Polska już w czołówce świata pod względem liczby zgonów na covid. "Pytanie, jak daleko to zabrnie"

Katarzyna Zuchowicz
– Ostatnio jesteśmy w niechlubnej czołówce świata pod względem liczby zgonów na COVID-19. W większości przypadków są to osoby niezaszczepione – mówi naTemat dr hab. Tomasz Dzieciątkowski. Tak źle w IV fali pandemii jeszcze w Polsce nie było, ale rząd zdaje się być na to głuchy. – Zgonów będzie więcej. Pytanie, jak daleko to wszystko zabrnie? To będzie daleko posunięta konkluzja. Rząd i Ministerstwo Zdrowia ugina się pod presją ekstremistów – mówi wirusolog.
W innych krajach wprowadzane są przywileje dla osób zaszczepionych, w Polsce nie. Fot. Mateusz Grochocki/East News



Od kilku dni w niemal 40-milionowej Polsce na COVID-19 codziennie umiera po kilkaset osób. Rekord padł 17 listopada, gdy zmarło 463 osób, kolejnego dnia było 370.

W tym czasie w 57-milionowej Hiszpanii odnotowywano po 20-30 zgonów dziennie, w 59-milionowych Włoszech 50-70, podobnie w 63-milionowej Francji. Nawet w Niemczech, które liczą ponad 83 mln ludzi, w ostatnich dniach było mniej przypadków śmiertelnych niż u nas.

"Polska dziś na trzecim miejscu na świecie, za Rosją i Ukrainą" – takie informacje rozchodziły się w środę na Twitterze. Internauci zamieszczali zrzuty ekranu, analizowali dane, porównywali Polskę z innymi krajami. Nasze statystyki nie były najlepsze również kolejnego dnia. W czwartek – według serwisu worldometers.info – pod względem nowych przypadków śmiertelnych Polska była czwarta. Wyprzedziły nas Rosja (1251), Ukraina (752) i USA (695). Bezpośrednio za Polską znalazły się Meksyk (332), Filipiny (305) i Niemcy (261).

– Europa w ogóle jest na czele zakażeń SARS-Cov-2. Natomiast jeśli chodzi o polskie statystyki, nie jest dobrze. Jest źle. Ostatnio jesteśmy w niechlubnej czołówce świata pod względem liczby zgonów na COVID-19. Czy chcemy być porównywani pod tym względem z Rosją, czy Ukrainą? Należymy do UE, powinniśmy aspirować trochę wyżej. A tego nie robimy – mówi dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Głównie umierają niezaszczepieni


Lekarze widzą, dlaczego tak jest. Nie mają żadnych złudzeń. Statystyki ogólnoświatowe mogą wyglądać inaczej każdego dnia, jutro Polska może zajmować zupełnie inne miejsce. Ale i tak nie zmieni to faktów.

– Głównie umierają osoby z chorobami współistniejącymi. Ale coraz częściej mamy pod respiratorami osoby w sile wieku, 30-40 lat, bez chorób współistniejących, i wtedy zaczynają się dramaty. W większości przypadków są to osoby niezaszczepione. Stanowią nawet ponad 70 proc. Najwięcej zgonów tradycyjnie jest tam, gdzie są ogniska antyszczepionkowców. To województwa: podkarpackie, lubelskie, podlaskie, ale też mazowieckie, gdyż jest to największe województwo z największą liczbą mieszkańców. – mówi wirusolog. Dzień wcześniej, gdy zanotowano 463 zgony, o podobnych danych mówił rzecznik Ministerstwa Zdrowia. Uprzedził co prawda, że "to są zgony po długim weekendzie". – Kolejną rzeczą jest fakt, że wśród zgonów ponad 70 proc. to są osoby niezaszczepione – powiedział Wojciech Andrusiewicz.

Zaskoczenie? – To przecież było oczywiste od samego początku! W tej chwili trudno już załamywać ręce, bo trudno już dyskutować o głupocie ludzkiej – reaguje w rozmowie z naTemat prof. Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, Członek Rady Medycznej przy premierze.

