Szydło ma nowy problem na głowie. Prokuratura zbada wątek niszczenia dowodów ws. jej wypadku

Natalia Kamińska
Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu po raz drugi bada, czy ktoś świadomie zniszczył dowody zebrane w śledztwie dotyczącym wypadku rządowej kolumny premier Beaty Szydło. Ponownie mają być przesłuchane wszystkie osoby, które miały kontakt z trzema płytami DVD uszkodzonymi w niejasnych okolicznościach. O sprawie pisze Radio ZET.
Prokuratura wraca do kwestii płyt z dowodami ws. wypadku Beaty Szydło. Zostały one uszkodzone. Fot. Michal Dubiel/Reporter
W sprawie wypadku Beaty Szydło w ostatnim czasie pojawia się coraz więcej kwestii wymagających wyjaśnienia i zbadania. Teraz prokuratura ponownie zajmie się wątkiem płyt, a dokładnie ich uszkodzenia. Na nośnikach były dowody związane z wypadkiem byłej premier.

– To efekt postanowienia Sądu Rejonowego z Chrzanowa, który 10 grudnia uchylił decyzję o umorzeniu śledztwa w tej sprawie – powiedział w rozmowie z Radiem Zet rzecznik Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu Leszek Karp, które informuje o tej sprawie.


Rzecznik wyjaśnił, że sąd napisał w uzasadnieniu, iż podstawą tej decyzji jest opinia Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, z której wynika, że nie można wykluczyć wersji o celowym uszkodzeniu płyt.

Znów zostaną przesłuchane osoby, które miały kontakt z płytami

– Sąd uznał, że w takim wypadku niezbędne będzie przesłuchanie w charakterze świadków tych wszystkich osób, które miały bezpośredni i fizyczny kontakt z płytami, do momentu stwierdzenia ich uszkodzeń – wyjaśnił Karp w rozmowie z radiem.

Płyty, którymi zajmie się znów prokuratura zawierały m.in. nagranie z monitoringu z miejsca oddalonego 300 metrów od trasy przejazdu rządowej kolumny premier Beaty Szydło. Kontakt z nimi mieli policjanci, pracownicy krakowskiej prokuratury okręgowej czy sądu.  

O sprawie wypadku Szydło zrobiło się znów głośno w grudniu

Dodajmy, że o wypadku Beaty Szydło, do którego doszło w 2017 r., znów zrobiło się głośno za sprawą "Gazety Wyborczej", która w piątek opisała nowe szczegóły w tej sprawie. Jak informowaliśmy w naTemat.pl, były funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu, który jechał wtedy w kolumnie rządowej, zrelacjonował, że on i jego koledzy składali w sądzie fałszywe zeznania, tak by odpowiedzialność za wypadek przypisać młodemu kierowcy seicento.

Kuczowe znaczenie dla sprawy od początku miało to, czy rządowa kolumna miała włączone sygnały dźwiękowe – to miało przesądzać o tym, czy można ją było uznać za uprzywilejowaną, a w rezultacie także o winie Sebastiana Kościelnika, który prowadził seicento.

Czytaj również: Morawiecki broni Szydło. O kłamstwach BOR mówi, że... to żadna sensacja

20-letni kierowca przed sądem oraz w wywiadach z mediami twierdził, że samochody rządowe nie poruszały się wówczas na sygnale. Tak samo mówiły osoby wychodzące z ośrodka terapii odwykowej w Oświęcimiu, które były świadkami wypadku. Te relacje po latach potwierdził w rozmowie z "Wyborczą" były funkcjonariusz BOR Piotr Piątek.

Piątek przyznał, że był przez swoich szefów nakłaniany do składania fałszywych zeznań. – Ja sobie zdawałem sprawę, że chcąc dalej pracować i awansować musiałem mówić to, co reszta – wyznał.
Czytaj także: Prawie 5 lat po wypadku Szydło. Nie do wiary, co dzieje się z audi, które zderzyło się z seicento

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut