Umierał przez 30 lat na oczach całego świata. Nikt nie chciał mu pomóc, choć krzyk słyszeli wszyscy

Krzysztof Gaweł
Gdy 25 listopada 2020 roku odchodził boski Diego Maradona, życie w Argentynie zatrzymało się na kilka chwil. Obok tej wiadomości nie dało się przejść obojętnie, choć w kraju wszyscy widzieli i wiedzieli od trzech dekad, że ich ulubieniec umiera dzień po dniu. Tak jak na boisku, w życiu osobistym Maradona wykonał slalom między rywalami, by pożegnać się z kibicami na swoich zasadach. Dziś wszyscy szukają winnych, choć nikt nie chciał uratować legendy jeszcze za życia.
Diego Maradona zmarł rok temu, Argentyna do dziś jest we łzach i szuka winnych Fot. Imago Sport and News / East News
Murale, flagi, koszulki, piłki, a nawet statuy i popiersia boskiego Diego Maradony. Wśród argentyńskich fanów legenda jest żywa i wcale nie umarła, choć właśnie minął rok od tragicznego 25 listopada 2020 roku. Gdy informacja o śmierci Maradony obiegła świat, nikt nie chciał początkowo wierzyć, że to w ogóle się dzieje. Feralny rok 2020 raz jeszcze odcisnął piętno na naszych czasach i zabrał nam największego. Argentyna utonęła we łzach.

A później, gdy zrzucono już żałobny tren, zaczęło się poszukiwanie winnych. Diego Maradona wyszedł z biedy, by wspiąć się na szczyt i radować tłumy swoją grą oraz swoją osobowością, ale sam zapłacił za to niezwykle surową cenę. I tak jak przez ostatnie trzydzieści lat, gdy dzień po dniu zmierzał do katastrofy i ćwiczył się w autodestrukcji, w ostatnich dniach swojego życia nie mógł liczyć na nikogo.

Na boisku potrafił zrobić wszystko sam i nawet wygrać w pojedynkę mecz (Anglicy potwierdzą te słowa), ale poza nim już tak dobrze nie szło. Wszystko zaczęło się od przeprowadzki do Europy w 1982 roku i nieudanej przygody z Barceloną. Na początku błyszczał, ale był też sobą i rozniecał konflikty jeden po drugim. Do tego doznał fatalnej kontuzji, po której w klubie uznano, że mają dość.


Maradona przeniósł się więc do Neapolu (1984 rok) i spędził w nim siedem lat, które na zawsze zdefiniowały jego życie, życie całego miasta i jedną z najbardziej brutalnych, a zarazem pięknych chwil w historii piłki. To pod Wezuwiuszem stał się półbogiem, to na okres gry w SSC Napoli przypada passa triumfów z reprezentacją Argentyny, wliczając złoto mistrzostw świata i niesamowity mundial w 1986 roku.

"Ręka boga" w ćwierćfinale z Anglią (2:0) to w Argentynie symbol niezwykły. Raptem cztery lata wcześniej, czyli wiosną 1982 roku rozgorzał konflikt o Falklandy, który zakończył się wojną i klęską Argentyny w starciu z Wielką Brytanią. Kraj boleśnie odczuł ten czas, płacąc wysoką cenę. Anglików znienawidzono na lata, więc triumf przyjęto jako słodką zemstę i zarazem odpłatę za doznane krzywdy.

Diego Maradona już taki był. Krajowi uciskanemu latami przez wojskową juntę, a później pogrążonemu w kryzysie i walczącemu z biedą przynosił chwile radości, dumy i słodkiego zapomnienia. Jego legenda stała się wyrazista, bo zawsze zabierał głos w sprawach społecznych, zawsze stawał po stronie słabszych i był promykiem słońca, który rozświetlał ponure niebo nad Buenos Aires, Córdobą, Rosario czy Santa Fe.

