Prof. Samoliński: Segregacja w czasie epidemii COVID-19 jest czymś pozytywnym

Anna Kaczmarek
Słowo segregacja ma w Polsce znaczenie pejoratywne. Tymczasem w całej historii ludzkości segregacja była elementem walki z epidemią i ona musi mieć miejsce. To nie jest segregacja polityczna, ze względu na poglądy. Jest to segregacja ze względu na bezpieczeństwo zdrowotne, dająca wręcz szansę na przeżycie dla części osób – mówi w podcaście Zdrowie bez cenzury prof. Bolesław Samoliński.
Prof. Bolesław Samoliński uważa, że segregacja w czasie epidemii COVID-19 powinna być postrzegana pozytywnie. Fot. NaTemat
Profesor wskazuje, co należy zrobić by, mimo pandemii koronawirusa, utrzymać sprawny system ochrony zdrowia w Polsce. Tu, jego zdaniem, nie może się obejść bez segregacji, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.

Prof. dr hab. med. Bolesław Samoliński, to specjalista zdrowia publicznego, alergolog. Przewodniczący Rady Ekspertów Rzecznika Praw Pacjenta. Kierownik Katedry Zdrowia publicznego i środowiskowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Przewodniczący Zespołu Ekspertów Zdrowia Continue Curatio oraz wiceprzewodniczący Komitetu Zdrowia Publicznego Polskiej Akademii Nauk.

Segregacja nie powinna źle się kojarzyć


– Bardzo pozytywny przykład segregacji podczas epidemii COVID-19, z który mieliśmy do czynienia, to było zamknięcie starszych osób i zalecenie fizycznego niekontaktowania się z nimi. Wynikało to z tego, że osoby w podeszłym wieku były narażone na bardzo ciężki przebieg i tragiczny koniec z powodu COVID-19 – mówi prof. Samoliński.

Jak wskazuje nasz rozmówca, segregacja na pacjentów zakażonych i niezakażonych, to też segregacja. Segregacja pacjentów, którzy mogą być zakażeni, ale nie znamy ich statusu, bo czekamy na wyniki badań, to też jest segregacja.

– Tyle że to są pozytywne zjawiska, a nie negatywne, bo one chronią wszystkich nawzajem. Zmniejszą rozprzestrzenianie się epidemii i chronią część osób przed zachorowaniem.

Zdaniem specjalisty, testowanie tylko osób wykazujących objawy, jest właściwe wtedy, gdy chcemy różnicować zakażenie, czyli dowiedzieć się, na co pacjent choruje, a na co nie. To ma się nijak do walki z epidemią. Testować trzeba po to, żeby rozpoznać, kto jest „ryzykiem” dla otoczenia i doprowadzić do jego izolacji.

– Wyobraźmy sobie, hipotetycznie, że jednego dnia przetestowaliśmy wszystkich Polaków w kierunku SARS-CoV-2. Zidentyfikowalibyśmy wtedy wszystkie osoby zakażone, które mogą zakażać następnych. Należałoby dla nich zorganizować kwarantannę. Byłoby to bardzo korzystne. Niektórym może wydawać się to nawet nieludzkie, ale szerokie testowanie ograniczyłoby rozprzestrzenianie się infekcji – podkreśla prof. Samoliński.

Uważa, że testy na COVID-19 powinny być stosowane powszechnie. Nie tylko po to, żeby rozpoznać, kto jest chory, ale też po to, by ustalić, kto stanowi zagrożenie epidemiczne.

– Jeśli ktoś stanowi zagrożenie epidemiczne, to oczywiście jego izolacja jest metodą, od której nie można uciec. Nie ma innej możliwości bezpiecznego organizowania społeczeństwa w dobie epidemii. Tak musi być, taka jest medycyna – wyjaśnia profesor.

W czasie epidemii, jego zdaniem, nie ma możliwości tolerowania anonimowości.

– Nie może być tak, że nikt ma nie wiedzieć, czy jestem zakażony SARS-CoV-2, czy nie, w momencie, kiedy wkraczam w przestrzeń publiczną. To niestety w Polsce ma miejsce i środowisko lekarskie jest oburzone tą sytuacją i tym, że politycy nie umieją sobie z tym poradzić.

Słuszne decyzje Ministerstwa Zdrowia są kontrowane za progiem tego resortu. Jesteśmy oburzeni tym, że zmieniane są decyzje, które są poprawne i dobre z punktu widzenia zdrowia społeczeństwa. Nagle znajduje się jakaś grupa, która zmienia właściwe decyzje, które powinny być podjęte w kwestii epidemii w Polsce – mówi profesor.

I dodaje: – Tymczasem, jak wynika z przeprowadzonych przez nas badań, w Polsce praktycznie 90 proc. osób jest za obowiązkowymi szczepieniami. Całkowicie przeciwnych jest tylko 2 procent. A o kim my głównie słyszymy? O antyszczepionkowcach.

Co ciekawe, Polacy nie mają oporów co do szczepień obowiązkowych objętych obowiązkowym kalendarzem szczepień. Mają wątpliwości co do szczepienia przeciw COVID-19 i grypie.

– Zupełnie jakby to nie były choroby zakaźne takie jak np. odra. Tymczasem i COVID-19 i grypa mają ten sam skutek - potrafią uszkodzić zdrowie i to na długi czas. Potrafią też zabić. Dlatego idea szczepień z kalendarza jest taka sama jak szczepień przeciwko COVID-19 i grypie – podkreśla prof. Samoliński.

Co zrobić, żeby system był wydolny?


Błędy popełniane w zarządzaniu epidemią oczywiście wpływają na wydolność systemu ochrony zdrowia. Choć przed pandemią nie było już w Polsce „różowo”.

– Nasz system ochrony zdrowia był mniej wydolny, niż powinien już przed pandemią SARS-CoV-2. Już wtedy były długie kolejki do specjalistów, długi czas oczekiwania na hospitalizację, a wirus sparaliżował nam pewne obszary zdrowia publicznego i część usługową naszej ochrony zdrowia. To zaowocowało tym, że jak kiedyś czekało się długo do lekarza, to teraz w ogóle nie można się do niego dostać – mówi nasz rozmówca.

Jego zdaniem, mamy system procovidowy, a nie mamy systemu, który zabezpieczałby innych chorych. To ma szczególne znaczenie w kardiologii, onkologii.

– Obserwowaliśmy np. spadek liczby wypełnianych kart DiLO. Z rocznym opóźnieniem nastąpił efekt odbicia, a to oznacza, że przez rok ci pacjenci nie byli u lekarza. Roczne opóźnienie ma bardzo duże znaczenie w onkologii.

Jest też kwestia nagłych zachorowań. Jeśli mamy sparaliżowany system ratownictwa medycznego, bo karetki stoją pod Szpitalnymi Oddziałami Ratunkowymi w kolejce i nie mogą przekazać pacjenta, bo jest podejrzenie, że został zakażony wirusem SARS-CoV-2, to mamy sytuację dramatyczną. Ta karetka, zamiast jechać do chorego w trudnej sytuacji np. zaostrzenia choroby przewlekłej stoi na podjeździe szpitala w kolejce – podkreśla specjalista.

Czy Omicron wykolei ochronę zdrowia?


Prof. Samoliński uważa, że system musi być otwarty i przyjazny dla osób, które chorują na COVID-19, bo to jest niezwykle niebezpieczna, dziwna choroba, która pandemicznie objęła wszystkie kontynenty i będzie się ciągnęła.

– To, co robiliśmy do tej pory, czyli spłaszczaliśmy krzywą zachorowań, ma olbrzymie znaczenie, bo dzięki temu uratowaliśmy wiele istnień.

Trzeba jednak pamiętać, że obraz epidemii zmienia się wraz z nowymi mutacjami SARS-CoV-2. Omicron może przynieść nowe wyzwania.

– Jeśli zjadliwość wariantu Omicron będzie podobna do wariantu Delta, to możemy mieć bardzo trudną sytuację w ochronie zdrowia. Cały czas jednak mamy nadzieję, że Omicron, mimo że jest bardziej zakaźny, to nie jest tak bardzo niebezpieczny klinicznie, czyli nie powoduje tak często hospitalizacji, ciężkich przebiegów i tak częstych zgonów, jak poprzednie warianty.

– Jeśli nadzieje nie okażą się płonne, mniej osób będzie wymagało pomocy ze strony systemu ochrony zdrowia. To jednak jest tylko nasza nadzieja. Nie można na nadziei opierać strategii. Musimy się opierać na wariantach sytuacji, które będą groziły masowym napływem chorych do systemu ochrony zdrowia. W związku z tym trzeba ten system rozbudować – mówi profesor.

Wróćmy do szpitali jednoimiennych


Specjalista uważa, że pacjenci chorzy na COVID-19, którzy potrzebują hospitalizacji, powinni być leczeni w specjalnych, dedykowanych tylko dla nich szpitalach - tak jak to miało miejsce na początku pandemii w Polsce. Dodaje, że szpitale tymczasowe są świetnym rozwiązaniem, ponieważ z jednej strony zabezpieczają pacjentów chorych na COVID-19, a z drugiej strony pozwalają na normalną pracę zwykłym szpitalom.

– Teraz np. w szpitalu, w którym pracuję, jedna połowa oddziału zarezerwowana jest dla pacjentów covidowych, druga dla pacjentów niezakażonych. Jeśli np. w czasie diagnostyki drogi tych pacjentów będą się krzyżowały, to pacjenci z połowy oddziału niecovidowego mogą się zakazić. To zakażenie, ze względu na ich choroby, może być bardzo niebezpieczne. Nie powinno się tych pacjentów narażać. Także jestem przeciwny, aby w jednym szpitalu leżeli pacjenci covidowi i niecovidowi – deklaruje prof. Samoliński.

Jednak wielu chorych na COVID-19 nie potrzebuje leczenia szpitalnego. Dla nich niezbędna jest pomoc lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. Prof. Samoliński uważa, że pacjenci z COVID-19 nie powinni fizycznie przychodzić do poradni, w której przebywają pacjenci niezakażeni i np. zdrowe dzieci, które przychodzą tam na szczepienia.

– Takiego pacjenta należy jednak pozostawić w domu. Ponieważ znamy granice, do których może obejść się bez fizycznego kontaktu z lekarzem. Tu można by też pomyśleć o stworzeniu oddzielnych poradni POZ, które przyjmowałyby tylko pacjentów zakażonych. To rozwiązałoby problem – uważa nasz rozmówca.

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o tym, jak można usprawnić system ochrony zdrowia podczas pandemii i jakie decyzje powinni podjąć rządzący, żeby minimalizować skutki pandemii COVID-19, zapraszam do obejrzenia podcastu "Zdrowie bez cenzury".

Gościem tego odcinka jest prof. dr hab. med. Bolesław Samoliński, specjalista zdrowia publicznego, alergolog. Przewodniczący Rady Ekspertów Rzecznika Praw Pacjenta. Kierownik Katedry Zdrowia publicznego i środowiskowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Przewodniczący Zespołu Ekspertów Zdrowia Continue Curatio oraz wiceprzewodniczący Komitetu Zdrowia Publicznego Polskiej Akademii Nauk.Prowadzi Anna Kaczmarek.

OBEJRZYJ

POSŁUCHAJ