Poszłam na "Wyrok na niewinnych" i panel obrońców życia w CSW. To była manipulacja najniższych lotów

Alicja Cembrowska
Oburzenie było natychmiastowe, a wśród komentarzy nie dało się znaleźć pochwały czy gratulacji. Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski zorganizowało bowiem darmowy pokaz filmu "Wyrok na niewinnych" (2021) połączony z dyskusją o aborcji. Wśród panelistów nie znalazł się jednak nikt, kto mówiłby innym, niż "prolajfowy", językiem.
W CSW odbył się pokaz filmu "Wyrok na niewinnych" i antyaborcyjne spotkanie Zrzut z ekranu/YouTube/Rafael Film
"Nie słuchacie, nie chcecie poznać naszych argumentów, nie szanujecie wartości" – to zarzut zamykający większość dyskusji (temat dowolny). Postanowiłam zatem posłuchać. Dokładniej: posłuchać środowiska, które powszechnie nazywa się "obrońcami życia". Środowy wieczór spędziłam na projekcji filmu "Wyrok na niewinnych", wysłuchałam również dyskusji (to trochę za duże słowo) z udziałem ginekolog dr Barbary Antoniak, prawnik i psycholog Magdaleny Korzekwy-Kaliszuk oraz reżyserki i wicedyrektor Filmoteki Narodowej Magdaleny Piejko.


Nie używam feminatywów, gdyż nie było ich w opisie wydarzenia, więc zakładam, że panie wolą "męskie końcówki". Kim są prelegentki zaproszone do CSW?

***
Ginekolog-położnik doktor Barbara Antoniak ma bardzo dobrą opinię wśród pacjentek. Ocena w Google: 4,8. W większości panie chwalą sobie wizytę w gabinecie pani doktor – doceniana jest jej życzliwość i doświadczenie. Jedna osoba pisze, że "owszem, jest bardzo religijna, pro-life, ale jeśli to komuś przeszkadza, to ma innych lekarzy do wyboru". Nie ma co liczyć na tabletkę "po".

Jedynie jedna opinia jest mocno krytyczna, a pacjentka twierdzi, że dr Antoniak "przez swój fanatyzm religijny nie leczy tak, jak powinna". Kobieta opisuje: "Pięć lat do niej chodziłam, żeby mieć dziecko, wpychała mi tylko leki i brała kasę. (...) Komentowała to, że mam partnera, a nie męża. Zmieniłam lekarza po tym, jak usłyszałam, że ona leczy małżeństwa, a nie pary. (...) Odradzam, jeśli chcecie konkretnego leczenia, a nie księdza w fartuchu".

Jako ekspertka, doktor Barbara Antoniak, wypowiadała się na antenie "Polskiego Radia" na temat aborcji eugenicznej i skierowała list otwarty (protest do Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej) po jego krytycznym stanowisku wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy aborcyjnej.

***
Prawnik i psycholog Magdalena Korzekwa-Kaliszuk jest byłą gwiazdą programu TVP "Ziarno". Obecnie aktywnie wspiera ruch pro-life. Głośno zrobiło się o niej na początku 2021 roku, gdy udzieliła wywiadu "Dziennikowi Gazecie Prawnej", który oburzył pół Polski.

– Tytuł i lead wywiadu ze mną w "DGP" sugeruje, że chcę zabrać się za wsadzanie kobiet do więzień. Powiedziałam coś odwrotnego. "Więzienie dla matki za aborcję budzi mój sprzeciw. Należałoby się zastanowić nad inną karą. Ale jaką? Nie mam gotowej odpowiedzi" – prostowała Korzekwa-Kaliszuk.
Czytaj także: Gwiazda "Ziarna" walczy o... zarodki, ale prostuje wypowiedź w "DGP". Kim jest M. Korzekwa-Kaliszuk?
Podczas dyskusji w CSW, na sugestię mężczyzny z widowni (deklarującego, że jest byłym pracownikiem TVP), że może warto byłoby spotkać się w gronie poszerzonym o "drugą stronę" i skonfrontować argumenty, odpowiedziała, że "z mordercami się nie rozmawia" (podkreślając, że nie są to jej słowa, a przytoczenie wypowiedzi pewnej osoby i dodając, że w jej opinii potrzebne są różne debaty).