Koniec lat 80. i początek 90. to był tak naprawdę ostatni dzwonek, by uniknąć katastrofy. Diego wrósł w klimat i kulturę Neapolu, z jego mafijnym światem równoległym i wszelkimi zagrożeniami, które za tym stały. To Camorra stała najpewniej za jego transferem do SSC Napoli, to jej członkowie dbali o to, by piłkarz nie nudził się poza boiskiem. To tam na dobre rozsmakował się w alkoholu, narkotykach i seksie. Jak zawsze na swoich zasadach i bez żadnych granic.

Tych geniusz nie cierpiał i lubował się w ich przekraczaniu. Gdy jednej nocy wracał po meczu do domu - odurzony albo pijany, a może oba? - głośno śpiewał i uwagę zwróciła mu staruszka, którą obudził. "Dość tego! Co ty sobie myślisz? Że całe miasto należy do ciebie?”. Jak myślicie, co zrobił Diego? Krzyknął tylko: "Jestem Maradoooooona!”. A kobieta zaraz go rozpoznała, klasnęła w dłonie zachwycona i przesłała soczystego całusa.

Gdziekolwiek się pojawił, wschodziło słońce i ludzie mieli powody do dumy. Argentynę doprowadził do złota MŚ i przypomniał całemu narodowi, jak to jest być z siebie dumnym. W biednym Neapolu udowodnił ludziom, że mogą być dumni z siebie oraz odnosić sukcesy ponad układami i dyktatem pieniądza, który zawsze trzymał się bardziej bogatych Włoch północnych, niż biednego i wyśmiewanego południa. Dał ludziom scudetto.

Szedł po swoje z wielką konsekwencją, choć w finale mundialu w 1990 roku Argentyna przegrała z Niemcami (0:1), choć jej kapitanem był Diego. I to był w zasadzie początek końca na zielonych murawach. Być może, gdyby ktoś o niego dbał i potrafił namówić Maradonę, by ten skupił się wyłącznie na futbolu, ten dałby drużynie kolejne złoto. Ale on był wówczas już na równi pochyłej i szybko spadł niemal na samo dno.

W 1991 roku wpadł podczas testów antydopingowych, które wykazały obecność w organizmie narkotyków. To nie była żadna nowość, brał je od lat. Tym razem nie zdołał jednak oszukać testu, co robił w przeszłości wielokrotnie. Kary uniknął, ale w międzyczasie opuścił Neapol i przez Sewillę wrócił do kraju. Jeszcze raz pojechał na MŚ, tym razem do USA, gdzie znów złapano go na stosowaniu dopingu.

FIFA tym razem nie miała litości, dostał 15 miesięcy dyskwalifikacji. Robił jednak swoje. Ćpał, pił i bawił się życiem, niszcząc swoje dobre imię, wikłając w kolejne problemy i rozmieniając na drobne swoją karierę. Ostatnim meczem Diego Maradony w karierze było spotkanie River Plate – Boca Juniors, czyli najważniejszy pojedynek w Argentynie. To działo się z 25 października 1997 roku, zagrał 45 minut, a kilka dni później powiedział dość.

Próbował swoich sił jako trener, ale nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. Może poza ukochaną reprezentacją, którą prowadził w latach 2008-2010. I na mundialu w RPA miał doprowadzić Albicelestes do złota. Początki były niezłe, drużyna zachwycona selekcjonerem (za taktykę odpowiadali asystenci, Diego był twarzą i sercem zespołu), ale sukces nie przyszedł.

W ćwierćfinale Niemcy wygrali z chłopcami Maradony aż 4:0, a szkoda, bo przed mistrzostwami Diego zadeklarował, że jeśli Argentyna zdobędzie tytuł, on przejdzie się w publicznym miejscu nago. Z tego turnieju została jeszcze jedna piękna historia. Trener i piłkarze - w tym Lionel Messi i złote pokolenie argentyńskiej piłki - urządzali sobie na treningach konkursy rzutów wolnych. Kto wygrywał? Diego.

