Niesamowita i jedyna w swoim rodzaju relacja z obozu zagłady. Ten chłopiec narysował Auschwitz

redakcja naTemat
Thomas miał 13 lat, gdy trafił do "złowrogiego i niebezpiecznego obozu Auschwitz" – swojego nowego domu na dziewiętnaście długich miesięcy. Łącznie w trzech obozach koncentracyjnych spędził dwadzieścia dwa miesiące. Był dzieckiem. Przetrwał. A jego świadectwo jest jedyne w swoim rodzaju – chłopiec nie tylko opowiedział i opisał to, co działo się za murem i drutem kolczastym. On to narysował.
fot. Julia Sakelli / pexels.com


Książka "Chłopiec, który narysował Auschwitz" jest wstrząsająca. Pomimo tego, że nie obce są nam badania i publikacje o okropnościach II wojny światowej, a kolejni twórcy przyglądają się tematowi Zagłady, by podtrzymywać pamięć o ofiarach i formułować ostrzeżenie dla kolejnych pokoleń, to wciąż – książka Thomasa Gevego (ur. w 1929 roku w Szczecinie) robi piorunujące wrażenie. Głównie dlatego, że jest relacją dziecka. Dziecka, które przeżyło i udokumentowało to, co zobaczyło.

Rysunki jako opowieść o traumie

Chłopiec przetrwał. Miał piętnaście lat, gdy obóz w Buchenwaldzie, gdzie ostatecznie trafił, został wyzwolony. Ludzie, którzy przeżyli, albo bardzo długo (nieraz do końca życia) nie potrafili opowiadać o swojej traumie, albo wręcz przeciwnie – chcieli mówić. Do tej drugiej grupy zaliczał się Thomas. Chłopiec najpierw otworzył się przed ojcem, który wojnę spędził w Anglii i trudno było mu wyobrazić sobie, przez co przeszło jego dziecko.


Syn pokazał mu album z rysunkami – pierwsze zaczął tworzyć w 1944 roku w Auschwitz. Kolejną serię, na którą składa się ponad 80 obrazków, narysował w 1945 roku. W obozie "(…) znalazł kawałki węgla drzewnego i strzępy worków po cemencie – był w grupie roboczej zajmującej się murarką – i rysował na bieżąco to, co się działo. Oryginalne szkice nie przetrwały, ale Thomas zapamiętał, co znalazło się na skrawkach papieru, i zaraz po zakończeniu wojny ponownie zabrał się do rysowania" – czytamy w przedmowie "Chłopca, który narysował Auschwitz".

Pomimo młodego wieku chłopak czuł, że dzieje się coś ważnego, że trzeba o tym mówić, a dodatkowo kierował się misją – chciał podtrzymać pamięć o ofiarach, o wszystkich ludziach, których spotkał w obozach, a którym nie udało się przeżyć. Dlatego spisał wspomnienia, dopóki były one żywe, niezmącone czasem i komentarzami uczonych. Relację słowną wspierają rysunki – niepokojące, sugestywne, niby proste, jednak bardzo dosadne.

Rękopis jego świadectwa pochodzi z 1947 roku. Najnowsze wydanie, które trafia do polskich czytelników, jest mu wierne. Jego lektura wciąż budzi emocje i wstrząsa do głębi.

Niezwykły dokumentalista

Thomas pisze to, co widzi, myśli i czuje. Wiernie oddaje fakty, zapamiętuje najdrobniejsze szczegóły (racje żywnościowe, imiona, godziny apeli i każdy detal dotyczący codziennej rutyny), co później potwierdziły naukowe źródła.

Zwraca na przykład uwagę na kolory "winkli" (trójkątów), którymi oznaczani byli więźniowie. Trójkąt czarny oznaczał "aspołeczność", czerwony – zarezerwowany był dla więźniów politycznych, Niemców, Polaków, Czechów i Francuzów, różowy – dla homoseksualistów. Dziecko obserwowało uważnie otoczenie, ale i poznawało ludzi z różnych krajów ("pierwszym krokiem do porozumienia było zapamiętanie wszystkich imion i odpowiednia ich wymowa").

Jego relacja pełna jest opowieści o osobach, które trafiły do obozu – opowiada m.in. o rozpieszczonym Małym Kurcie wychowanym w domu berlińskich intelektualistów, który "pluł na każdego, kto mu dokuczał" lub Długim Kurcie, który założył punkt cerowania skarpetek. Chłopiec chciał, żeby jego współwięźniowie zostali zapamiętani.

Jak także "trzy młode pracownice, nieznane bohaterki, które skończyły na szubienicy, przeszmuglowały karabin i wystarczającą ilość materiałów wybuchowych, by wysadzić w powietrze trzy krematoria. Egzekucje odbyły się na terenie obozu dla kobiet w Birkenau" – pisze Geve, wskazując, że anonimowy bunt, pomimo że zakończył się klęską, był aktem niebywałej odwagi.

Nie unika jednak tych mało przyjemnych przypadków kierowania umiejętności jednych więźniów przeciwko innym. Żydowskiego postawnego i silnego boksera Jakuba Kozalczyka (nazywanego "jedynym symbolem oporu w obozie") zmuszono do zostania kapo i wymierzania kar, a chirurgów do dokonywania kastracji.

Jednocześnie Thomas pisze, że "w obozowym życiu nie brakowało ironii" i rozrywki. "W naszym bloku więc różnice na tle narodowościowym nigdy nie stanowiły poważnego problemu, bo to właśnie one stanowiły rozrywkę. Ukraińcy z dumą prężyli muskuły i uprawiali akrobatykę (...) Romów trudniej było zrozumieć, ale kiedy traktowało się ich z szacunkiem, jak równych sobie, tłumaczyli nam sekretny romski język, dzięki któremu trzymali się razem. (...) Żydzi, udowadniając, że są pracownikami równie dobrymi i utalentowanymi jak inni, najlepiej zaadaptowali się do nowych okoliczności. Z dumą popisywali się wiedzą i kilku z nich dostało przydomek 'profesora'" – zauważa Thomas.
Fot. materiały prasowe

Moc przypadkowych spotkań

Opowieść Thomasa, choć przejmująco smutna, paradoksalnie także podnosi na duchu. Historia Zagłady to nie tylko opowieść o złu i cierpieniu, ale równie często o odwadze, braterstwie, sile wspólnoty i przyjaźni.

"Szybko opracowaliśmy metodę zastępowania potencjalnych ofiar silniejszymi, zdrowo wyglądającymi więźniami, mniej narażonymi na wyłapanie, którzy stawali z przodu, z tyłu i po bokach kolumny. Esesmani jednak przejrzeli nasz plan, przestali chodzić w kółko i po prostu wchodzili między szeregi, kopiąc nas i bijąc bez względu na naszą karnację, zdrowie czy siłę" – relacjonuje Geve.

Przykładów jest jednak więcej. "Każdy próbował iść jak najbliżej 'dobrego' strażnika. Jeśli żołnierz był naprawdę dobry, krzyczał: – Idziemy, idziemy. Jeszcze tylko kilka kilometrów i nie ma się co poddawać. Też jestem zmęczony, ale musi się nam udać. Nie było ich jednak dużo. Wielu strażników, chociaż często odpoczywali i mieli porządny prowiant na czas marszu, rozczulało się nad sobą. (...) Byli wśród nas także starzy i chorzy, którzy prosili o pomoc. Miałem obolałe i poranione stopy, ale nie mogłem odmówić im pomocy. To, że ktoś wspierał się na moim ramieniu, stało się normalne" – opisuje.

To właśnie najsilniej wybrzmiewa z reportażu chłopca, który narysował Auschwitz. Thomas opisuje moc przypadkowych spotkań, znaczących wspomnień, muśnięcia dłoni, relacji z drugim człowiekiem, które w najmniej oczekiwanym momencie mogą decydować o "być albo nie być".

Siła relacji

"Po długiej i intensywnej naradzie zdecydowaliśmy, że nie możemy się rozdzielić. Spróbujemy dostać się do szkoły murarskiej, mimo że jest to dla nas niebezpieczne, bo nie mamy kwalifikacji" – relacjonuje Geve moment podjęcia decyzji o dołączeniu do uczniów szkoły murarskiej w Auschwitz.

I później tłumaczy – jak dzielili się z kolegami jedzeniem, podnosili się na duchu, obserwowali swoje zachowanie, by wyłapywać sygnały choroby, opowiadali sobie żarty, by jednak się śmiać i nie zapomnieć, że tam gdzieś czeka na nich świat.

Co równie imponujące to sposób, w jaki nastolatek formułuje swoje myśli – niby prosty, a jednak tak mocny, że po niektórych zdaniach trudno się pozbierać ("Tego wieczoru moje młodzieńcze marzenia legły w gruzach i pomaszerowałem z powrotem do obozu jako jeden z wielu, którzy stracili nadzieję"). W przekazie nie skupia się jednak wyłącznie na sobie i swoich emocjach.

Czuje, że jest uszami i oczami wielu – tych, którzy nie przetrwali, którym nie udało się opuścić obozu. Thomas obszernie opisuje spotkane osoby i wspomina o wydarzeniach, które łączyły ludzi w tych przypadkowych znajomościach i mało sprzyjających warunkach: od wspólnego łapania pcheł, cerowania skarpet czy szukania jedzenia w wyrzuconych na śmietnik resztkach po podłożenie ognia pod jedno z krematoriów w Birkenau, by odwrócić uwagę i umożliwić innym więźniom ucieczkę.

Relacja Thomasa ma niezwykłą siłę oddziaływanie nie tylko dlatego, że jest szczegółowa, dokładna i unikatowa. Jest przede wszystkim szczera i w pewnym sensie naiwna – tak po dziecięcemu. Chłopiec pomimo traumatycznych doświadczeń, których świadkiem nie powinien być żaden człowiek, szczególnie ten, który dopiero zaczyna swoją życiową wędrówkę, nie traci nadziei i pogody ducha.

I bez wątpienia – jest to cenna lekcja dla każdego człowieka. Kiedyś i dziś. Szczególnie dziś.
Czytaj także: Te książki stały się hitami przez... awanturę z Izraelem. Polacy szturmują księgarnie

Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.