***
W prolifowej trójcy znalazła się także reżyserka i wicedyrektor Filmoteki Narodowej Magdalena Piejko. To skromny opis, ponieważ Piejko jest również dziennikarką i wicedyrektorem Polskiego Radia 24, gdzie odpowiada za publicystkę kulturalną.

Panie uprzejmie podziękowały dyrektorowi Centrum Sztuki Współczesnej – Zamek Ujazdowski w Warszawie, Piotrowi Bernatowiczowi, że jest otwarty na wpuszczanie "innej narracji" do tak ważnych instytucji kultury.

Przypomnijmy, że Bernatowicz został dyrektorem CSW w styczniu 2020 roku, a powołanie na stanowisko wręczył mu sam minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotr Gliński. Sprzeciw wobec tej decyzji wyraziły środowiska artystyczne.
Czytaj także: Centrum Sztuki Współczesnej w rękach narodowców. Bernatowicz wyznaczył zastępców
"Pominięcie procedury konkursowej przy wyborze dyrektora, mimo jej umocowania w prawie, jest szczególnie niepokojące w kontekście wcześniejszych decyzji personalnych, które negatywnie odbiły się na ważnych dla kultury instytucjach, takich jak Muzeum Narodowe w Warszawie, Stary Teatr w Krakowie czy Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Taki tryb postępowania sugeruje polityczny, a nie merytoryczny charakter decyzji. Uniemożliwia również dyskusję nad programem i wizją rozwoju placówki na kolejne lata" – pisali wówczas artyści, kuratorzy, pisarze, wykładowcy akademiccy, reżyserzy w liście otwartym.

Zastrzeżenia budził jednak nie tylko sam tryb powołania dyrektora, ale i jego kompetencje. W liście czytamy, że:

Bernatowicz poproszony przez "Gazetę Wyborczą" o komentarz w sprawie dyskusji i pokazu filmu "Wyrok na niewinnych" argumentował, że "Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski podejmuje różnorodne tematy i zjawiska, które są obecne we współczesnej sztuce, tym bardziej tematy stanowiące inspirację tak wielu wystaw, prac i wydarzeń artystycznych".

Dodał, że zorganizowane w CSW wydarzenie "wpisuje się w tę [pro-choice – przyp.red.], dość jednostronną dyskusję na temat aborcji, prezentując film i głos, który był w niej dotąd nieobecny".

Mordowanie i zarabianie

Tak w skrócie można podsumować przekaz filmu "Wyrok na niewinnych". Reżyserski duet (Cathy Beckerman i Nick Loeb) postanowili opowiedzieć o wydarzeniu historycznym (umieszczając na początku kultowe już hasło "oparte na faktach", co wielu widzów dekoduje jako "oho, czyli każda minuta to prawda najprawdziwsza"), jakim jest sprawa znana jako "Roe przeciw Wade". Znaczy się, trochę inaczej: postanowili pokazać, że wersja, którą znaliśmy do tej pory to jedno wielkie oszustwo.

Ich film jest zatem ujawnieniem wielopoziomowej intrygi, która doprowadzić miała do zalegalizowania aborcji w USA. Któż stał za tą intrygą? Żądni kasy lekarze (robienie w tym kontekście z Planned Parenthood opłacanej rzeźni jest obsesją w środowiskach pro-life), feministki, sędziowie, politycy i prawnicy. Narratorem i głównym bohaterem jest nie kto inny jak dr Bernard Nathanson (Nick Loeb) – niegdyś propagator aborcji nazywany "skrobaczem", a później autor "Niemego krzyku", który do dziś niektórzy z przerażeniem wspominają z lekcji w szkole.

Nathanson (niby luźno i żartobliwie, ale absurdalnie nudno) opowiada o tym, jak wykonywał tysiące aborcji rocznie, jak z kolegami wymyślali dane i sondaże (a media i Hollywood to łykali), mówili dziennikarzom nieprawdę i dążyli do legalizacji przerywania ciąż, żeby na tym zarobić. Jak wiemy, doktor nawrócił się, gdy w szpitalach pojawiły się ultrasonografy i pierwszy raz zobaczył, że "zabija dziecko".

Manipulacja najniższych lotów

Problem jest taki, że "Wyrok na niewinnych" to nie tylko fatalny film, ale i wysyp bzdur – dziwi mnie, że w dyskusji ani jedna z pań (ani prawniczka, ani ginekolożka, ani reżyserka) nie pozwoliła sobie na, chociażby PÓŁ ZDANIA krytyki.

