Nie ma covidowej przepustki, nie ma pensji. Włochy walczą z antyszczepionkowcami

Aneta Olender
Jeszcze nikt w Europie, a właściwie na całym świecie, nie zdecydował się na takie kroki. Od połowy października we Włoszech obowiązują jedne z najbardziej restrykcyjnych covidowych przepisów. Choć rząd zapewnia, że wszystko to dla dobra ogółu, część ludzi wyszła na ulice.
Włosi wyszli na ulice w proteście przeciwko obowiązującym obostrzeniom. Fot. AP/Associated Press/East News
Włosi i Włoszki – a także i turyści – z pewnymi restrykcjami musieli pogodzić się już wcześniej. Od sierpnia bez certyfikatu covidowego (Green Pass) nie można wejść m.in. do muzeów, kin, restauracji, czy obiektów sportowych. Teraz jednak brak tzw. zielonej przepustki oznacza jeszcze większe ograniczenia.

– Obowiązkiem jest posiadanie zielonej przepustki, żeby móc pracować. Można ją uzyskać albo po szczepieniu i wtedy jest ważna kilka miesięcy, albo po przechorowaniu, albo uzyskując negatywny wynik testu na COVID-19, ale ta ważna jest 48 godzin – mówi Paulina Wojciechowska, Polka mieszkająca we Włoszech.


Co jeśli nie spełni się tych wytycznych? Wtedy nie można pracować. Takich zawieszonych w pełnieniu obowiązków osób pracodawca nie może zwolnić, ale przestaje im płacić. Gdyby jednak ktoś mimo wszystko pojawił się w firmie, musi liczyć się z grzywną w wysokości 1500 euro. Karę za niesprawdzenie, czy pracownicy przestrzegają przepisów, może otrzymać także pracodawca.

– Nie możesz przyjść do pracy, jeśli nie masz przepustki. Pracodawca nie może cię zwolnić za to, że nie masz przepustki, ale może to zrobić za to, że nie przychodzisz do pracy – wyjaśnia rozmówczyni naTemat.

Uniknąć zamknięcia

Cel wprowadzenia takich rozwiązań jest oczywisty – zwiększenie liczby zaszczepionych osób, a tym samym uniknięcie kolejnego lockdownu. Minister zdrowia Roberto Speranza, mówiąc o nowej strategii walki z COVID-19, zapewniał, że zielona przepustka wpłynie na poprawę bezpieczeństwa i będzie wsparciem kampanii promującej szczepienia.

– Popieram zieloną przepustkę i uważam, że sprzeciwianie się jej jest głupotą, ponieważ widzimy dowody, że jest to słuszne. Na szczęście opór wobec tej logiki jest marginalny. Jesteśmy w uprzywilejowanym miejscu, sytuacja jest w końcu dobrze zarządzana przez rząd – zaznaczył z kolei Gianfranco Cappelluzzo, który pojawił się w punkcie szczepień na rzymskim dworcu kolejowym Termini. Mężczyzna przyszedł tam ze swoją matką, która otrzymywała kolejną dawkę szczepionki.

Z przeprowadzonego kilka dni temu sondażu wynika, że 65 proc. Włoszek i Włochów popiera wprowadzenie takich ograniczeń. Jednocześnie wiele osób się im sprzeciwia, stąd protesty i manifestacje w większych włoskich miastach, takich jak choćby Mediolan, Rzym, Turyn, czy Bolonia.

Szczepią się, bo muszą

Mimo sprzeciwów przed niektórymi punktami szczepień zaczęły tworzyć się kolejki. Ci ludzie podkreślają jednak, że decydują się na szczepionkę nie dlatego, że chcą. Gdyby nie musiały tego robić, na pewno by nie zrobiły. Szczepią się, bo muszą pracować.

W rozmowie z The Guardian Rosanna Barbutto, 59-letnia mieszkanka Rzymu, pracownica supermarketu, podkreślała, że nie jest przeciwniczką szczepień w ogóle, co roku szczepiła się przeciwko grypie.

– Nie chciałam przyjmować tej na koronawirusa, ponieważ nie byłem pewna, czy jest bezpieczna. Bałam się. Ludzie mówili o skutkach ubocznych, a potem były te wszystkie protesty. Ale muszę pracować, więc potrzebuję zielonej przepustki. Nie chcę dalej wydawać pieniędzy na testy – mówiła.

– Byłem ostrożny. Moja żona i ja chcemy mieć dziecko, dlatego nie spieszyliśmy się z podjęciem decyzji… ale kiedy pojawiła się zielona przepustka, poczuliśmy, że musimy to zrobić – przyznał inny mieszkaniec Rzymu.

Paulina Wojciechowska podkreśla, że większość ludzi jednak się szczepi, ale ci, którzy nie chcą tego zrobić, są bardzo zdenerwowani. Tym bardziej że szczepienie we Włoszech nie jest obowiązkowe.

– Szczepienie nie jest obowiązkiem, obowiązkiem jest ta zielona przepustka, teoretycznie zostawiają wybór, ale praktycznie jest już inaczej. Szczepienie jest bezpłatne, ale testy już nie. Jeżeli więc zgodnie z prawem, które mam, wybieram, że nie chcę się szczepić nieobowiązkową szczepionką, to chcąc pracować mam obowiązek robić sobie test 2-3 razy w tygodniu i płacić za test jakieś 45 euro na tydzień. To już jest nie fair – zaznacza.
Fabio Bocin
pracownik portu w Treście, wypowiedź dla Reutersa

Zielona przepustka to zła rzecz, to dyskryminacja. Nic więcej. To nie jest regulacja zdrowotna, to tylko polityczny ruch, tworzący podział między ludźmi.

Kolejki do aptek

Ważność zielonej przepustki wystawionej na podstawie przeprowadzonego testu to 48 godzin. Oznacza to, że aby móc chodzić do pracy trzeba sprawdzać, czy nie jest się zakażonym, co dwa dni. Przed miejscami, w których można to zrobić taniej, ustawiają się kolejki. Wejście do nich z ulicy nie zawsze jest jednak możliwe.

– Test refundowany z tutejszego funduszu zdrowia, który kosztuje około 15 euro, można zrobić w niektórych aptekach. Trzeba w nich jednak rezerwować miejsce. Jedyna apteka w mojej okolicy, która takie testy robi, ma już rezerwacje na 2 tygodnie do przodu. W związku z tym, jeśli dziś potrzebny byłby mi test, muszę iść do prywatnego laboratorium – wyjaśnia Paulina Wojciechowska.

W prywatnym laboratorium cena testu wynosi od 20 do nawet 25-30 euro. Niektóre placówki oferują klientom abonamenty.

Część związków zawodowych we Włoszech i niektóre partie polityczny optowały za tym, aby ważność testu przedłużyć do 72 godzin i aby testy były bezpłatne. Takie rozwiązanie mogłoby być korzystne z punktu widzenia pracodawców. Rząd nie zgodził się jednak na takie ustępstwa.

– Jeżeli pracownik musi co dwa dni robić sobie testy, oznacza to ciągłą niepewność pracodawcy, który nie wie, czy następnego dnia będzie miał ludzi do pracy. Musi być gotowy, mieć innego pracownika na ewentualne zastępstwo, gdyby test był pozytywny – słyszę od Polki mieszkającej we Włoszech.

Co istotne, nowe przepisy dotyczą także osób samozatrudnionych. – Zdarzyło mi się rozmawiać ze znajomymi, którzy są rybakami. Żeby wejść na kuter, muszą mieć Green Pass, bo inaczej są tam nielegalnie. To dwaj bracia, którzy i mieszkają w jednym domu, i razem pracują. Nikogo innego nie ma z nimi na kutrze – dodaje Paulina Wojechowska.
Paulina Wojciechowska
Polka mieszkająca we Włoszech

W moim najbliższym otoczeniu jest osoba, która ma zaświadczenie lekarskie – ze względu na stan zdrowia, jest to osoba z chorobą autoimmunologiczną, nie może się zaszczepić, bo mogłoby to zagrażać jej życiu.

Mimo tego zaświadczenia, aby gdziekolwiek wejść, musi robić testy i to płatnie. Nie szczepi się nie z własnego wyboru, tylko dlatego, że nie może.

Założenie włoskiego rządu jest takie, aby do końca października zaszczepiło się ponad 90 proc. włoskiego społeczeństwa. Aktualnie zaszczepionych jest już ponad 80 proc. osób powyżej 12 roku życia.

To właśnie Włochy były tym europejskim krajem – epicentrum dramatycznych zdarzeń – w którym na początku pandemii obserwowaliśmy największą liczbę zachorowań i najbardziej dynamiczny wzrost zakażeń.

W pamięci wielu utkwiły choćby sceny, które później nazwano "transportem grozy" – konwój wojskowych ciężarówek wywożących trumny z ciałami zmarłych z Bergamo. Krematorium nie nadążało za spopielaniem zwłok. Włosi jako jedni z pierwszych zdecydowali się też na wprowadzenie lockdownu. Według oficjalnych statystyk liczba ofiar COVID-19 w tym kraju przekroczyła 132 tys.
Czytaj także: Profesor prowadzi szpital tymczasowy na Podlasiu i mówi wprost: IV fala jest bardziej dramatyczna