Cały film to rozmowa z dyspozytorem 112. Nuda? "Winny" trzyma w napięciu jak mało który thriller

Zuzanna Tomaszewicz
Rozmowa telefoniczna z dyspozytorem numeru alarmowego 112 (w USA 911) okazuje się jazdą bez trzymanki, podczas której na jaw wychodzą personalne problemy głównego bohatera i rozterki dotyczące tego, kto ma rację a kto nie. W thrillerze "Winny" Jake Gyllenhaal znów udowodnił, że jest aktorem przez duże A. Granie przez cały film z samą słuchawką w ręku to wyzwanie, na którym wielu by się wyłożyło.
Jake Gyllenhaal udowodnił, że jest aktorem przez duże A w filmie "Winny". Fot. materiał prasowy / Netflix

Głos za słuchawką

Rola dyspozytora numeru 911 zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych i wiąże się z tym, że osoba odbierająca telefon musi zachować zimną krew, aby jak najsprawniej pomóc dzwoniącym do niej ludziom w potrzebie. W "Winnym" mieliśmy okazję przyjrzeć się tej pracy z bliska, choć z pewnością trzeba wziąć pod uwagę, że wizja twórców mogła zostać udramatyzowana. Dodajmy również, że to remake duńskiego filmu o tym samym tytule z 2018 roku.

Joe Baylora poznajemy, gdy pracuje na nocnej zmianie w centrum powiadamiania ratunkowego. Dzwoni do niego m.in. biznesmen zaatakowany przez sexworkerkę oraz chłopak, który wywrócił się podczas jazdy na rowerze. Sytuacja zmienia się o 180 stopni, kiedy pod numer alarmowy dzwoni uprowadzona kobieta. Dyspozytor za wszelką cenę chce ją uratować, ale nie zdaje sobie sprawy z tego, jakim kosztem.


Nie jest to film, w którym na ekranie mamy wybuchy ognia, sceny kaskaderskie lub jakąkolwiek aktywność inną niż rozmowa telefoniczna. Jake Gyllenhaal grający Baylora spędza trzy czwarte filmu w pozycji siedzącej przy biurku dyspozycyjnym, tylko raz zmieniając scenerię. Całość rozgrywa się między nim a głosami za słuchawką.

Oczywiście niektóre sceny są dzielone z innymi aktorami, którzy w tle odgrywają resztę zapracowanych dyspozytorów, jednak na dłuższą metę Gyllenhaal musi radzić sobie w pojedynkę. Roboty nie ułatwia mu ustawienie kamer, które z bliska przypatrują się jego osobie.

Przy takiej formule filmu naprawdę łatwo można było spartaczyć sprawę, na szczęście reżyser Antoine Fuqua ("Bez litości") dokładnie wiedział, kogo obsadzić w głównej roli. Każda zmarszczka, drgnięcie powieki, delikatne złamanie głosu czy wargi drgające przy próbie powstrzymania łez są u Gyllenhaala w subtelny sposób widoczne.

Aktor nie sili się na sztuczne emocje, a wręcz przeciwnie. Zdenerwowanie, wątpliwość, stres malują się na jego twarzy bez większych oporów. Udźwignąć na własnych barkach tak długi i zarazem "statyczny" film jest sztuką samą w sobie.

"Winnego" nie byłoby co prawda, gdyby nie aktorzy głosowi, którzy też mieli nieco pod górkę. W obsadzie znaleźli się m.in. Ethan Hawke ("Boyhood"), Paul Dano ("Labirynt"), Riley Keough ("Dom, który zbudował Jack") i Peter Sarsgaard ("Była sobie dziewczyna"). Ich głosy były niczym otwarta karta.

Zmyłka

Scenariusz napisany przez Nika Pizzolatto (serial "Detektyw") buduje powolne napięcie, które tuż pod koniec filmu zostaje rozładowane, a puzzle zaczynają układać się w jedną wspólną całość. Ryzyko podjęte przy tworzeniu fabuły także nie było najprostszą rzeczą do obronienia.

Koniec końców "Winny" wychodzi z tak niebezpiecznego starcia obronną ręką, kreując wielowymiarową historię o tym, aby nie podejmować zbyt pochopnych decyzji i brać odpowiedzialność za swoje czyny.

Po seansie twórcy pozostawiają widza z mętlikiem w głowie, dając niejednoznaczne wskazówki dotyczące burzliwego życia Baylora, który zdecydowanie jest postacią tragiczną. Odbiorca sam musi wybrać, czy stoi po stronie bohatera granego przez Gyllenhaala, czy nie.

"Winny" porusza kwestie iście współczesne. Mamy w nim wątek chorób psychicznych, typowej dla Stanów Zjednoczonych sprawy prawa do posiadania broni, i zabójstw nieletnich przez policjantów.

Tytuł Antoine'a Fuqui to pozycja, którą warto obejrzeć, aby przekonać się, że przy dobrej obsadzie i rewelacyjnie napisanym scenariuszu film nie potrzebuje zbyt wielu dekoracji. W przypadku "Winnego" wisienką na torcie okazał się Gyllenhaal, który znowu pokazał klasę samą w sobie.
Czytaj także: Obejrzałam "Diunę" i chcę więcej melanżu. Ten film podzieli los "Władcy Pierścieni"

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut