Koniec z obchodzeniem zakazu handlu w niedzielę. "To jakieś szaleństwo"

Żaneta Gotowalska
Brak możliwości zrobienia zakupów w niedzielę, omijanie przepisów przez dyskonty i spore promocje, które sprawiają, że małe sklepy nie mają z nimi szans. Do tego wkurzenie tych, którzy nie mają czasu w tygodniu, by zająć się większymi zakupami. I pracownicy – ci, chcący zarabiać więcej, i ci, którzy cenią sobie czas wolny. To wszystko sprawia, że zakaz handlu, mimo że od jego wprowadzenia minęło sporo czasu, wciąż budzi emocje.
ARKADIUSZ ZIOLEK/East News
Zakaz handlu w niedzielę, odkąd został wprowadzony, budzi wielkie emocje. Społeczeństwo, jak to zwykle bywa, podzieliło się na zwolenników i przeciwników takiego rozwiązania. Kiedy sklepy znalazły sposób na otwieranie swoich drzwi w niedziele, oferując usługi pocztowe, jedni zaczęli żartować, że sklepy się otwierają, a poczta w niedziele zamknięta. Inni skorzystali z okazji i wrócili do spokojnych zakupów podczas ostatniego dnia tygodnia.

Tymczasem prezydent podpisał zmiany uszczelniające zakaz handlu w niedziele. Nowelizacja sprawi, że w niedziele niehandlowe sklepy, które świadczą jednocześnie usługi pocztowe, będą mogły być otwarte, ale jeśli przychody z tej działalności przekroczą 40 proc. przychodów danej placówki.


Czytaj więcej: Koniec ze sklepami-pocztami? Andrzej Duda zdecydował, co z zakazem handlu w niedzielę

"Zakaz handlu w sieciach spożywczych robi się coraz bardziej teoretyczny"

Zapytałam na Twitterze, który raz na jakiś czas rozgrzewa się dyskusją o zakazie handlu, co społeczność myśli o zakazie handlu i o planowanych ograniczeniach dotyczących godzin otwarcia sklepów. Inicjator zakazu handlu chce bowiem pójść dalej i proponuje krótsze godziny otwarcia sklepów.

"Przecież na Zachodzie i w Europie Środkowej są ograniczone możliwości otwarcia sklepów. U nas nie. Tam po godzinie w niektórych krajach 20, w niektórych 21, może się otworzyć tylko malutki sklep. O 18.30, teraz o 19, jak państwo wiecie, w Brukseli sklepy się zamykają. U nas mogą (handlować - red.) nawet i całą noc" - uzasadniał Alfred Bujara. .Jak można było się spodziewać, głosy były podzielone.

"Widzę to tak. Praca zmianowa 6-14 i 14-22. W niedzielę i święta pracownicy, którzy chcą więcej zarobić. Podobnie, jeśli są sklepy nocne" – skomentował były poseł Artur Górczyński.

Krystian: "Zakaz całkowity to jakieś szaleństwo. Powinni ograniczyć czas pracy w soboty i niedziele. Soboty od 9 do 18, a w niedziele od 10 do 15. I po problemie. Potrzebujący skorzystają".

Specjalista od SM Mateusz Murawski wskazał na kwestię niejako konieczności robienia zakupów w godzinach nocnych. "Ostatnio zacząłem robić zakupy w okolicach 22, bo zanim wrócę z pracy, pomogę uśpić dziecko, to jedyna możliwość ogarnięcia podstawowych spraw. Do tego w sklepie cisza i spokój – stwierdził.

"Przeciwny zakazowi - niedziela to często jedyny dzień w tygodniu, gdy udaje się zrobić poważniejsze zakupy. Dodatkowo odnoszę wrażenie, że wprowadzenie zakazu było wyłącznie ukłonem w kierunku Episkopatu oraz upolitycznionej Solidarności. Przekaz, który poszedł do społeczeństwa pod hasłem "niedziela dla rodziny” jest tylko pustym sloganem. Pracownicy powinni mieć jednak zagwarantowane 2 niedziele wolne każdego miesiąca, stanowiłoby to pewien rodzaj kompromisu" - ocenił Marek.

"Gdy zakazu nie było, męża widywałam tylko w przelocie"

Bardzo dużo osób wskazywało na kwestie pracownicze. "Jestem za zniesieniem ograniczeń, przy jednoczesnym zapewnieniu odpowiednich warunków dla pracowników. Odpowiedniego wynagrodzenia i zapewnienia wolnego czasu. Resztę ureguluje rynek" – stwierdził Artur.

Monika, która pracuje w handlu, jest za zakazem handlu w niedziele, ale przeciwko zamykaniu sklepów wcześniej. Niedziela, jak mówi, to jedyny dzień, który może spędzić z rodziną. "Pamiętam, gdy zakazu nie było, wtedy męża widywałam tylko w przelocie. Człowiek dosłownie mijał się w drzwiach" – dodała.