Zawodnicy wspominali, że trafiają nawet 8 czy 9 strzałów na 10. Maradona, choć tęgi i już w słusznym wieku, zawsze trafiał 10 na 10. I robił to z lekkością, która musiała budzić szacunek u każdego. Półbóg. Jego pełne uciech i skandali życie trwało w najlepsze, czas dzielił między wizyty w klinikach na Kubie (uwielbiał go z wzajemnością Fidel Castro), imprezy za pieniądze bogatych szejków i wizyty na stadionach. Raz chudy, innym razem przeraźliwie gruby. Coraz częściej pijany i pod wpływem narkotyków.

Przeszedł zawał serca. Wydał autobiografię "El Diego". Chwalił publicznie Hugo Chaveza i wspierał jego rządy. A to znów zatańczył z gwiazdami w znanym show. Atakował raz po raz Amerykę, której nienawidził szczerze. Miał swój kościół i wyznawców. Pomagał rozwijać futbol Łukaszence. To znów pomagał ubogim i dbał o biednych, jak jego idol Che Guevara. Cały Diego Armando Maradona, rozpięty między geniuszem a upadkiem. Ten widać było podczas mundialu w Rosji.

Pojawił się na trybunach, ale zachowywał jak osoba niespełna rozumu. Pijany, naćpany, nieświadomy tego, co dzieje się dookoła. Nie wiemy kto i jak się nim opiekował, ale wiemy że legendę wyrzucono w błoto i zmieszano z nim na oczach świata. Żal było patrzeć na jego szaleństwo, choć Maradona utrzymywał, że wszystko jest w porządku i że nic złego się z nim nie dzieje. Choć spał (!) na meczu swoich ukochanych Albicelestes. Szok.

Na początku listopada 2020 roku trafił do szpitala w poważnym stanie. Lekarze zdiagnozowali krwiaka podtwardówkowego i musieli operować. Operujący go neurochirurg Leopoldo Luque twierdził, że prawdopodobnie przyczyną jego powstania był jakiś wypadek, ale pacjent powiedział, że... nic nie pamięta. Cóż, nie pierwszy to raz. Dodatkowo okazało się, że ma anemię, cierpi na depresję, jest w fatalnym stanie. Umierał.

I dotarł do mety swojej wspaniałej przygody 25 listopada 2020 roku w godzinach porannych, gdy serce przestało pracować. Potem wszystko działo się szybko. Żałoba narodowa, pogrzeb państwowy, żal i smutek. A później kolejne pytania. Dlaczego? Kto zawinił? Czy dało się uratować boskiego Diego? Argentyńska prokuratura otrzymała od specjalnego zespołu biegłych lekarzy raport ws. śmierci.

Okazuje się, że geniusz był po operacji usunięcia krwiaka w mózgu pozostawiony bez odpowiedniej opieki medycznej, co mogło zaważyć na jego życiu. Sensacyjne ustalenia wywołały ruch prokuratora, ruszył proces, a na ławie oskarżonych zasiedli lekarze i pielęgniarki, którzy opiekowali się ikoną w jego ostatnich dniach. Czy unikną kary? To wątpliwe, cały kraj chce winnych śmierci idola, półboga i geniusza. Ich ukochanego Diego.

I na koniec nikt nie zauważy pewnie, że geniusz umierał dzień po dniu przez 30 lat. Że doprowadził się do tragicznego stanu, stał karykaturą siebie samego i marionetką ludzi, którzy go otaczali i pociągali za sznurki, zaspokajając głód idola i nie ratując go przed nim samym. On zawsze był dla ludzi promykiem słońca, które rozświetla mrok. Ale sam nie doczekał się ratunku. A przecież ludzie wiedzieli. Nikt nie chciał mu pomóc, choć krzyk słyszeli wszyscy
Czytaj także: Siedem osób na ławie oskarżonych. Argentyna chce winnych śmierci "Boskiego Diego"

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut