie spodoba się piewcom polityki historycznej PiS. To najmocniejszy film Smarzowskiego

Ola Gersz
Niby wiemy, czego spodziewać się po filmach Wojciecha Smarzowskiego. Niby przygotowujemy się na mocne i bezkompromisowe widowisko. Niby trudno jest polskiego widza zaskoczyć. Tymczasem nowe "Wesele" Smarzowskiego – zupełnie niezwiązane z "Weselem" z 2004 r. – bierze nas z zaskoczenia i wbija w fotel. Po seansie pozostaje strach i złość, że historia niczego nas nie uczy – znowu idziemy ślepo tą samą drogą. Nienawiści, ksenofobii i pogardy do innego.
"Wesele" dzieje się zarówno współcześnie, jak i w przeszłości Fot. materiały prasowe
Wojciech Smarzowski zrobił nas w balona. Zwiastun "Wesela" sugerował pikantny komediodramat punktujący polskie przywary: pijaństwo, kołtuństwo, rasizm, zamiłowanie do disco polo. Słowem: uwspółcześnione "Wesele" z 2004 roku, bo przecież przez 17 lat zmienili się Polacy, zmieniła się Polska i zmieniły się polskie wesela (chociaż tylko wizualnie). Owszem, w zwiastunie filmu z 2021 roku pojawiły się historyczne przebitki, ale bardziej na zasadzie "mrugniesz, a przegapisz". Szybko uciekały z pamięci.


Tymczasem film Smarzowskiego jest czymś znacznie więcej, niż myśleliśmy. Owszem, wódka leje się strumieniami, wodzirej zawodzi hity disco polo, goście uczestniczą w sprośnych zabawach weselnych, mężczyźni łapią kobiety za tyłki, a za kulisami dzieją się nie do końca legalne interesy. Jest jedna różnica: to wesele rozgrywa się na ziemi przelanej krwią, a tego jednego wieczoru historia zaczyna pukać do drzwi i okien, które wcześniej były szczelnie zamknięte.

Miłość, nienawiść, pogrom

Polska prowincja, czasy współczesne (bardzo współczesne, bo są również nawiązania do pandemii). Lokalny biznesmen Ryszard Wilk (Robert Więckiewicz) wydaje swoją córkę Kasię (Michalina Łabacz) za mąż za Tomka (Przemysław Przestrzelski), jednak dobrą zabawę uniemożliwiają mu problemy w interesach. Jego rodzina też nie ma najlepszego wieczoru: ciężarna panna młoda zaczyna wahać się, czy podjęła dobrą decyzję, a zmęczona życiem żona (Agata Kulesza) coraz bardziej dusi się w małżeństwie.

Jest i dziadek, Antoni Wilk (zmarły w ubiegłym roku Ryszard Ronczewski). W dniu wesela okazuje się, że ojciec Ryszarda został uznany za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata – odznaczono go najwyższym izraelskim odznaczeniem cywilnym przyznawanym przez osobom nieżydowskiego pochodzenia Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Jad Waszem w Jerozolimie.
Fot. materiały prasowe
W tym momencie opowieść się rozgałęzia: Antoni zaczyna rozpamiętywać czasy przedwojenne i wojenne, podczas których poznał miłość swojego życia, mieszkankę tej samej wsi, Żydówkę (Agata Turkot). Młody Antek (Mateusz Więcławek) jest świadkiem pulsującego w Polsce antysemityzmu, który nie pojawia się znikąd. Podsycają go Sowieci, podsycają go naziści, podsycają go prawicowe bojówki. Ta bomba w końcu musi wybuchnąć. I wybucha – zaczyna się pogrom.

Powtórka z historii

Smarzowski dokonał rzeczy mistrzowskiej: połączył plan współczesny i historyczny w jedno. Historia nie stanowi retrospekcji, jest równoważną częścią filmu. Przeszłość i teraźniejszość przeplatają się do tego stopnia, że momentami zaciera się między nimi granica. W ten sposób reżyser pokazuje nam wprost, że historia nie jest tylko historią. Ona wciąż istnieje jako pamięć, która chcemy zamieść pod dywan.

Problem w tym, że jeśli ją zamiatamy, to nie potrafimy się na niej uczyć. Antysemickie hasła na sklepach, ataki lokalnej społeczności na Żydów i apele, aby "nie kupować u Żydka" nie różnią się od stref wolnych od LGBT, "tęczowej zarazy", "imigrantów-zoofilów" czy nienawistnych haseł faszystów na Marszu Niepodległości.
Fot. materiały prasowe
Zresztą Smarzowski dosadnie zestawia te dwie narracje. Na weselu Kasi ksiądz ostrzega z ambony przed "ideologią LGBT", w młodości Antka – apeluje o obronę polskości i nastawia wiernych przeciwko sąsiadom żydowskiego pochodzenia. Nieliczni zbuntują się i powiedzą "nie". Przecież, jak mówi jeden z mieszkańców wsi, "robimy to wszystko dla Polski". A tę trzeba nieustannie bronić przed "innym" – Żydem, imigrantem z Bliskiego Wschodu, gejem.

"Antypolski" Smarzowski

W "Weselu" Smarzowskiego to ostrzeżenie wybrzmiewa najmocniej. Część historyczna wbija w fotel, a sceny pogromu porażają realizmem i okrucieństwem – ogląda się je trudniej, niż "Dom zły", "Różę" czy "Wołyń". Po seansie milczymy. Czujemy niepokój, ale i złość, że ponownie zmierzamy w stronę apokalipsy. Że propaganda znowu sieje spustoszenie i zupełnie nic się nie zmieniło.

"Wesele" nie jest jednak arcydziełem. To film ważny, mocny i potrzebny, ale jego część współczesna jest przeszarżowana, nie unika zbyt grubo ciosanych porównań, łopatologii i scen rodem z filmów Patryka Vegi.
Czytaj także: "Wiedzieli, że zaraz zginą w płomieniach". 80 lat po pogromie w Jedwabnem zbrodnia nadal dzieli
Problem w tym, że Wojciech Smarzowski chce upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Do jednego, trwającego 2 godziny 15 minut filmu wkłada wszystkie polskie przywary i grzechy. Jeśli pomyślicie, co was denerwuje w Polakach, to z pewnością znajdziecie to w "Weselu". Tymczasem część historyczna broni się samą opowieścią. I mimo że jest ona mocniejsza dzięki zestawieniu ze współczesnością, to zabrakło tu wyważenia.

Prawica lubi słowo "antypolskie" i ten film w tej kategorii się mieści. Na całe szczęście, bo "Wesele" Wojciecha Smarzowskiego z 2021 roku jest upadkiem narodowych mitów, niewygodnym przypomnieniem polskich zbrodni (jak mówi na ekranie młody Antek: "Pamięć jest straszna, ale bez pamięci nie da się żyć") i czerwonym światłem dla współczesnych. Niebezpiecznie dryfujemy w stronę historycznej powtórki, ale wciąż jest czas na odwrót.