W świetle prawa uśmiercono niewinnego człowieka? Mija 50 lat od aresztowania "seryjnego mordercy"

Tomasz Ławnicki
Jakiś sprawca musiał się znaleźć. Bo przecież nie może być tak, że w stosunkowo krótkim przedziale czasowym ginie kilkanaście kobiet, a cały aparat państwa pozostaje bezradny. Właśnie: jakiś sprawca. Czy musiał być ten, który faktycznie dopuścił się morderstw? Chyba właśnie niekoniecznie...
Fotografia z tygodnika Milicji Obywatelskiej "W służbie narodu" z relacją z wyroku ws. Wampira z Zagłębia Fot. materiały z książki "Wampir z Zagłębia" Przemysława Semczuka wyd. Świat Książki
Wyrok zapadł dużo wcześniej, jeszcze zanim w ogóle zebrał się sąd. Ale i to, co działo się przed sądem, trudno nazwać uczciwym procesem. Bardziej to przypominało cyrk. Dziś może byśmy powiedzieli show. Cel był jeden: urządzić igrzyska dla mas, by je przekonać, że żyją w kraju bezpiecznym.

Wampir z Zagłębia i jego ofiary


Seria zabójstw zaczęła się 7 listopada 1964, na obrzeżach Katowic została zamordowana Anna Mycek. Od imienia pierwszej ofiary nadano kryptonim specjalnej grupy milicyjnej, która miała za zadanie schwytać mordercę.


W kolejnych latach zbrodni przybywało. Najwięcej zabójstw miało miejsce w roku 1965. Ginęły kobiety w różnym wieku, od 16 do 57 roku życia. Do morderstw dochodziło m.in. w Będzinie, Czeladzi czy Sosnowcu. Milicji trudno było ustalić motyw działania mordercy – ani jedna z zabitych kobiet nie została zgwałcona.

Sprawca serii morderstw szybko został ochrzczony "wampirem" (pojęcie "seryjny morderca" jeszcze wtedy nie funkcjonowało). Terminu "wampir" używali zwykli ludzie, co jeszcze bardziej potęgowało strach przed mordercą.

Czytaj także: Przyznawał się do prawie 70 morderstw, skazano go tylko za jedno. Nowy wątek w historii "Wampira"

Zapanowała wręcz psychoza. Gdy pojawiła się plotka, że "wampir" atakuje blondynki, kobiety masowo farbowały włosy na ciemne kolory. Na Śląsku i w Zagłębiu panie bały się po zmroku wracać do domu. Zakłady pracy zaczęły organizować transport zbiorowy, aby odwozić pracownice po skończonej zmianie.

Zabójca grasował, prasa milczała


Ale pomimo tego, że w aglomeracji katowickiej właściwie wszyscy wiedzieli o "wampirze" i jego czynach, to prasa milczała.

– Wtedy to była norma. Ja kiedyś zapytałem gen. Kiszczaka, dlaczego nie pisano w prasie o wypadkach, katastrofach czy tego typu zbrodniach. I Kiszczak mi odpowiedział: Proszę pana, chodziło nam o to, żeby ludzie mieli poczucie, że żyją w bezpiecznym miejscu, że nic im tutaj nie grozi – mówił naTemat Przemysław Semczuk, autor wydanej w ubiegłym roku książki "Wampir z Zagłębia".

Ale przyszedł taki moment, że nie dało się już dłużej milczeć. Niedługo po czternastym zabójstwie – Jadwigi Sąsiek 3 października 1968 w Sosnowcu – władze i milicja doszły do wniosku, że czas przełamać tabu. Postanowiono zwrócić się do społeczeństwa o pomoc.
Fragment apelu Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach.Fot. materiały z książki "Wampir z Zagłębia" Przemysława Semczuka wyd. Świat Książki

Milion nagrody za wskazanie mordercy

Apel podpisany przez komendanta wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej w Katowicach został dołączony do ukazujących się w regionie gazet jako wkładka. I nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Dlatego w kolejnym komunikacie MO za wskazanie sprawcy zaoferowano niebotyczną nagrodę: milion złotych (średnia pensja wynosiła wówczas nieco ponad 2 tys. zł).

I to był błąd. Milicja otrzymała tysiące listów. W nich sąsiad donosił na sąsiada (bo wraca późno do domu, więc na pewno to on morduje). Pisały zdradzone żony, porzucone kochanki – po to, by się zemścić, nie dlatego, że mąż/kochanek faktycznie miał na sumieniu czyjeś życie.

Pod koniec roku 1971 na swojego męża doniosła Maria Marchwicka. Dziś brak jednoznacznej informacji, jak dokładnie wyglądało to doniesienie. Według jednej z wersji, gdy milicjanci pojawili się w pobliżu jej domu, zapytała ich, czy szukają "wampira", bo to przecież jej Zdzisiek.

"Wampir" aresztowany wraz z rodziną


Tak czy inaczej – równo pół wieku temu, 6 stycznia 1972 r. Zdzisław Marchwicki został aresztowany. Początkowo pod zarzutem znęcania się nad żoną i dziećmi, ale bardzo szybko lista zarzutów rozszerzyła się o ponad 20 napadów na kobiety na Śląsku i w Zagłębiu.

Czytaj także: Czy seryjny morderca "Wampir z Zagłębia" naprawdę był Wampirem? Po tej książce zaczniesz mieć poważne wątpliwości

Ale na tym nie koniec. Zatrzymano także dwóch braci Zdzisława - Jana i Henryka. Jan faktycznie nie miał czystej karty. Pracował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Śląskiego, był kierownikiem sekretariatu. I co tu kryć - był zamieszany w aferę łapówkarską.

Według aktu oskarżenia Jan miał być zleceniodawcą ostatniego z mordów - Jadwiga Kucianka miała ponoć odkryć proceder, a ten postanowił ją zlikwidować rękoma swoich braci.

Jan Marchwicki był homoseksualistą, na ławie oskarżonych zasiadł też jego kochanek. Zatrzymano także siostrę Zdzisława, Henrykę Flak oraz jej syna, również o imieniu Zdzisław. Ona odpowiadała za handel przedmiotami skradzionymi ofiarom, on za utrudnianie śledztwa.

W akcie oskarżenia, w prasowych relacjach wszystko składało się niby na logiczną całość. Ale żeby mieć pewność co do tego, jaki zapadnie wyrok, latem 1974 r., gdy wyznaczano sędziego prowadzącego proces, w spotkaniu uczestniczył pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR.

Proces "Wampira z Zagłębia" w sali widowiskowej


W prasowych relacjach o Zdzisławie Marchwickim od początku pisano jako o "wampirze" i mordercy. Mało tego – stało się coś, co jest nie do pomyślenia: gdy po zatrzymaniu Marchwicki poprosił o adwokata, sąd mu odmówił.

Rozprawy odbywały się nie w sądzie, lecz w sali widowiskowej Klubu Fabrycznego Zakładów Cynkowych "Silesia" w Katowicach. Uczestniczyła w nich publiczność (wydawano wejściówki), żywo komentująca przebieg procesu.
Przemysław Semczuk

I tak jak mówimy, że to jest czarna karta dla polskiego wymiaru sprawiedliwości, to myślę, że i w historii dziennikarstwa jest to również czarna karta, która powinna zostać zapisana w podręcznikach: jak dziennikarze wtedy postąpili. Bo odegrali w tej sprawie ogromną rolę.

Wszystko, co mogłoby świadczyć na korzyść Marchwickiego, w procesie zostało pominięte. Jeśli prokurator Na etapie śledztwa próbowano mu przypisać wszystkie niewykryte sprawy i zarówno milicja, jak i prokuratura zdawały sobie z tego sprawę. Np. dokumentacja z części zabójstw świadczyła o tym, że sprawca musiał być praworęczny, a z części, że jednak leworęczny. Jasne było, że to nie mogła być jedna i ta sama osoba.

A jednak – po niecałym roku procesu Sąd Wojewódzki w Katowicach uznał Zdzisława Marchwickiego za winnego zabójstwa 14 kobiet oraz usiłowanie zabójstwa kolejnych 6 i skazał go na karę śmierci.
Proces "Wampira z Zagłębia"Fot. materiały z książki "Wampir z Zagłębia" Przemysława Semczuka wyd. Świat Książki
Na najwyższy wymiar kary skazany został także brat Zdzisława, Jan za kierowanie zabójstwem Jadwigi Kucianki. Brat Henryk dostał 25 lat więzienia, kochanek Jana dostał 12 lat, siostra Halina wraz z synem Zdzisławem po 4.

W Sądzie Najwyższym wyrok został utrzymany w mocy, Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Bracia Zdzisław i Jan Marchwiccy zostali powieszeni w kwietniu 1977 roku i pochowani jako NN na katowickim cmentarzu przy Panewickiej.

Kto faktycznie był "Wampirem z Zagłębia"?


A jeśli faktycznie to nie Marchwicki był zabójcą, to kto? Wiele wskazuje na to, że choćby za część tych morderstw odpowiadał Piotr Olszowy z Sosnowca. Był on zatrzymany przez milicję i sam zeznał, że to on jest "wampirem". Ale mu nie uwierzono i wypuszczono.

Olszowy był chory psychicznie, w marcu 1970 r. zabił żonę i dzieci, a następnie w podpalonym domu popełnił samobójstwo. Parę dni przed tym wydarzeniem milicja otrzymała anonimowy list: "To było już ostatnie morderstwo, więcej już nie będzie i nigdy mnie nie złapiecie".

Czy to faktycznie Olszowy? Pewności jakiejkolwiek brak. Na pewno jednak jest mnóstwo wątpliwości, czy to Marchwicki. Nie było bowiem właściwie żadnych dowodów świadczących o jego winie, poza doniesieniem jego żony i zeznaniami dzieci – jak się potem okazało – wymuszonymi przez matkę. Dowodem miało być to, że Marchwickiego wytypował komputer Odra. Po latach to jasne, iż było to kłamstwo milicji.

Niesłusznie skazani


To wszystko działo się pół wieku temu. Ale myliłby się ktoś, twierdząc, że dziś podobna sytuacja byłaby niemożliwa.

Najsłynniejsza jest oczywiście sprawa Tomasza Komendy – skazanego za morderstwo 15-latki właściwie głównie na podstawie śladów zębów pozostawionych na ciele ofiary, które miały pasować do uzębienia Komendy. Ale poza tym pasowało niewiele i dopiero po 18 latach za kratami udało się to udowodnić.

Ale podobnych spraw, gdzie wyrok za zabójstwo odsiaduje ktoś, kto może być niewinny, a przynajmniej nie miał uczciwego procesu, jest o wiele więcej. Różnica jest tylko taka, że dziś w Kodeksie karnym nie ma kary śmierci.
Czytaj także: Bał się policjantów i chciał do taty, więc podpisał protokół. To może być dramat na miarę Komendy