PiS tchórzy przed antyszczepionkowcami. Eksperci: Powtarzamy dokładnie te same błędy
Od lipca straszono nas czwartą falą. Minister zdrowia mówił wtedy, że zegar tyka i apelował o szczepienia. Ale co naprawdę rząd zrobił, żeby przygotować nas na to, co mamy teraz? Wirusolodzy z łatwością wskazują, czego zabrakło, co zaniedbano i dlaczego. Strach przed wyborcami wybija się na pierwszy plan.
- – Statystyki osób zakażonych pokazują, że rząd nie bardzo przygotował się na czwartą falę. Myślę, że to są po prostu umizgi do elektoratu. Puszczanie oka do nieprzekonanych, wątpiących "wolnościowców" – mówi naTemat dr Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z WUM.
- – Z tego, co widzę, specjalnej strategii nie ma. Strategia polega na tym, że na razie nie jest jeszcze tak źle. Poczekamy, aż będzie bardzo źle, wtedy zrobimy lockdown – ocenia prof. Krystyna Bieńkowska-Szewczyk, wirusolog z Uniwersytetu Gdańskiego.
- Czy rządzący zrobili wszystko, by przygotować się na czwartą falę? Czego zabrakło?
– Generalnie nie jest obecnie dobrze. Niestety nie wyciągnęliśmy lekcji z poprzedniego okresu pandemii. Powtarzamy dokładnie te same błędy, które robiliśmy latem zeszłego roku – ocenia w rozmowie z naTemat dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
– Jest kilka rzeczy, które niewątpliwie zaniedbano. Cały przekaz dotyczący zaleceń w czasie pandemii był dosyć zmienny i chwiejny. W tym momencie czekanie jeszcze dłużej aż tzw. łóżka covidowe się wypełnią, gdy wiadomo, że wypełniają się w bardzo szybkim tempie, to jest trochę jak chowanie głowy w piasek. Nie jesteśmy przygotowani do sytuacji, która niewątpliwie znowu następuje, że cała energia i całe zasoby służby zdrowia będą skierowane na leczenie chorych covidowych – mówi naTemat prof. Krystyna Bieńkowska-Szewczyk, wirusolog z Uniwersytetu Gdańskiego.
– Mamy czwartą falę, która się rozpędza. Nie mamy żadnych zasad dotyczących osób zaszczepionych, tego kto może normalnie funkcjonować w rzeczywistości pandemicznej, a kto musi unikać ryzyka. Nie mamy jasnych zasad, co się wydarzy, kiedy liczby jeszcze bardziej pójdą w górę. Mówiliśmy o tym, że jesienna fala na pewno się pojawi i że będzie wysoka. Mówiliśmy również o tym, że umrze jeszcze wiele osób, gdyż grupy ryzyka w dużym stopniu są niezaszczepione. Dziś, patrząc na to, że teraz zaczęło umierać po 100-200 osób dziennie, widzimy, że czeka nas trudna jesień i zima – zauważa prof. Krzysztof Pyrć, kierownik Pracowni Wirusologii Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czytaj także: Apogeum czwartej fali coraz bliżej. Prof. Simon: Rząd spóźnia się z decyzjami co najmniej o miesiąc
Reakcja na antyszczepionkowców
Chyba wszyscy mamy takie poczucie. Wszyscy mogliśmy przewidzieć, co będzie się działo jesienią, zwłaszcza widząc z jaką siłą antyszczepionkowcy próbowali zakrzyczeć zdrowy rozsądek zaszczepionych Polaków i ze swoimi teoriami na ogromną skalę zaczęli panoszyć się w przestrzeni publicznej.
– Czwarta fala to my! My jesteśmy czwartą falą! My się nie boimy 4 fali – tak skandowali na początku sierpnia w Katowicach. Przez wiele miesięcy tak protestowali, podburzali ludzi, rozsiewali w internecie nieprawdziwe informacje o szczepieniach, które zniechęcały do szczepień. W Zamościu doszło nawet do podpalenia państwowej stacji sanitarno-epidemiologiczną i punktu szczepień.
I wszyscy dobrze wiemy, że rząd – choć robił wiele, namawiając ludzi do szczepień – niezbyt mocno zareagował na zachowania antyszczepionkowców.
– Nie było odpowiedniej reakcji na działania antyszczepionkowe, które są na całym świecie, ale w Polsce przybrały może nieco większą skalę niż gdzie indziej. Myślę, że to jest związane głównie z większym poziomem nieufności Polaków do wszystkiego, co idzie z góry. Jednak niektóre rzeczy powinny być bardzo szybko karane. Doszło nawet do chuligaństwa antyszczepionkowego, to było już skandaliczne – przypomina prof. Bieńskowska-Szewczyk.
Jaka strategia rządu
Tak samo przymykano oczy na to, że ludzie chodzą bez masek, nie zachowują dystansu i wszystko mają w nosie.