Mówi, że zarówno w jego Klinice, a jeszcze bardziej na intensywnej terapii, gdzie jego klinika przekazuje najciężej chorych, zgony są regularne i dotyczą prawie wyłącznie niezaszczepionych. – Tak więc te ponad 70 proc. raczej odnoszą się chyba do osób zakażonych, bo w naszej obserwacji wśród zmarłych niezaszczepieni stanowią ponad 90 proc. – zauważa prof. Flisiak.

– Najbardziej straszne są sytuacje, gdy ktoś z rodziny namawiał, żeby się nie szczepić i potem nastąpiła tragedia. Zdumiewające jest, że potem u tych osób nie powoduje to zmiany w poglądach. Choć z drugiej strony mogę sobie to wytłumaczyć samoobroną psychiki. Gdyby człowiek miał wprost obarczyć siebie winą za śmierć rodziców, to chyba musiałby przeżywać katusze psychiczne. Może łatwiej jest zwalić odpowiedzialność na inne choroby, na wiek, na system opieki zdrowotnej, a nie na swoją bezmyślność? – zastanawia się.

Polityczne działania rządu


Prof. Flisiak uważa, że prawdziwych antyszczepionkowców jest garstka, widać to po chorych, którzy do nich trafiają.

– Oni twierdzą, że to grypa nawet po przejściu choroby, gdy na sąsiednich łóżkach w szpitali ich sąsiedzi dusili się i umierali. Ich jest mało, ale robią duży szum i mieszają w głowie ludziom niezdecydowanym. W takiej sytuacji potrzebny jest bodziec zewnętrzny, który przekona niezdecydowanych. Argumenty naukowe zostały wyczerpane, teraz potrzeba bodźców praktycznych. Czyli zaszczepisz się, będziesz mógł coś zrobić. Ale nie chodzi o hulajnogę, tylko o możliwość swobody – mówi.

I tu powinno być działanie rządu, którego nie ma. Jak wszyscy wiemy, rząd nie widzi potrzeb, by wprowadzać restrykcje dla osób niezaszczepionych, czy inaczej – przywilejów dla zaszczepionych – które wprowadzają inne kraje wokół nas.

Prof. Flisiak: – Wszyscy wiedzą o co chodzi. Wiadomo, że podejmowane decyzje są decyzjami politycznymi wynikającymi z lęku przed utratą elektoratu, dlatego wybiera pozycję wyczekującą. To polityka "aby do wiosny". Skończy się zgonem jakiejś ilości osób, ale nie mamy grupy kontrolnej, więc w przyszłości nikt nie udowodni, że to było spowodowane grzechem zaniechania.

– To będzie daleko posunięta konkluzja. Rząd i Ministerstwo Zdrowia ugina się pod presją ekstremistów. Inaczej tego określić się nie da. To z kolei niesie zagrożenie dla całościowego zdrowia publicznego. Tłumaczenia niepokojami społecznymi są mocno przekombinowane – uważa Tomasz Dzieciątkowski.

Wirusolog odsyła nas do ostatniego wywiadu Adama Niedzielskiego dla "Pulsu Medycyny", mówi, że po przeczytaniu ręce mu opadły. Minister zdrowia stwierdził wprost, że ruch antyszczepionkowy w Polsce "jest stosunkowo silny i w pewnym sensie sprofesjonalizowany", a celem rządu nie jest teraz prowokowanie ludzi do wychodzenia na ulice.
min. Adam Niedzielski
dla Puls Medycyny

"U nas pewne środki przymusu nie tylko że są źle odbierane, ale potrafią działać przeciwskutecznie i zniechęcać ludzi, uruchamiać postawę jeszcze bardziej negatywną, czy wręcz agresywną. Ruch antyszczepionkowy w Polsce - z przykrością to muszę powiedzieć - jest stosunkowo silny i w pewnym sensie sprofesjonalizowany. Występują tu incydenty, które mają charakter agresywny. Naszym celem nie jest teraz sprowokowanie ludzi do wyjścia na ulicę i mówię tu o zacznie szerszych grupach niż w Austrii, Francji czy Niemczech". Czytaj więcej

Co może nas czekać? – Zgonów będzie więcej. Pytanie, jak daleko to wszystko zabrnie? – zastanawia się dr Dzieciątkowski.
Co zatem można jeszcze zrobić?

Ograniczenia w innych krajach


W innych krajach albo jest więcej zaszczepionych, albo od miesięcy obowiązują certyfikaty covidowe. Bez nich trudno wejść do kina, restauracji, czy do pociągu. Rządy w tych krajach już nie odpuszczają, nie patrzą na protesty przeciwników szczepień. U nas, jak wiadomo, jest totalna swoboda.

– Powinno się wprowadzić w Polsce ograniczenia pójścia do sklepu, kina, teatru, czy nawet do urzędu publicznego bez certyfikatu. Takie utrudnienia byłyby bodźcem – uważa prof. Flisiak.
Niemcy od początku listopada wprowadziły zasadę, że osoba, która jest celowo niezaszczepiona, znajdzie się na kwarantannie bądź jest leczona z powodu COVID-19, nie dostaje zasiłku chorobowego. Niemiecki minister zdrowia powiedział, że osoby, które uchylają się od szczepień, nie mogą pasożytować na systemie opieki zdrowotnej. To jest odpowiedzialność społeczna. Jeśli ktoś się od niej uchyla, musi liczyć się z tym, że niesie to za sobą pewne sankcje. Jest to jakaś opcja – mówi dr Dzieciątkowski.

– W innych krajach proponuje się, żeby pracodawca miał wgląd w historię szczepienia danej osoby. Jeżeli ma do czynienia z osobą niezaszczepioną, żeby przesuwał ją na inne stanowisko, aby nie miała kontaktu z innymi pracownikami, czy klientami zewnętrznymi. A we Włoszech czy Izraelu pracownicy opieki zdrowotnej, czy sektora edukacyjnego, jeżeli nie mają szczepień, nie są ozdrowieńcami, nie mają testu wykonanego wcześniej niż 48 godzin, są wysyłani na urlopy bezpłatne – dodaje wirusolog. W Austrii, gdzie wprowadzono lockdown dla osób niezaszczepionych, do punktów szczepień ustawiły się gigantyczne kolejki. Może w Polsce takie rozwiązanie by pomogło?

– Jeżeli dziś mamy przepisy ograniczające, które nakładają obowiązek noszenia masek w pomieszczeniach zamkniętych i nie jest to egzekwowane, to jeśli tak samo miałby wyglądać lockdown dla niezaszczepionych, to nie miałoby to sensu – uważa prof. Flisiak.
Również pomysł Singapuru, który zdecydował, że osoby niezaszczepione, jeśli zachorują, mają same opłacać pobyt w szpitalu, dla nas to science fiction.

– U nas jest to nierealne z powodu zapisu w konstytucji. Ewentualnie możliwe byłoby wykorzystanie pomysłu Niemiec w kwestii ubezpieczenia zdrowotnego, że na czas choroby wynagrodzenie jest niższe. Ale tu potrzeba jest zmiana ustawy. A jak widać nawet przeforsowanie ustawy, która gwarantuje tylko możliwość, a nie obowiązek sprawdzenia certyfikatu przez pracodawcę, rodzi w Polsce poważne problemy.
Czytaj także: Nie pójdziesz do pracy albo zrobią ci lockdown. Te kraje nie patyczkują się z niezaszczepionymi


Dr Dzieciątkowski uważa, że w tej chwili wiele więcej zrobić się nie da. – Oczywiście można apelować o stosowanie wszystkich metod niefarmakologicznych. Można apelować o wzmożenie szczepień, ale wątpię, czy to przyniesie jakiekolwiek skutki – mówi.

A gdyby nagle dziś rządzący się obudzili i zaczęli wprowadzać przywileje dla zaszczepionych jak w innych krajach? – Wolałbym, żeby zdarzyło się to miesiąc temu. Nie cofniemy czasu. Na efekty trzeba by poczekać – uważa wirusolog.

– Można apelować o rozsądek polityków. Żeby przestali przedkładać interesy polityczne nad interes zdrowia obywateli. W Sejmie powstał zespół ds. sanitaryzmu, który nie ma przeciwwagi. Może inni powinni się skrzyknąć i stworzyć zespół ds. antysanitaryzmu, który rozprawiałby się z mitami antyszczepionkowców? To byłaby demonstracja, która byłaby ważna w przekazie dla społeczeństwa – zauważa prof. Flisiak.