"Pracowałam w weekendy w galerii przez 3 lata i bardzo sobie chwaliłam. Za niedzielę wyższa stawka i dzień wolny w tygodniu, który można było przeznaczyć na sprawy osobiste. A zamknięte niedziele zupełnie mi nie stanowią. Daję radę żyć bez dnia na zakupach" – oceniła Katarzyna.

Tomasz stwierdził, że jest "przeciwny zakazom". "Ale faktycznie powinny być albo obowiązkowe 2 niedzielę wolne dla pracownika i ewentualnie jakieś dodatki za pracę w niedzielę" – zaznaczył.

Czytaj więcej: Pracownicy Carrefour się buntują. Chodzi o otwarcie sklepów w niedzielę

"Jestem za handlem w niedzielę. Jednocześnie uważam, że każdy pracownik powinien mieć wolne 1 lub 2 niedziele w miesiącu. Pracowałam w hotelu, czyli praca w tygodniu i w święta. Udawało się układać grafik tak, aby wszystkich pogodzić. Jest to do zrobienia" – oceniła Joanna.

"Jestem przeciwny zakazowi handlu. Ale i rozumiem także pracowników. Pracujący w niedziele powinni dostawać podwójną stawkę godzinową i mieć gwarancję wolnej, przynajmniej jednej niedzieli w miesiącu. Po ostatnich tygodniach widać dobitnie, że ludzie chcą robić zakupy w niedziele" – dodał Krzysztof.

"Zakaz handlu w sieciach spożywczych robi się coraz bardziej teoretyczny" - ocenił Piotr.

Łukasz ocenił, że "jeden dzień w tygodniu sklepy mogą być zamknięte". "To naprawdę da się ogarnąć w życiu codziennym i zaplanować ten jeden dzień do przodu. Myślę, że pracownicy handlu też chcą spędzić trochę czasu z rodziną, znajomymi. Potrzebują tego dnia" – stwierdził. Kolejna osoba stwierdziła, że pracownicy handlu i tak w niedziele przychodzą do pracy, nawet jeśli sklepy są zamknięte, bo np. przygotowują produkty do sprzedaży, przyjmują dostawę itd.

"Znajomi, którzy pracują w marketach i tak przychodzą w niedzielę do pracy. Bo to sklep ma podpisaną jakąś umowę, bo to rozkładają towar itp. Ograniczenie godzinowe to już jakaś w ogóle abstrakcja... Co z osobami, które pracują na zmiany? Kiedy mają robić zakupy?" –stwierdził Jędrzej.

Sondaż: Polacy za zniesieniem zakazu handlu

To głos ludu, a teraz czas na twarde fakty. Blisko 55 proc. respondentów chce przywrócenia handlu w siódmy dzień tygodnia – wynika z sondażu UCE Research. 35,8 proc. jest przeciw, a 9,3 proc. nie ma wyrobionej opinii w tej kwestii.

Dodatkowo na początku 2019 roku Centrum Analiz PKO BP wyliczyło, że "jedna niedziela niehandlowa ogranicza miesięczny wolumen sprzedaży detalicznej o 1,1 proc". Zakaz wpłynął negatywnie na obroty sieci handlowych. Te jednak robiły naprawdę wiele, by ten wpływ zniwelować. Spore dyskonty przygotowały kampanie reklamowe zachęcające klientów do zakupów w soboty (np. "Jak sobota to do Lidla, do Lidla" – chyba nie ma osoby, która się z tym nie zderzyła). Do tego w soboty wprowadzane są liczne promocje.

Związek Przedsiębiorców i Pracodawców w swoim raporcie z 2019 roku przedstawił, że "w żaden sposób nie został odwrócony trend znikania małych sklepów z rynku". Wręcz przeciwnie: "Biuro Analiz Sejmowych zaznacza, że małe podmioty notują spadek przychodów sięgający nawet 30 procent". "W tym samym czasie rosną w siłę stacje benzynowe, powoli zmieniające się w faktyczne sklepy oraz sieci dyskontów, umiejętnie kształtujące nawyki konsumenckie za pomocą agresywnych kampanii promocyjnych" – czytamy w raporcie.

Czytaj więcej: Tak PiS "ochronił" małe sklepy. Z mapy Polski znikają co roku tysiącami

I dalej: "Ostatecznie, w związku z zakazem tracą też grupy przedsiębiorców bezpośrednio objęte zakazem handlu, np. właściciele punktów usługowych w centrach handlowych czy też właściciele samych centrów handlowych. Tym samym regulacja poza szkodliwym
wpływem na sektor, oddziałuje również negatywnie na inne, niebędące jego częścią
przedsiębiorstwa".

Wśród rekomendacji ZPP wskazano, że "należy jak najszybciej wycofać się z ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele i uchylić ją" oraz, że "aby osiągnąć społeczne cele ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele, wystarczy dokonać zmiany w kodeksie pracy, poprzez wprowadzenie do niego przepisu gwarantującego każdemu pracownikowi dwie wolne niedziele w miesiącu"