Majcherek: Czy komisja śledcza ws. Pegasusa jest konieczna? Jeśli będzie bezradna, może aferę rozmyć

Janusz A. Majcherek
Janusz A. Majcherek jest profesorem filozofii, socjologiem, wykładowcą w krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym, publicystą nagradzanym m.in. Grand Press za najlepszy tekst publicystyczny, Nagrodą Kisiela, nagrodą Allianz w kategorii media.
Gdyby sejmowa komisja śledcza miała wyjaśnić, czy i jak doszło do zakupu systemu szpiegowskiego „Pegasus” oraz jego użycia wobec opozycji politycznej i oponentów rządzącego obozu, to celowość jej powoływania staje się wątpliwa. Podstawowe fakty zostały już bowiem ustalone i wyjaśnione. Kwestią kluczową pozostaje wskazanie i ukaranie winnych, co jednak w obecnej sytuacji politycznej będzie mało realne.
Majcherek: Ustawa o sejmowej komisji śledczej przewiduje, że „komisja może zwrócić się do Prokuratora Generalnego o przeprowadzenie określonych czynności”. Przypomnijmy: prokuratorem generalnym jest Zbigniew Ziobro. fot. Beata Zawrzel/REPORTER
Wiadomo już zatem, że polski rząd wszedł w posiadanie systemu szpiegowskiego, służącego wszechstronnemu inwigilowaniu obywateli – potwierdził to Jarosław Kaczyński.

Sfinansowanie jego zakupu, w kwocie łącznej ponad 30 milionów złotych, zostało dokonane głównie (25 mln) z Funduszu Sprawiedliwości, powołanego do wspierania ofiar przestępstw – stosowne dokumenty zostały wykryte przez kontrolerów Najwyższej Izby Kontroli.

Czytaj także: Majcherek: Za PiS afera goni skandal, oszustwa przeplatają się z machlojkami. A wyznawcy wybaczają

Nastąpiło więc złamanie prawa, gdyż służby specjalne mogą być finansowane jedynie z budżetu państwa, a Fundusz Sprawiedliwości nie jest jego częścią – przyznał to wiceminister finansów i jednocześnie Główny Rzecznik Dyscypliny Finansów Publicznych (stwierdzając jednak, że szkodliwość tego naruszenia prawa budżetowego jest niewielka).


Zakup i sposób finansowania został zakamuflowany wobec posłów pracujących nad ustawą budżetową, enigmatycznym zapisem o „zakupie środków techniki specjalnej służących do wykrywania i zapobiegania przestępczości” – poświadczają to protokoły z posiedzenia Komisji Finansów Publicznych. Posłowie zostali więc zdezinformowani.

Do przeprowadzenia tej operacji został skierowany wiceminister Woś - jego podpis figuruje pod dyspozycjami przelewów z Funduszu Sprawiedliwości dla CBA.

System totalnej inwigilacji został wielokrotnie użyty wobec szefa sztabu wyborczego najważniejszej partii opozycyjnej – wykazały to dwa niezależne źródła: kanadyjskie laboratorium CitizenLab oraz eksperci Amnesty International.

Oprócz Krzysztofa Brejzy inwigilowani byli przy pomocy tego systemu inni oponenci pisowskiej władzy, w tym adwokat reprezentujący austriackiego przedsiębiorcę budowlanego, będącego w sporze z Jarosławem Kaczyńskim o wypłatę wynagrodzenia za usługi związane z planowaną przez prezesa PiS budową dwóch wieżowców w Warszawie.

Czytaj także: Majcherek: Chcieli wpłynąć na wybory amerykańskie, nie myślą wpływać na polskie?

Zatem podstawowe fakty są znane. Próby ustalenia dalszych szczegółów grożą ugrzęźnięciem w detalach i rozmyciem istoty skandalu. Komisja obradowałaby miesiącami, wywołując stopniowe znużenie opinii publicznej i zniechęcenie do śledzenia jej prac. Główni podejrzani zapewne odmawialiby stawienia się przed nią lub różnymi trikami wykręcali się od tego, publicznie drwiąc po swojemu z jej składu i poczynań.

Wiele dalszych faktów, np. kto jeszcze był inwigilowany, da się ustalić innymi metodami (zwracając się do CitizenLab przez osoby podejrzewające, że były ofiarami). Kolejnych ustaleń dokonać mogą i zapewne dokonają dziennikarze śledczy.

Oczywiście kluczowe byłoby ustalenie i ukaranie winnych tak rażącego pogwałcenia prawa. Trzy kandydatury do posadzenia na ławie oskarżonych wydają się oczywiste.

To przede wszystkim dwaj szefowie służb specjalnych, którzy już byli skazani za popełnienie podobnego przestępstwa, a następnie zostali „ułaskawieni” przez prezydenta Dudę. W cudzysłowie, bowiem ta procedura była niezgodna z prawem, które pozwala ułaskawiać po uprawomocnieniu wyroku, do czego prezydent swoją decyzją nie dopuścił. Ułaskawienie to jednak nie uniewinnienie, przeciwnie – ułaskawia się przestępców o udowodnionej winie. Obu tych szefów służb specjalnych można byłoby zatem uznać za recydywistów, co zwiększa wymiar kary.

Trzeci kandydat do osądzenia to ten, którego podpis figuruje pod dokumentami umożliwiającymi CBA wejście w posiadanie „Pegasusa”. Jeśli był tylko figurantem, miałby szansę wskazać tych, którzy wydawali mu polecenia. Jego bezpośrednim przełożonym jest minister sprawiedliwości.

Nie można zapominać, że formalnym zwierzchnikiem służb specjalnych jest premier, zatem i on ponosi odpowiedzialność za ich poczynania. Ale przesłuchiwanie notorycznego kłamcy (dwukrotnie skazanego prawomocnymi wyrokami) nie miałoby wielkiego sensu, zwłaszcza w roli podejrzanego, który może bezkarnie kłamać.

Czytaj także: Prof. Majcherek: Wyborcy PiS mogą najwięcej stracić na wyprowadzeniu Polski z UE

Czy pociągać do odpowiedzialności funkcjonariuszy, którzy prowadzili inwigilację od strony technicznej? Chyba jedynie w celu ujawnienia kto im wydawał polecenia.
Ustawa o sejmowej komisji śledczej przewiduje, że „komisja może zwrócić się do Prokuratora Generalnego o przeprowadzenie określonych czynności”.

Przypomnijmy: prokuratorem generalnym jest Zbigniew Ziobro. Może też wystąpić z wnioskiem o postawienie wskazanych osób przed Trybunałem Stanu, co jednak wymaga 2/3 głosów jej członków. Gdyby nawet PiS zgodził się na powołanie takiej komisji, to na pewno nie na obsadzenie przez pisowskich posłów mniej niż 1/3 składu. A przewodniczącą Trybunału Stanu jest z urzędu I prezes Sądu Najwyższego, czyli nominatka PiS, znajoma Ziobry.

Warto więc zastanowić się nad sensem powoływania takiej komisji sejmowej, bo jeśli ma być bezradna lub nieskuteczna, to może aferę „Pegasusa” pomniejszyć i rozmyć, a nie uwypuklić i rozliczyć.