Miażdżąca krytyka walki na liście. Nasz wojownik nie gryzł się w język: to jest po prostu głupota

Maciej Piasecki
Mateusz Masternak to obecnie jeden z najlepszych polskich pięściarzy. Po przerwie na boks olimpijski, powrócił do zawodowego świata i w ostatnich 14. miesiącach stoczył pięć walk, wszystkie wygrywając. "Master" szczerze opisuje świat ukochanego sportu, jasno nazywając mocno szkodliwe zjawiska.
Mateusz Masternak powrócił do boksu zawodowego i po kilku wygranych walkach, jest blisko pojedynku o pas mistrza świata. Fot. archiwum prywatne MM
Mateusz Masternak przekroczył w 2021 roku 50 walk na zawodowych ringach. "Master" to były mistrz Europy, walczący w kategorii junior ciężkiej. Swój pierwszy zawodowy kontrakt podpisał w 2006 roku, jako wychowanek Gwardii Wrocław.

Poza sportem jest żołnierzem zawodowym oraz szczęśliwym ojcem trójki szkrabów, podkreślając na każdym kroku, jak ważna jest dla niego rodzina.

Na spotkaniu z naTemat pojawił się w towarzystwie swojej żony, Darii, którą poznał podczas... treningów bokserskich. Przyszłe małżeństwo miało nawet okazję skrzyżować rękawice, co było jednym z przełomowych momentów późniejszej, wspólnej drogi przez życie.


"Master" jest od listopada 2021 trzecim bokserem prestiżowego rankingu WBC. Z szansami na pojedynek o pas z aktualnym mistrzem, Kongijczykiem Ilungą Makabu.

Masz 34 lata. W jakim jesteś momencie kariery?

Dobrze się czuję, to najważniejsze. Dużo dało mi przejście do boksu olimpijskiego, dzięki któremu mogłem spojrzeć na zawodowe pięściarstwo nieco z boku. Zmieniłem też promotora, dzięki czemu sposób prowadzenia kariery też uległ zmianie.

Nadano odpowiedni kierunek moim zawodowym wyzwaniom. Mamy cel, walczymy o pas mistrza świata. A mój powrót do rankingu i aktualna pozycja pozwala myśleć o tym bardzo realnie. Bierzesz pod uwagę galę w rodzinnym Wrocławiu? Przykładowo, pojedynek z drugim w rankingu Rosjaninem Papinem?

Taki scenariusz może się ziścić. Nawet jeśli nie w samym Wrocławiu, istnieje szansa na powalczenie na Dolnym Śląsku. W województwie mamy też kilku ciekawych pięściarzy. Jest Rafał Wołczecki, Kamil Łaszczyk, Michał Leśniak.

Gdybyśmy chcieli zrobić taką galę, gdzie walczą sami dolnośląscy pięściarze z polskiej strony, to byłaby całkiem atrakcyjna karta. Natomiast mam tu na myśli głównie aspekt sportowy. Strona biznesowa jest już znacznie bardziej skomplikowana. Reprezentujemy przede wszystkim różne grupy promotorskie.

A jesteś gotowy do walki o mistrzostwo świata WBC?

Tak, jeszcze nigdy nie byłem tak, jak jestem teraz.

Darek Michalczewski mówił przed laty o pozytywnym wietrze w twarz. I nie było tu mowy o specjalnej pomocy, pchaniu przez kogoś na siłę do przodu. Po prostu widzisz, że wszystko dookoła jest zrobione dla ciebie. Żebyś odniósł sukces. I ja czuję, że teraz jest tak w moim przypadku, aura jest sprzyjająca. Trzeba to wykorzystać.

Nie jest żal rezygnacji z olimpijskich marzeń o medalu?

Bokserem olimpijskim byłem przez trzy lata. Reszta mojego sportowego życia, to funkcjonowanie jako pięściarz zawodowy. Tego nie da się przeskoczyć.

Całą energię, siłę taktykę, technikę, przy boksie olimpijskim musisz zmieścić zaledwie w trzech rundach. To jest działanie na wariata, nie pogodzisz wszystkiego. A jak masz dwanaście rund, możesz ułożyć sobie pojedynek. Początkowo wywierasz presję na rywala, męczysz go, po czasie zaczynasz go punktować. Jest w tym sporo ciekawych wątków. W przypadku boksu olimpijskiego jak przegrasz pierwszą rundę, to tak, jakbyś przegrał cztery w zawodowym wydaniu. Jestem pięściarzem, który lubi mieć zaplanowaną walkę. Takie możliwości daje boks zawodowy. Nie zawsze, ale możliwości ku temu są nieporównywalnie większe.

Dlaczego czekamy na medal w boksie z igrzysk już przeszło 30 lat? Ostatni taki krążek to Wojciech Bartnik w 1992 roku, z olimpijskiego ringu w Barcelonie...

W Polsce mamy więcej kretynów niż trenerów w boksie. Patrzę na niektórych ludzi i nie wierzę w to, co widzę. Niektórzy byli przecież na igrzyskach, mieli medale na mistrzostwach Europy czy świata. A w momencie, w którym coś podpowiadają młodym pięściarzom, trudno uwierzyć w to, że mówimy o profesjonalnym trenowaniu.

Przykład?

Robimy szybkość. Trzydzieści sekund pracy, później trzydzieści odpoczynku. No to halo, to nie jest szybkość, tylko wytrzymałość. Jak dzień przed zawodami zawodnik dostanie taki trening, to jego podopieczny w trakcie walki jest w najgorszym możliwym momencie dyspozycji fizycznej. W czasie regeneracyjnym po ciężkiej wytrzymałości.

Gość jest zajechany, wychodzi do ringu i nie ma szans, żeby wygrać.

Zawodnik ma dobrego trenera klubowego, który wychował wielu mistrzów, medalistów mistrzostw Polski. A później jedzie na zgrupowanie kadry i robi to, co ja robiłem w okresie walk w boksie olimpijskim. Wówczas z tego nic nie będzie. Praca trenera klubowego została automatycznie zniszczona.

Nie brzmi to zbyt optymistycznie.

Ale takie są fakty. Dla mnie boks jest nie tylko sposobem na życie, czy moją pracą. To moja pasja. Lubię podglądać najlepszych trenerów na świecie. Zderzam to ze swoim doświadczeniem, obserwując, co mi służyło, a co niekoniecznie.

A posłuchasz kilku „znawców” z naszego środowiska, tych trenerskich, to ręce ci opadną. Chwalą się, że po roku pracy z zawodnikiem, ten schudł 16 kilogramów. No, i to jest ich największe osiągnięcie. Pomysł na zmiany? Kwestia roszad w Polskim Związku Bokserskim?

Musi pojawić się ktoś, kto uderzy pięścią w stół. Mocno autorytatywny. Metody Feliksa Stamma sprzed wielu lat nadal funkcjonują, a one, w pewnym stopniu przestały się sprawdzać w dzisiejszym świecie. I nie ma się co o to obrażać. Choć uważam, że nawet te metody nie są do końca dobrze odzwierciedlane.

Niedawno czytałem pamiętniki trenera Stamma i tam jest takie pojęcie, jak uskok. Na atak rywala odskakujesz do tyłu, zadając po chwili ciosy kontrujące. W Polsce jedyna zasada, to „do przodu”. Na świecie w boksie olimpijskim wygrywają zawodnicy defensywni. Czyli ci, którzy wybierają odwrotny kierunek do polskiego przekonania.

Kolejna sprawa to sędziowie i ich podejście. Na najniższym szczeblu rywalizacji są niesprawiedliwe werdykty. Jeśli młody zawodnik zostanie kilka razy potraktowany wbrew temu, co zawalczył, to może mu się zwyczajnie odechcieć. Jeśli ktoś jest defensywny, będę robił uniki i zadam pięć trafionych ciosów, a rywal wyprowadzi trzydzieści, ale trafi dwa - to nie mam przekonania, kogo sędziowie uznają zwycięzcą. Podejrzewam, że niestety, ale raczej tego drugiego.

Obecnie w polskim boksie obowiązuje zasada "każdy sobie". Jeden uczy tak, drugi inaczej, a wyników jak nie było, tak nie ma.

A ty od którego trenera najwięcej się nauczyłeś?

Najwięcej zyskałem u Andrzeja Gmitruka i Ulliego Wegnera. Połączenie tych dwóch trenerów byłoby ideałem bokserskim. Jeden bardzo dobry technicznie, drugi mądry taktycznie i defensywnie.

Gdybym położył na stole 50 tysięcy złotych za zwycięstwo, zdecydowałbyś się na udział w gali PunchDown?

Nawet gdybyś dorzucił jedno zero do tej kwoty, to też bym nie poszedł.

Wrocław stał się ostatnio "znany" ze względu na tragedię z udziałem Artura "Walusia" Walczaka. Ty jako profesjonalny pięściarz jesteś w stanie wyjaśnić, na czym polega fenomen takiej rywalizacji? Nazywanej zresztą przez niektórych sportami walki.

Zacznijmy od tego, że to jest sport uderzany. W sportach walki funkcjonuje więcej składowych, m.in. są obrony. Tu o czymś takim nie ma mowy. Dla mnie to jest po prostu głupota. Nie wiem, co takim pojedynkiem można komuś udowodnić.

Dam się uderzyć w twarz tak, że ustoję i jestem wielki? Co ja tym udowadniam, że jestem twardzielem? Niestety, dla mnie możesz pokazać przede wszystkim, że jesteś głupi. Bo nie masz litości dla własnego zdrowia.

Czytaj także: Prokuratura w akcji po śmierci "Walusia". Czy śledczy znajdą winnych? Na razie ich nie szukają


Ale zainteresowanie galami typu PunchDown czy tzw. freak fightami nie słabnie. Wręcz przeciwnie.

Bo ludzie są głodni szybkich emocji. Dla mnie to jest taki sportowy fast food. Ta działka będzie w jakiś sposób się rozwijać. Ale prawdziwy sport nigdy nie umrze.

Pamiętam, że kiedyś w szkole prowadziłem trening i jedna dziewczyna zapytała, czy mogę ściągnąć koszulkę. Powiedziałem, że okej, ale najpierw ma wymienić pięciu polskich pięściarzy. No i wymieniła: Różal, Pudzian… No nie, to nie są pięściarze, deal z koszulką nie doszedł do skutku.

Boks może tracić przy takim definiowaniu "sportów walki", wrzucając do jednego worka zarówno to, co ty robisz, ale i walki celebrytów.

Boks jest popularny. Oddzielił się już dawno od "freaków", stał się bardziej elitarny. Można się bawić w różne show, ale daj takiemu uczestnikowi rękawice i niech wejdzie do ringu. To będzie komedia, nic wielkiego nie zrobi.

Boks jest bardzo trudny, w niego nie można się bawić. On ma tak mocne korzenie, że jestem przekonany, że żadna inna dyscyplina nie wygra z boksem pod względem jego zasięgu i byciu w świadomości sportowego kibica. O to jestem spokojny.

Najlepszy pięściarz z Polski w XXI wieku?

Ale o sobie mam nie mówić? Oczywiście żartuję...

Tomek Adamek. Miał dwa pasy mistrzowskie. Walczył bardzo mądrze, zwłaszcza za czasów współpracy z Andrzejem Gmitrukiem. Prezentował mądry taktycznie boks, z dużym sercem do walki. Potrafił też świetnie pracować w defensywie.

Te wszystkie atuty, które Tomek miał, wpisywały się w kanon polskiej szkoły boksu, od czasów Feliksa Stamma. Dobra lewa ręka, nogi, mocna defensywa. Tomek to wszystko miał. A młodzież obserwujesz, są jakieś talenty na horyzoncie?

Damian Durkacz, Sebastian Wiktorzak, Oskar Safarian. Tak, jest kilku ciekawych pięściarzy. Oni powinni jednak boksować zupełnie inaczej taktycznie, jeśli chcą zrobić kolejny krok. Mają predyspozycje, duży potencjał, ale nie potrafią tego wykorzystać. Na polskim podwórku dalej będą wygrywać, ale niestety, wyżej to nie wystarczy na solidne wyniki.

Jesteś żołnierzem zawodowym. Dostałeś wezwanie do pomocy na granicy polsko-białoruskiej?

Nie, nie dostałem. Jestem żołnierzem 2. Wojskowego Szpitala Polowego z Wrocławia, więc można przypuszczać, że nie było powodu, aby angażować właśnie nas. Ale gdyby była potrzeba, oczywiście stawiłbym się do pomocy, wypełniać swoją rolę.

Poza tym, że jestem sportowcem, mam świadomość swojej roli w życiu wojskowym. Jedni mogą to nazwać patriotyzmem, a ja uważam, że to jest przywilej i zarazem obowiązek, mieć swój mundur i służyć. Wnioskuję, że w jednostce pojawiasz się regularnie?

Jeśli nie jestem oddelegowany do obozu sportowego, w jednostce pojawiam się od poniedziałku do piątku. Bywają też służby weekendowe. Nie ma mowy, żebym zakładał mundur trzy razy do roku, a resztę spędzał gdzieś indziej, tylko podpisując papiery o „obecności”.

Mając napięty grafik wojskowo-sportowy, nie odczuwasz zmęczenia? Pytam o perspektywę lat, nauki i obserwacji własnego organizmu.

Rzeczywiście trochę się zmieniłem. Dawniej jak byłem zmęczony, ale miałem w rozpisce treningowej wpisane bieganie, to niezależnie od wszystkiego, zaliczałem taką jednostkę. Robiąc sobie bardziej krzywdę niż faktyczny pożytek. Organizm daje sygnały, trzeba luzować, odpuszczać. Nauczyłem się.

Siedząca obok żona Mateusza, Daria kiwa głową. Potwierdzając, że faktycznie mąż nauczył się odpuszczać. Warto dodać, że sama była mistrzynią Polski w boksie, a wybranka serca poznała podczas treningu Gwardii Wrocław.

Pozwolę sobie zapytać małżonkę, czy nie kusi powrót do ringu?

Daria Masternak: Był taki pomysł, kiedy mieliśmy dwójkę dzieci. Nawet pojawiłam się na jednej z sal bokserskich. Mateusz ma bardzo dużą wiedzę, ciekawą opcją był układ, w którym zostałby moim trenerem. Ale musimy się jednak wymieniać obowiązkami, dlatego nie sądzę, że takie rozwiązanie przełożyłoby się na codzienność.

Mateusz Masternak: Bo ktoś pewnie musiałby się zająć domowymi sprawami, czyli "Master" w kuchni i przy porządkach, tak by się to skończyło.

Szczęśliwa rodzina Masternaków w komplecie.Fot. archiwum prywatne MM


Znana jest historia waszego poznania na treningu bokserskim. Faktycznie pierwszy sparing z Mateuszem był przełomowy?

DM: To była zapowiedź tego, co mogłoby się wydarzyć i co rzeczywiście się wydarzyło. Sytuacje na sali zdarzają się różne, natomiast nie zawsze prowadzi to do małżeństwa. Akurat w naszym przypadku to, co początkowo było żartem, jakąś współpracą partnerską podczas treningu, później okazało się jednym z kluczowych wydarzeń, że zaiskrzyło. Zwróciliśmy na siebie uwagę.

Miło, że to zadziało się w takich warunkach, dzisiaj możemy o tym mówić z dużym sentymentem.

To teraz mama nie będzie słuchać... Tata Mateusz pchnie synów do boksu?

MM: Jednego nie trzeba pchać, to już jest stan umysłu. Daria nawet mnie pogania, żebym przygotował jakiś zestaw treningowy, bo Maksym chodzi po domu, rozrabia, bo nie ma co zrobić ze swoją energią.

Mikołaj jest za to dużą zagadką. Z jednej strony to leniwy przypadek, ale jak dostał cynk, że można odpowiednią pracą nóg uciekać od rywala, to zasuwa tak, że można przyklasnąć.