A jest to po prostu zły film – łopatologiczny, koszmarnie obsadzony (trudno było znaleźć aktorów, którzy chcieliby w nim wystąpić, zrezygnował nawet reżyser i kilku pobocznych współpracowników) i źle zagrany. Leży i kwiczy wszystko – od scenariusza, po szarpany i nieregularny sposób wprowadzania wątków, montaż, drewniane aktorstwo i w końcu – solidną dawkę manipulacji. Nie pomagał fakt, że w cenionej niegdyś instytucji kultury film się zacinał i był puszczany z lektorem.
Pisałam to po premierze filmu "Nieplanowane" (fałszywie podczas dyskusji w CSW nazywanego hitem kinowym), ale powtórzę – takie filmy obrażają inteligencję widza i jeżeli obejrzałabym coś podobnego, ale z drugiej perspektywy ("pro-choice"), to równie otwarcie nazwałabym to żartem, pomyłką i stratą czasu.

Wyłączając swoje poglądy, bo nie do końca chodzi tu o treść, a formę, uważam, że twórcy przekazów "pro-life" mają nieraz swoich odbiorców (lub potencjalnych odbiorców) za debili, którym w dowolnych porcjach i byle jak serwować można przekaz rodem z filmów Leni Riefenstahl. Chociaż nie. Leni, pomimo tego, że tworzyła pod hitlerowskie dyktando, robiła to na najwyższym poziomie artystycznym i technicznym.

A w "Wyroku na niewinnych"? Przeciągnięte kilkuminutowe sceny, jak ktoś płacze, bo "zabijane są dzieci" lub wygłasza patetyczne mowy (oczywiście łamiącym się głosem), jedyne 88 razy powtórzona kwestia "zarabiania na aborcji", wiaderka z płodami w hotelu, zalana krwią, spocona i krzycząca kobieta, która wygląda, jakby rodziła (a tak naprawdę ma wykonywany zabieg aborcji), kolejne panie leżące w rządku (jak na taśmie produkcyjnej), a w tle śmieszki lekarzy (bo hajs się zgadza), opowiadanie przypadkowym (sic!) kobietom na rajskiej plaży, jak to nasi bohaterowie wymyślali informacje dla dziennikarzy, żeby tylko przepchnąć ustawę o aborcji czy... zbliżenie na kawałek odrywanego z pizzy sera, który miałby symbolizować rozszarpywanie płodów (eeee?).

Słowa: miażdżenie, rozczłonkowywanie, szarpanie, zgniatanie. Ludobójstwo, masowe morderstwo. Porównania do zabijania Żydów czy chorych umysłowo. Oddech.

I zakończenie filmu: powtórzenie (prawie, jak w szkole) najważniejszych myśli, wątków i kadrów (Margaret Sanger z płonącym krzyżem nawołująca do przerywania ciąż czarnoskórych kobiet musiała pojawić się kilka razy), żeby zostawić widza z jednym słusznym przekazem. Warto podkreślić, że dla podbicia wiarygodności, użyto archiwalnych materiałów, w których np. ciężarna Norma McCorvey (występująca na rozprawie pod pseudonimem "Jane Roe") mówi, że kłamała na temat swojej wcześniejszej aborcji i gwałtu.

Jej postać jest przedstawiona tak: młoda narkomanka zostaje wykorzystana przez zwolenników aborcji (mężczyzn) w sądowej batalii. Dwie głupiutkie prawniczki (również narzędzia w rękach mężczyzn) oszukują ją, że wywalczą dla niej prawo do aborcji, chociaż od razu wiedzą, że jest to niemożliwe w czasie trwania ciąży.

W 1973 roku Sąd Najwyższy obala antyaborcyjne prawa stanu Teksas, a Norma staje się ikoniczną figurą, dzięki której zliberalizowano prawo w Stanach Zjednoczonych. Jednak kilka lat później kobieta zmienia zdanie, wycofuje poparcie dla aborcji i staje się działaczką pro-life. O tym "Wyrok na niewinnych" wspomina.

Nie wspomina natomiast, że na krótko przed śmiercią w 2017 roku Jane Roe wyznała w filmie dokumentalnym ("AKA Jane Roe"), że nie zmieniła zdania na temat aborcji, a antyaborcyjna grupa Operation Rescue (obecnie Operation Save America) zapłaciła jej za zmianę stanowiska (organizacja oczywiście zaprzecza). Chociaż wiarygodność kobiety pozostawia wiele do życzenia, to jednak – pominięto tę informację.

