Majcherek: Brak porozumienia z ciotką dewotką czy bratem nacjonalistą nie musi być nieszczęściem
Rządy PiS doprowadziły do głębokich pęknięć, rozłamów i antagonizmów w polskim
społeczeństwie. Podziały często biegną przez rodziny. Gdyby przyniosło to rozluźnienie
więzów krewniaczych i osłabienie familiaryzmu, skutki mogłyby jednak być pozytywne. Siła
rodzinnych powiązań, przedstawiana często jako chluba polskości, to bowiem zjawisko
ambiwalentne, mające wiele negatywnych aspektów i skutków.
Siła więzi rodzinnych jest cechą typową dla społeczeństw archaicznych, zacofanych, niedojrzałych. Zastępuje ona brak lub niedostatek sprawnych instytucji, organizacji, stowarzyszeń. Preferowanie członków własnej rodziny w życiu publicznym i społecznym to patologia, nazywana nepotyzmem, a bardziej swojsko kumoterstwem. Skala tego zjawiska przybrała w obecnej Polsce rozmiary gargantuiczne – obsadzanie lukratywnych stanowisk bliskimi i dalszymi członkami rodzin panującej kasty politycznej to już pospolita rutyna i codzienność medialnych doniesień.
Socjologia moralności zna pojęcie amoralny familizm. Odnosi się ono do faworyzowania i wspierania członków własnej rodziny w relacjach, które powinny być oparte na uniwersalnych zasadach etyki czy polityki. Cechuje społeczeństwa zacofane, biedne, słabo rozwinięte. Charakteryzuje się nieufnością, dystansem, niechęcią do osób spoza rodziny. Niektórzy próbują obecnie także w Polsce sugerować, że ewangeliczny nakaz miłości bliźniego tak naprawdę dotyczy członków rodziny (bliźni = bliski), a nie jakichś obcych ludzi. Tymi można poniewierać.
„Rodzina” to potoczna nazwa mafii, zresztą oparta na rzeczywistych relacjach łączących członków jej struktur, będących często krewnymi. Więzi krewniacze miały i nadal mają znaczenie w grupach mafijnych i przestępczych. I to właśnie w rodzinach dochodzi często do różnych patologii. To w nich ma miejsce najwięcej aktów przemocy.
Określenie „rodzina patologiczna”, dobrze znane (pod pewnymi eufemizmami, np. „dysfunkcyjna”) pracownikom socjalnym, ma nader częste odniesienie i zastosowanie w charakterystyce wielu takich wspólnot. Ale wciąż silne jest przekonanie, że „brudy pierze się w domu”, rodzinnych patologii i tragedii nie należy ujawniać. Rodzina ma być nieskalana, święta, czysta – choćby tylko na zewnątrz.
Wiele mogłyby na ten temat powiedzieć i coraz częściej otwarcie mówią polskie kobiety, odczuwające niekiedy boleśnie ten kult i prymat rodziny. Ale także liczne poniewierane, maltretowane i wykorzystywane dzieci.
To nie przypadek, że w społeczeństwach otaczających kultem i szacunkiem rodzinę jest ona zwykle patriarchalna, mizoginiczna, autorytarna. „Tradycyjna” tyle właśnie znaczy. A już na pewno nie obejmuje takiej opartej na związku homoseksualnym. To wspaniale, jeżeli ma się we własnej matce najlepszą przyjaciółkę, a w bracie kolegę. Ale gdy ma się ojca tyrana czy matkę dewotkę, nie ma nic złego w poszukiwaniu bliskich więzi poza rodziną.
Absurdalna jest sugestia, że człowiekowi ma być mentalnie, moralnie, światopoglądowo, a już zwłaszcza politycznie bliżej do widywanego dwa razy w roku wujka, niż do przyjaciół i współpracowników, z którymi połączyły wspólne zainteresowania, pasje, przekonania i z którymi spotyka się kilka razy w miesiącu, a może i tygodniu. To właśnie owe relacje wspólnotowe, oparte na pokrewieństwie poglądów, ideałów, wartości są kwintesencją społeczeństwa obywatelskiego, a nie te oparte na pokrewieństwie biologicznym.
Coraz częściej dochodzące sygnały i skargi o niemożności dogadania się z bliskimi nawet krewnymi w kwestiach politycznych czy religijnych nie muszą być tak niepokojące, jeśli zwiastują rozbudowywanie relacji pozarodzinnych i zawiązywanie wspólnot opartych na bliskości przekonań. W dojrzałym, wysokorozwiniętym społeczeństwie to właśnie owe wspólnoty są podstawą funkcjonowania, aktywności, działania, ale też zaspokajania ludzkiej potrzeby bliskich relacji z innymi. Niemożność porozumienia się z ciotką dewotką czy bratem nacjonalistą nie musi być nieszczęściem, jeśli umie się znaleźć porozumienie i więź poza rodziną.