Majcherek: Brak porozumienia z ciotką dewotką czy bratem nacjonalistą nie musi być nieszczęściem

Janusz A. Majcherek
Janusz A. Majcherek jest profesorem filozofii, socjologiem, wykładowcą w krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym, publicystą nagradzanym m.in. Grand Press za najlepszy tekst publicystyczny, Nagrodą Kisiela, nagrodą Allianz w kategorii media.
Rządy PiS doprowadziły do głębokich pęknięć, rozłamów i antagonizmów w polskim społeczeństwie. Podziały często biegną przez rodziny. Gdyby przyniosło to rozluźnienie więzów krewniaczych i osłabienie familiaryzmu, skutki mogłyby jednak być pozytywne. Siła rodzinnych powiązań, przedstawiana często jako chluba polskości, to bowiem zjawisko ambiwalentne, mające wiele negatywnych aspektów i skutków.
Prof. Majcherek: Rządy PiS doprowadziły do głębokich pęknięć, rozłamów i antagonizmów w polskim
społeczeństwie. Fot. Beata Zawrzel/REPORTER
Przed kilkudziesięciu laty socjolog Stefan Nowak sformułował, na podstawie licznych badań i obserwacji, tezę o tzw. próżni socjologicznej występującej w polskim społeczeństwie. Wynikała ona z utożsamiania się Polaków z dwiema jedynie wspólnotami: rodziną i narodem. Pomiędzy nimi zionęła właśnie i często nadal zionie owa pustka, wyrażająca się niedorozwojem wspólnot mogących wypełnić przestrzeń pomiędzy tamtymi.
Siła więzi rodzinnych jest cechą typową dla społeczeństw archaicznych, zacofanych, niedojrzałych. Zastępuje ona brak lub niedostatek sprawnych instytucji, organizacji, stowarzyszeń. Preferowanie członków własnej rodziny w życiu publicznym i społecznym to patologia, nazywana nepotyzmem, a bardziej swojsko kumoterstwem. Skala tego zjawiska przybrała w obecnej Polsce rozmiary gargantuiczne – obsadzanie lukratywnych stanowisk bliskimi i dalszymi członkami rodzin panującej kasty politycznej to już pospolita rutyna i codzienność medialnych doniesień.


Socjologia moralności zna pojęcie amoralny familizm. Odnosi się ono do faworyzowania i wspierania członków własnej rodziny w relacjach, które powinny być oparte na uniwersalnych zasadach etyki czy polityki. Cechuje społeczeństwa zacofane, biedne, słabo rozwinięte. Charakteryzuje się nieufnością, dystansem, niechęcią do osób spoza rodziny. Niektórzy próbują obecnie także w Polsce sugerować, że ewangeliczny nakaz miłości bliźniego tak naprawdę dotyczy członków rodziny (bliźni = bliski), a nie jakichś obcych ludzi. Tymi można poniewierać.

„Rodzina” to potoczna nazwa mafii, zresztą oparta na rzeczywistych relacjach łączących członków jej struktur, będących często krewnymi. Więzi krewniacze miały i nadal mają znaczenie w grupach mafijnych i przestępczych. I to właśnie w rodzinach dochodzi często do różnych patologii. To w nich ma miejsce najwięcej aktów przemocy.

Określenie „rodzina patologiczna”, dobrze znane (pod pewnymi eufemizmami, np. „dysfunkcyjna”) pracownikom socjalnym, ma nader częste odniesienie i zastosowanie w charakterystyce wielu takich wspólnot. Ale wciąż silne jest przekonanie, że „brudy pierze się w domu”, rodzinnych patologii i tragedii nie należy ujawniać. Rodzina ma być nieskalana, święta, czysta – choćby tylko na zewnątrz.

Wiele mogłyby na ten temat powiedzieć i coraz częściej otwarcie mówią polskie kobiety, odczuwające niekiedy boleśnie ten kult i prymat rodziny. Ale także liczne poniewierane, maltretowane i wykorzystywane dzieci.

To nie przypadek, że w społeczeństwach otaczających kultem i szacunkiem rodzinę jest ona zwykle patriarchalna, mizoginiczna, autorytarna. „Tradycyjna” tyle właśnie znaczy. A już na pewno nie obejmuje takiej opartej na związku homoseksualnym. To wspaniale, jeżeli ma się we własnej matce najlepszą przyjaciółkę, a w bracie kolegę. Ale gdy ma się ojca tyrana czy matkę dewotkę, nie ma nic złego w poszukiwaniu bliskich więzi poza rodziną.

Absurdalna jest sugestia, że człowiekowi ma być mentalnie, moralnie, światopoglądowo, a już zwłaszcza politycznie bliżej do widywanego dwa razy w roku wujka, niż do przyjaciół i współpracowników, z którymi połączyły wspólne zainteresowania, pasje, przekonania i z którymi spotyka się kilka razy w miesiącu, a może i tygodniu. To właśnie owe relacje wspólnotowe, oparte na pokrewieństwie poglądów, ideałów, wartości są kwintesencją społeczeństwa obywatelskiego, a nie te oparte na pokrewieństwie biologicznym.

Coraz częściej dochodzące sygnały i skargi o niemożności dogadania się z bliskimi nawet krewnymi w kwestiach politycznych czy religijnych nie muszą być tak niepokojące, jeśli zwiastują rozbudowywanie relacji pozarodzinnych i zawiązywanie wspólnot opartych na bliskości przekonań. W dojrzałym, wysokorozwiniętym społeczeństwie to właśnie owe wspólnoty są podstawą funkcjonowania, aktywności, działania, ale też zaspokajania ludzkiej potrzeby bliskich relacji z innymi. Niemożność porozumienia się z ciotką dewotką czy bratem nacjonalistą nie musi być nieszczęściem, jeśli umie się znaleźć porozumienie i więź poza rodziną.
Czytaj także: "Polityk musi być odporny na krytykę. A jeśli czuje się obrażony, niech się procesuje prywatnie"