Głupie te baby

Co jednak wkurzyło mnie najbardziej, to sposób przedstawiania kobiet, całkowicie odbierający im podmiotowość. Reżyserką była kobieta, trzy ekspertki wypowiadały się po filmie i żadna nie zwróciła uwagi na poniżanie (dwie młode prawniczki pokazane jako pionki bez kompetencji, tępe idiotki, którymi można dowolnie sterować) czy generalizacje (feministki to grupki, które same nie myślą, robią, co im się każe).

Wszystkie kobiety "po drugiej stronie barykady" były złe w sposób karykaturalny i przerysowany, obrończynie życia – nieskazitelne. Dziwi mnie jedno – nikt nie pomyślał, że skoro tysiące kobiet ustawiają się w kolejce, by wykonać aborcję, to najwyraźniej potrzebowały takiej możliwości? Film tego nie wyjaśnia. Pokrętnie sprzedaje narrację, że lekarze oszukiwali i namawiali panie by masowo "zabijały dzieci", a kolejki są, owszem, bo "ktoś na tym zarabia". Czyli co? Pani X chciała dać komuś zarobić, więc poszła usunąć ciążę? Bo nie rozumiem?

Przekaz film jest zatem tak wyłożony na tacy, że trudno go nie zrozumieć: wszystkie działania na rzecz legalizacji aborcji to napędzana pieniędzmi i kłamstwami kampania, w którą wmieszani byli niemal wszyscy. Od kobiet, po sędziów, media i producentów z Hollywood. Ma to podsumować piosenka śpiewana przez Bernarda Nathansona w jednej ze scen ("W aborcji jest fortuna") i przypomniana na sam koniec filmu...

TAK, ZROZUMIELIŚMY.

Wiedza wybiórcza

W myśl zasady "słuchaj każdego" zostałam na dyskusji poświęconej filmowi. W moim odczuciu żadna z wypowiadających się pań nie jest wiarygodna, skoro nie pokusiła się o słowo krytyki lub sprostowanie (dopowiedzenie) informacji, które obejrzała grupa ludzi (było ich niewielu).

Śmiem wątpić, że ginekolog nie czytała stanowisk światowych lekarzy negujących lub podających w wątpliwość rzetelność "Niemego krzyku" lub nie zna badań na temat tego, że 13. tygodniowy płód nie odczuwa bólu i nie ma poczucia zagrożenia.

Śmiem wątpić, że prawniczka nie zna szczegółów sprawy "Roe przeciw Wade" i nie zechciała o nich opowiedzieć zebranej publiczności, rozwijając to, co pokazali twórcy. Nie mogę uwierzyć, że reżyserka i dziennikarka zajmująca się kulturą nazwała film "Wyrok na niewinnych" dobrym.

Dlatego, nawet jeżeli niektóre wypowiedzi pań dyskutujących brzmiały dla mnie logicznie i mogę je zaakceptować lub się z nimi zgodzić (że niektóre formy protestów kobiet są dyskusyjne, że hasła "aborcja do 9. miesiąca" nie są ok, że kobieta na każdym etapie ciąży powinna mieć dostęp do pomocy i opieki), to ostatecznie nie jestem w stanie zaufać tak fanatycznym osobom. Panie pięknie mówiły o tym, że potrzeba nam edukacji, uświadamiania i szlifowania zmysłu krytycznego, ale gdy młoda dziewczyna z widowni zapytała, skąd czerpać wiedzę, poleciły jedynie słuszne ideologicznie strony (katolickie i pro-life).

A chwilę wcześniej sprzeciwiały się narracji, że obrońcami życia są głównie katolicy, chociaż wszystkie deklarują swoją religijność. Jednocześnie cieszyły się, że w filmie pokazano, że aborcję w latach 70. wspierali rabini i pastorzy.

Zresztą. Mogłam tylko posłuchać, bo przecież "z mordercami się nie rozmawia", a mordercą jest każdy, kto ma inne zdanie niż to jedyne moralnie słuszne i prawdziwe. A potem hurr-durr po obu stronach barykady, bo "sztuka dyskusji zanika".

Napisz do autorki:alicja.cembrowska@natemat.pl