– Jeżeli wprowadzamy pewne ograniczenia, takie jak konieczność noszenia maseczek w przestrzeni zamkniętej czy zachowywanie dystansu społecznego, to egzekwujmy przestrzegania przepisów, a nie róbmy tego w taki sposób, że w efekcie ludzie zwyczajnie śmieją się z tego, że nikt nie sprawdza noszenia maseczek, nie nakłada grzywien i mandatów. To jest absurd – mówi dr Dzieciątkowski.
– Jeśli teraz słyszymy, że być może jakieś kolejne restrykcje będą wprowadzane, to w porządku. Ale może najpierw zacznijmy od przestrzegania już wprowadzonych – dodaje.
Czwarta fala zbiera coraz większe żniwo, a karetki znów zaczynają stać w kolejkach do szpitali. Czy rząd ma jakąś strategię?
Prof. Bieńkowska-Szewczyk: – Trudno mi to ocenić. Ale z tego co widzę, specjalnej strategii nie ma. Strategia polega na tym, że na razie nie jest jeszcze tak źle. Poczekamy aż będzie bardzo źle, wtedy zrobimy lockdown. Ale on niczego nie rozwiąże. Zamknięcie powoduje, że wirus rozprzestrzenia się wolniej, ale jestem przekonana, że przy stopniu zakaźności, jaką ma wirus delta, ogromna większość ludzi, jeśli nie chorowali wcześniej lub się nie szczepili, zakazi się.
Prof. Pyrć nie chce oceniać, kto co zaniedbał. – Na pewno można było zareagować na to wcześniej. I powinniśmy byli zareagować wcześniej, bo widzieliśmy po poprzednim sezonie, co się dzieje w momencie, gdy wchodzimy w jesień bezrefleksyjnie. Jako zespół PAN w czasie wakacji zamieściliśmy nasze stanowiska i rekomendacje, które dotyczyły m.in. otwierania szkół, szczepień i zabezpieczenia grup, osób, które mają intensywny kontakt z innymi ludźmi.
Strach przed elektoratem
– Myślę, że to są po prostu umizgi do elektoratu. Puszczanie oka do nieprzekonanych, wątpiących "wolnościowców". Każdy jeden rząd boi się stracić elektorat i taką strusią politykę będzie prowadził do końca – uważa dr Tomasz Dzieciątkowski, komentując brak reakcji rządzących.
– Względy polityczne są oczywiste, chodzi o chęć nietracenia wyborców z różnych kręgów. Ale wydaje mi się, że nie ma też tej tendencji, która jest w wielu krajach, żeby na czas pandemii więcej słuchać fachowców, ekspertów, lekarzy i dostosowywać politykę do ich zaleceń. Przecież Rada Medyczna przy premierze cały czas doradza rzeczy, o których teraz mówimy, ale one nie są wprowadzane w życie. To przejaw niedbałości o życie ludzkie. Bo wiadomo, że ludzie będą umierali – podkreśla prof. Krystyna Bieńkowska-Szewczyk.
O tym głośno mówią politycy opozycji. Donald Tusk ocenił, że rząd ma dosłownie "spętane ręce strachem przed nastrojami społecznymi", a konsekwencją tego będzie "niepotrzebna śmierć setek, a może tysięcy ludzi".
Rafał Trzaskowski wytknął, że fala pandemii po raz czwarty "zaskoczyła rząd, który przespał okres przygotowań, kiedy liczba zakażeń spadała niemal do zera". I Tusk, i on zaapelowali o pilne działania.
Trzaskowski: – Zanim będzie za późno, zanim rząd znowu będzie musiał wprowadzić lockdown, potrzebne są systemowe rozwiązania w ochronie zdrowia. Już wiele tygodni temu prosiliśmy o scenariusze działań w zależności rozwoju pandemii.
Co zrobiono nie tak
Dr Dzieciątkowski zauważa, że nawet nie chodzi o to, żeby rząd miał w przeszłości zrobić coś więcej niż zrobił, ale żeby zrobił to inaczej i może lepiej.
– Program oświatowy dotyczący szczepień należało robić nie od połowy tego roku, tylko mniej więcej od analogicznego czasu w zeszłym roku, zanim szczepienia zostały jeszcze wdrożone. Wówczas był stosowny czas, by je rozpropagować. Tymczasem była mowa o tym, że koronawirus jest w odwrocie, że się "nie zaszczepię, bo nie". Z ust pierwszej osoby w państwie tego typu wypowiedzi, z punktu widzenia zdrowia publicznego, niosą absolutnie negatywny przekaz – podkreśla.
– Druga rzecz to niestety niespójny przekaz informacyjny ze strony kół rządzących: nosić maseczki, nie nosić. Działają, nie działają. To spowodowało chaos informacyjny. A zatem: prawidłowa, spójna kampania informacyjna. Wiarygodne informacje na temat szczepionek. I konieczność przestrzegania metod niefarmakologicznych. Tego zdecydowanie zabrakło. Wiele więcej zrobić by się i tak nie udało – wskazuje.
Prof. Bieńkowska-Szewczyk zauważa, że zachęty do szczepień nagrodami w postaci hulajnóg były niepoważne. – Nie było konkretnej informacji, jak wiele osób niezaszczepionych umarło. To powinno być cały czas nagłaśniane. W dalszym ciągu brakuje mi konkretnej informacji, ile osób zaszczepionych i niezaszczepionych jest w szpitalach. Podawałabym liczby, np. ile kosztuje leczenie osoby, która ciężko choruje na COVID-19 przez kilka miesięcy. W miejscach publicznych umieszczałabym billboardy, ukazujące liczbę niezaszczepionych osób, które są zakażone i które umarły.
Wskazuje też, że nie było nawet próby podjęcia analizy tego, dlaczego ludzie aż tak bardzo odmawiają szczepień.
– W wielu krajach napisano o tym książki, ale w naszej społeczności sytuacja jest trochę inna. U nas wiąże się to z łatwym roznieceniem lęku opartego na niesprawdzonych wiadomościach. Te wiadomości należało dementować, ale nie na zasadzie, że ekspert coś powie w telewizji. Jeśli pojawiają się naprawdę skandaliczne fake newsy, powinny być dementowane w każdy możliwy sposób– uważa.
Co można zrobić teraz
Wirusolodzy przypominają o certyfikatach covidowych, które w Polsce są w ogóle niewykorzystane. I tu jest duże pole dla rządzących.
– Inne kraje wprowadziły pewne przywileje dla osób zaszczepionych, np. możliwość spokojnego spędzania czasu w miejscach rozrywki, w kawiarniach, kinach, restauracjach. Niemcy od 1 listopada stwierdziły, że nie stać ich, aby zaszczepiona populacja traciła składki na osoby, które są celowo nie zaszczepione, a które zachorowały. Czyli osoby niezaszczepione, które od 1 listopada znajdą się na kwarantannie, są pozbawione zasiłków chorobowych itp. Są to oczywiście działania niepopularne, ale za granicą to działa – wskazuje dr Dzieciątkowski.
– Jeśli mamy w społeczeństwie osoby, które podważają skuteczność szczepień, kontestują to na zasadzie nie bo nie, to niestety w ramach solidarności społecznej pewne osoby powinny mieć pewne przywileje, a inne nie.
Prof. Bieńkowska-Szewczyk: – Prawie wszystkie kraje europejskie wprowadziły system, w którym możliwość korzystania z miejsc publicznych jest uzależniona od tego, czy jest się zaszczepionym, czy nie. To bardzo dobrze funkcjonuje. Mamy europejskie certyfikaty szczepionkowe, tylko u nas nikt ich nie używa. W innych krajach pokazuje się je np. wchodząc do kina, czy do pociągu. U nas ma się je w kieszeni, czy w telefonie i właściwie nie ma z nich żadnego pożytku. Takich kontroli w ogóle nie ma. A to na pewno pomogłoby w wielu sytuacjach.
Na przykład we Włoszech nie można wejść do pociągu i nawet kupić biletu na pociąg bez takiego certyfikatu. Z całą pewnością by to wpłynęło na powstrzymanie epidemii, gdyby takie regulacje były u nas wprowadzone. Moim zdaniem to jest w tej chwili największe zaniedbanie.
Jak wypadamy na tle innych krajów
Można też było przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja w szkołach. – Wiadomo było, że będzie się działo. Mamy powtórkę z rozrywki dokładnie tego, co zostało zrobione w ubiegłym roku. Znowu szkoły zostały puszczone na żywioł. Wiadomo, że w Polsce przestrzeganie dystansu społecznego w szkołach to jest fikcja, bo jak tego przestrzegać? – zauważa dr Dzieciątkowski.
Daje przykład Niemiec, jak tam rozwiązano tę kwestię. – Niemcy podzielili klasy i zastosowali zmianowość lekcji. Lekcje trwały do późnego popołudnia, ale w mniejszych grupach. U nas czekamy, co będzie i jeszcze słyszymy, że w szkołach i kościołach koronawirus nie będzie zakażał. A potem się dziwimy, że mamy tyle zakażeń – zauważa.
Jak w ogóle Polska i pandemiczne działania rządu przedstawiają się na tle innych państw?
– Niektóre państwa wyciągnęły lekcję, niektóre nie. Zupełnie przyzwoicie wyciągnęły ją Hiszpania, Francja, Niemcy czy Włochy. Częściowo Izrael i Wielka Brytania, gdyż tam jest bardzo wysoki odsetek wyszczepienia, co doprowadziło do obniżenia liczby zakażeń, ale w tych krajach rządzący zachłysnęli się tymi współczynnikami wyszczepienia i zapomnieli o metodach niefarmakologicznych. Odpuścili sobie dystans społeczny i noszenie maseczek. A to cały czas się uzupełnia – mówi dr Dzieciątkowski.