"Jak Białoruś zmieni taktykę, to polegniemy". Dziewulski o możliwej eskalacji konfliktu na granicy

Adam Nowiński
We wtorek rano migranci rozpoczęli szturm na granicę polsko-białoruską w rejonie przejścia granicznego Kuźnica-Bruzgi. W stronę polskich żołnierzy i policjantów poleciały kamienie i granaty hukowe. Zdaniem Jerzego Dziewulskiego, byłego antyterrorysty i doradcy ds. bezpieczeństwa prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego sytuacja będzie się tylko pogarszać.
Jerzy Dziewulski komentuje sytuację na granicy z Białorusią. Fot. Bartosz Krupa / East News
Adam Nowiński, naTemat.pl: We wtorek migranci przystąpili do ataku na granicę z Polską. W stronę naszych służb poleciały kamienie i granaty hukowe. Polska odpowiedziała na atak przy użyciu armatek wodnych i gazu pieprzowego. Jak ta sytuacja będzie dalej się rozwijała?

Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta: Widziałem tysiące podobnych interwencji i każda przebiegała tak samo. Problem polega jednak na tym, że w przypadku tych innych sytuacji, konflikt można było próbować deeskalować przy użyciu mediatora. Ale w tym przypadku tej eskalacji nie da się powstrzymać.
Czytaj także: Wstrząsające nagranie z granicy. Migranci zaatakowali żołnierzy i policjantów [WIDEO]
Dlaczego?


Proszę zauważyć – wszyscy mówią, żeby deeskalować, obniżać napięcie. To jest standard w przypadku kiedy w sytuacji zagrożenia może dojść do starcia fizycznego. Mamy negocjatora. Ale tutaj nie ma technicznie takiej możliwości, żeby obniżyć napięcie, bo nie ma tu kontaktu między obiema stronami.

W tej sytuacji napięcie będzie rosło, bo strona białoruska podpuszcza migrantów, którzy próbują przedostać się na terytorium Unii Europejskiej. A polskie służby stoją przed dużym dylematem.

No tak, bo widzą co się dzieje po drugiej stronie zasieków. Specjalnie przed ich oczy białoruskie służby wystawiają kobiety z dziećmi.

Dokładnie, przecież to też są ludzie, którzy widzą dramat po drugiej stronie. Ale trzyma ich poczucie obowiązku, to, komu przysięgali, kogo mają bronić i od kogo otrzymują polecenia. Nie mają prawa ani się litować, ani współczuć. Fizycznie i psychicznie nie mają prawa pokazać współczucia. W tej sytuacji wiedzą co robić i jak to robić, bo byli do tego szkoleni.
Fot. LEONID SHCHEGLOV/AFP/East News
Z kolei druga strona, rzucając kamieniami prowadzi nie tylko do eskalacji sytuacji, ale i do zmiany stosunku psychicznego polskich służb. Ci policjanci, którzy teraz im współczują, wiedzą, że są wykorzystywani przez reżim Łukaszenki, przestają w tym momencie rozumieć, stają się bardziej agresywni, bo widzą, że tamta strona stosuje niebezpieczne środki.

Kamienie nie deeskalują, a wzmagają napięcie. Mówiłem, że ten konflikt bardzo się przedłuży, że to nie będzie sprawa na dzień czy miesiąc, a dłużej. Łukaszenka też
to wiedział i skrzętnie to wykorzystał. Proszę zobaczyć. Do tej pory nikt z nim nie rozmawiał.

Po sfałszowanych wyborach prezydenckich i po krwawym stłumieniu protestów Europa zepchnęła go na margines.

A teraz czuje się stroną, która naprawdę wygrywa. Nikt z nim nie rozmawiał, a nagle rozpoczynają się z nim rozmowy. Świat widzi, że do niego dzwonią, u niego zabiegają o różnego rodzaju rozwiązania, możliwości. Nie mam cienia wątpliwości, że w tej chwili mimo działań dyplomatycznych to nie zakończy sprawy. Będą dalej kłopoty na granicy.

Ale widzieliśmy wczoraj nagrania niezależnych białoruskich mediów, na których leciały komunikaty polskich służb, które nawoływały o Białorusinów o opamiętanie. Przypominały w nich, że jeszcze do niedawna polscy i białoruscy pogranicznicy strzegli bezpieczeństwa tej granicy. Czy to nie jest forma deeskalacji?

Tak nie wygląda deeskalacja. Żydzi i amerykanie uczyli mnie jak deeskaluje się konflikt. To była pewna forma wpływania na służby. Prymitywna forma, ale o innej formie nie mogło być mowy. Była to raczej próba wyjścia z tej sytuacji, próba wpłynięcia, pokazania, jak z naszej strony to wygląda. To jest wołanie na puszczy i nie miała raczej żadnego wpływu na przebieg białoruskiej operacji.

Skąd taka pewność?

Białorusini wiedzą, kto kieruje tą akcją i wiedzą, że każdy opór i współpraca z drugą stroną mija się z celem. Dowodzi ten, kto ma ściśle określoną pozycję. Kto będzie chciał się wyłamać, od razu zostanie cofnięty z granicy.

Sytuacja na granicy jest napięta. Atak na przejście w Kuźnicy Białostockiej nie był jedynym w ciągu ostatniej doby. Służby opublikowały rano film z nocy, na którym widać, że już nie migranci, a same białoruskie służby niszczą polskie zasieki. Czy to oznaka, że czeka nas zmiana kierunku ataku lub nawet atak na całej linii granicy?

To bardzo dobre pytanie. Ja mówiłem o tym już jakiś czas temu. Punktowe ataki niewiele dadzą. Polskie służby są do tego przygotowane i kiedy zbiera się gdzieś grupa migrantów przyjeżdżają i stają naprzeciwko. I to jest pierwsza metoda działania. Jest jeszcze druga – metoda rozproszenia.

Na czym ona polega?

Przerzuca się ludzi w różne punkty. Jeśli Białorusini rozrzucą te kilka tysięcy wzdłuż granicy to może doprowadzić do przejścia tych migrantów w którymś punkcie. Bo nie da się przecież bronić całej granicy w każdym miejscu.

Dlatego następnym ruchem, który można przewidywać, że zostanie wprowadzony, będzie rozproszenie tych ludzi, co doprowadzi do dyslokacji polskich służb, a następnie frontalny atak w kilku lub nawet kilkuset miejscach. Jeśli Białoruś zmieni taktykę, to polegniemy.

Czytaj więcej o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej: