Molestowanie i romanse nauczycieli z uczennicami w "Bednarskiej". Dyrekcja odpowiada

Wioleta Wasylów
W ostatnim czasie na jaw wyszły pewne fakty dotyczące I Społecznego LO "Bednarska" w Warszawie. "W ostatnich miesiącach my, nauczycielki i nauczyciele, dwukrotnie zderzyliśmy się z sytuacjami, które były dla nas wstrząsem" – napisano w oświadczeniu pedagogów placówki. Jak się okazuje, miało tam dochodzić m.in. do molestowania uczennic – ich historie opisała "Gazeta Wyborcza".
Dyrekcja "Bednarskiej" odniosła się do doniesień o przypadkach nadużyć i molestowania uczennic w szkole. Fot. zdjęcie poglądowe / TADEUSZ KONIARZ / REPORTER

"Uczennice doświadczały werbalnej przemocy, wyczerpującej znamiona molestowania ze strony nauczyciela. Reakcje grona pedagogicznego i dyrekcji były zbyt łagodne. Dopiero stanowcza postawa uczennic skonfrontowała nas z naszą bezradnością" – czytamy w zamieszczonym 19 października oświadczeniu pedagogów z renomowanego I Społecznego LO "Bednarska" (które było też gimnazjum) w Warszawie. Nauczyciela zwolniono dopiero po raporcie z zewnątrz.


Ponadto dyrektorka Wanda Łuczak została w czerwcu tego roku poinformowana listownie przez absolwentkę szkoły o „poważnych nadużyciach jednego z nauczycieli" sprzed 20 lat. Mężczyzna, który miał się ich dopuścić, już długo nie pracuje w "Bednarskiej".

"Te dwa zdarzenia uzmysłowiły nam, że nie chodzi o jednorazowe, niewystarczające reakcje. Nasz problem ma charakter systemowy. Zrozumieliśmy, że dotychczasowe działania nie były adekwatne i że musimy spojrzeć nie tylko w przyszłość, ale również wstecz" – napisano w oświadczeniu.

Molestowanie w "Bednarskiej"

"Gazeta Wyborcza" cytuje kilka absolwentek szkoły, których imiona zmieniła w swoim tekście. Maria opowiedziała o nauczycielu C. "Podczas gry w Mafię przedstawił się tekstem ‘Mam taką pałę, że wam się to w głowie nie mieści’. A kiedy jego postać z gry była oskarżana o morderstwo, mówił za każdym razem, że nie mógł tego zrobić, bo w tym czasie gwałcił postać naszej koleżanki Basi".

"GW" napisała, że Basia miała otrzymywać od nauczyciela erotyczne maile, a gdy jej mama poinformowała o tym szkołę, "to Basia została przesunięta do innej grupy, a nauczyciel został na swoim miejscu".

O innym nauczycielu opowiadała Lidia. "Nie wiem, jak to się stało, że był wszędzie w moim życiu: w szkole, po szkole, w internecie, komórce. Pisał do mnie bardzo dużo prywatnie. Wysłał mi SMS w stylu ‘Jak ładnie ci w tej spódnicy (...). Na lekcjach wymagał ode mnie coraz więcej i więcej. Postawiłam się, kiedy miałam załatwiać jego sprawy pozalekcyjne. W końcu na rozmowę z dyrekcją przyszedł tata, pokazał wiadomości" – tłumaczyła.

Jednak nauczyciela zwolniono dopiero, kiedy został oskarżony o molestowanie przez pracownicę szkoły. "Teraz, kiedy zaczęło się Me Too w szkole, dowiedziałam się, że była jeszcze jedna dziewczyna, która dostawała od niego SMS-y. Też poszła z tym do dyrekcji. Gdybyśmy to z rodzicami wiedzieli, może sprawy potoczyłyby się inaczej" – przyznała Lidia.

Związek uczennicy i nauczyciela

Maria zdradziła też, że nauczyciel C., gdy był po 40-tce, miał romans z dziewczyną z liceum. "Wziął ją na spływ. Spali w jednym namiocie, chodzili razem pod prysznic. Nikt z tym nic nie zrobił, mówiło się, że dziewczyna go kochała i dlatego nikt nauczyciela za romans nie ścigał" – powiedziała.

Innym nauczycielem, który był w związku z uczennicą, był. D. "On jeszcze studiował, nie pracował na stałe. W drugiej klasie przeprowadziłam się do niego. To nie tak, że nikogo nie obchodził tamten związek, ale miałam 16 lat, potraktowano mnie jak osobę dorosłą (...). Dopóki zapewniałam wychowawców, że jest mi z tym OK, dla nich ta sytuacja też była OK" – zdradziła Joanna, która spotykała się z nim 10 lat temu.

Stanowisko dyrekcji szkoły

"GW" podaje, że w przeszłości rodzice kilkukrotnie zgłaszali dyrekcji przypadki romansów nauczycieli z uczennicami. Za każdym razem mieli być zbywani. "W liceum było założenie, że dzieci są jakby dorosłe, a więc nie rozmawiamy z nimi ani o seksie, ani o narkotykach, ani o relacjach władzy" – powiedział informator gazety.

"Dziś jesteśmy gotowi i gotowe przyznać, że nie udało nam się stworzyć szkoły, w której każda osoba byłaby całkowicie bezpieczna. Udało nam się jednak stworzyć społeczność, która potrafi przyznać się do błędów i zacząć wprowadzać zmiany" – napisali nauczyciele w oświadczeniu.

Absolwentki szkoły nie wierzą w te słowa. Teraz "GW" zapytała poprzedniego dyrektora Jana Wróbla i obecną dyrektorkę Wandę Łuczak o to, czemu dyrekcja wcześniej była zbyt bierna, a także, czy nie ustalono pewnych granic, które nie powinny być przekraczane przez nauczycieli w relacjach z uczniami.

Czytaj także: Ksiądz miał "dotykać i głaskać po pupie" uczennice. Po miesiącu stracił pracę

Odpowiedź Łuczak i Wróbla brzmiała następująco: "Rozmowa na tematy trudne (nie chodzi o to, że dla nas, lecz dla wszystkich osób, których dotyczy) wymaga większej, niż standardowa dawki zaufania w sens i skutek prowadzonej rozmowy. Pani artykuł, a zwłaszcza pytania, które zawarła Pani w liście do nas nie dają nam nadziei na rozmowę, w której chodzi o dojście do prawdy i pełne naświetlenie bardzo różnych sytuacji – w naszej opinii ma Pani poczucie, że prawdę już zna. Pozostajemy przekonani, że problemy, które porusza Pani w artykułach są ważne i warte brania byka za rogi. Myślimy, że z ich poruszania ostatecznie wyniknie dobro".

Dodano: "Nie pyta nas jednak Pani, jak reagowaliśmy na wszystkie sytuacje wychowawcze, o których się dowiadywaliśmy. Czasem za pomocą młotka, a częściej za pomocą narzędzi bardziej złożonych. Czy zawsze najlepiej? Na pewno nie. Czy zawsze z troską o ludzi, przede wszystkim młodych? Tak. Na pewno byłoby rozsądnie porozmawiać o tym... kiedyś".

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut