Lewicka: Jest ktoś, kto może pokonać PiS. To Jej Wysokość Inflacja
PiS jest sprytny. PiS nieustannie bada opinię publiczną. PiS działa zgodnie z tym, co pokazują mu sondaże i fokusy. Bierze większościową emocję i za nią idzie lub ją nawet podbija. Rzesze ludzi przy Alejach Ujazdowskich za publiczne pieniądze trzymają rękę na społecznym pulsie, by partia Jarosława Kaczyńskiego mogła utrzymać władzę. Ale ostatnio jednak coś przegapili.
"Owszem, rośnie inflacja, ale wynagrodzenia Polaków rosną jeszcze szybciej. Jeśli płace rosną szybciej niż ceny, to znaczy, że możemy kupić więcej". "Kiedy wynagrodzenia rosną dwa razy szybciej niż inflacja, oznacza to, że za zarabianą kwotę możemy kupić dwa razy więcej”. "Za podobną pulę środków możemy kupić więcej artykułów, na przykład więcej kilogramów cukru, litrów mleka czy par obuwia”.
Wszystko powyższe autorstwa Mateusza Morawieckiego. Ewidentnie pod koniec lata premier spał spokojnie i śnił, że wciskanie kitu obywatelom to najprostsza rzecz pod słońcem. Obudził się z krzykiem dopiero w listopadzie (inflacja: 7,7 proc.). Dopiero wtedy PiS zorientował się, że: „Houston, mamy problem!”. Oczywiście, problem natury politycznej, który może zaciążyć na poparciu dla partii Jarosława Kaczyńskiego, bo tylko takie problemy zaprzątają głowę władzy.
Zakrzątnięto się najpierw wokół Adama Glapińskiego, bo nie będziemy tutaj udawać, że prezes NBP-u jest niezależny politycznie. Wprawdzie komunikuje, że: „bank centralny w Polsce ma ugruntowaną tradycję niezależności od czynników politycznych”, ale równie dobrze i ja mogę Państwu zakomunikować, że jestem księżniczką Monako. Glapiński podniósł stopy, raz, drugi, trzeci, te same, których wcześniej podnosić nie chciał, bo wiadomo: im wyższa inflacja, tym wpływy do państwowej kasy większe. To po co temu przeszkadzać?
Zaraz potem spreparowano antyinflacyjną tarczę. Głównym elementem jest dodatek osłonowy dla ok. siedmiu milionów gospodarstw domowych. Otrzymają jednorazowo, choć w dwóch ratach, od 500 do 1150 zł. PiS działa na automacie, inaczej nie potrafi, jak tylko rzucić kasą. Tym razem jednak ten podarowany pieniądz odbije się czkawką.
Bo tarcza najpierw inflację leciutko obniży, by po kilku miesiącach, wskutek wpompowania w rynek kilku miliardów, ją podbić. Tak zadziała pobudzanie konsumpcji. Aha, prof. Norbert Maliszewski, jeden z tych, którzy wciąż nas badają, stwierdził, że nie o to chodzi, by „Polacy teraz masowo ruszyli na zakupy”. Cóż zrobić zatem z dodatkiem osłonowym? Wsadzić do słoika i w ogrodzie zakopać, na jeszcze gorsze czasy? Czyżby one wciąż były przed nami?
„Inflacja osiągnie maksymalny poziom w grudniu” – wieszczy Adam Glapiński.
„Szczyt inflacji nastąpi w styczniu, w lutym” – mówi Tadeusz Kościński dzień po Glapińskim.
Widać każdy ma swoją prawdę i prognozę. Premier mówi, że wystarczy zimę przetrzymać, bo już na wiosnę będzie lepiej. Guzik prawda. Horrendalne podwyżki cen prądu i gazu przesuwają szczyt inflacji na wiosnę właśnie. Premier bardzo by chciał, by inflacja poszła sobie precz, bo mu się po raz pierwszy – od czterech lat na urzędzie – grunt pali pod nogami.
PiS zbudował swoją polityczną hegemonię na obietnicy lepszego i bogatszego jutra. Za naszych rządów będzie się wam, obywatele, żyło dostatniej – komunikowano niestrudzenie elektoratowi i długo się z tej deklaracji wywiązywano. Wszystko, co można było z pieniędzy wydrenować – wydrenowano. Długi pozaciągano. Na żadne reformy się nie porwano, bo wiadomo: kosztują, a obywatel skutki zmian systemowych odczuje za kilka lat lub dekadę.
Nieopłacalne wyborczo, lepiej żywą gotówkę wprost do kieszeni rozdawać. I dzięki temu latał nad Polską „helicopter money”. Pieniądze wręcz spadały z nieba, głosy na PiS wpadały do urny. Polityczny biznes się kręcił, aż mu nagle kij w szprychy wsadziła ta przeklęta inflacja.
TVP niezwłocznie ruszyło rządowi na ratunek. Jacek Kurski zapewne uwija się jak w ukropie, choć musi wiedzieć, że to mission impossible. Bo nie ma takiej propagandy, choćby najbardziej podstępnej, finezyjnej, na podświadomość oddziałującej, która zdołałaby przykryć wzrost cen chleba i kiełbasy.
Cudowny czar narracji sączących się każdego wieczora z ust pani Danuty pryśnie nieodwołanie przy kasie w Biedronce czy innym Lidlu niczym zaklęcie dobrej wróżki. I już nie będzie balowej sukni, tylko łachmany. Ze sklepu wyjdziemy niepocieszeni, z niemal pustą siatką, a za to, co na jej dnie – zapłacimy krocie. Do bani z taką władzą! – zamruczy pod nosem jeden z drugą.
Rozmawiam z socjologami. Mówią mi:
„Polacy mieli się za PiS-u bogacić, a tymczasem okazuje się, że lepsze jutro było wczoraj”.
„Inflacja podważa wiarę w sprawność i sprawczość PiS-u”.
„Ludzie buntują się nie wtedy, gdy jest bardzo źle, tylko wtedy, gdy ich sytuacja najpierw zaczyna się poprawiać, a potem znów przychodzi regres. Jeśli wówczas ich, rozbudzonych wcześniej, aspiracji władza nie jest w stanie zaspokoić, to wnet się od niej odwracają”.
„Nie znam takiego kraju, który poradziłby sobie z inflacją w rok. Inflacja zostanie z nami aż do kolejnych wyborów do parlamentu i będzie głównym tematem kampanii wyborczej”.
„Jeśli ludzie zaczną się obawiać o swoją przyszłość, jeśli zaczną się martwić, że za rok będzie się im żyło gorzej, to przestaną popierać rządzących”.
POSTSCRIPTUM. Aż 98 proc. Polaków uważa, że w ciągu ostatniego roku ceny wzrosły (CBOS). 46 proc. obawia się pogorszenia swoich warunków materialnych w najbliższych latach (Kantar dla GW). 62 proc. Polaków ocenia sytuację w kraju jako złą (CBOS). Polacy bardziej obawiają się inflacji niż pandemii czy wojny (SW Research dla rp.pl). Tymczasem władza wiesza billboardy – informują nas, że „ceny paliw w Polsce są jednymi z najniższych w Europie”. Pewnie, nim je rozwieszono jak Polska długa i szeroka, premier znów pobiegł do prof. Maliszewskiego po wyniki badań socjologicznych, i może nawet wyszło z nich, że to świetny pomysł. Ja nie mam żadnych badań, ale intuicja podpowiada mi, jaki może być główny efekt tej pierwszorzędnej akcji propagandowej. To powszechne wkurzenie.