"Gierek" jest fatalną, propagandową laurką. Historyk: To nie jedna brzoza smoleńska, ale cały las

Ola Gersz
Są takie filmy, na które czeka się z niecierpliwością, ale podczas seansu chce się wyjść z kinowej sali jak najszybciej. Właśnie dołączył do nich "Gierek" Michała Węgrzyna z Miśkiem Koterskim w roli I sekretarza KC PZPR. Nie dość, że fatalny jako film, to przekłamany jako lekcja historii. To nieudolna laurka na cześć polityka, której nie powstydziłyby się "Wiadomości" TVP. Co w "Gierku" jest fikcją, jaki był prawdziwy I sekretarz i jak żyło się "za Gierka"? Na te pytania odpowiada w naTemat profesor UW Marcin Zaremba, historyk.
W "Gierka" wciela się Misiek Koterski Fot. materiały prasowe
Życiorys Edwarda Gierka, I sekretarza w latach 1970-1980, który doprowadził do rozwoju gospodarczego Polski, aby w późniejszych latach pogrążyć kraj w kryzysie. To doskonały materiał na soczysty, angażujący widza i prowokujący do dyskusji film. Niestety twórcy "Gierka" nie dość, że tego materiału nie wykorzystali z głową, to po prostu go zmarnowali.


Pomijając wartość historyczną (o niej za chwilę), "Gierek" jest filmem katastrofalnie wręcz złym. Kanciastym, topornym, źle napisanym, zagranym (z wyjątkami) i wyreżyserowanym. Dialogi są drewniane, scenariusz dziurawy, niektóre sceny przypominają słabą telenowelę, a inne – kabaret. Kto spodziewał się wciągającego kina politycznego lub porządnego filmu historycznego, na który bez wstydu mogą pójść szkoły, niestety się zawiedzie.

Głównym problemem jest przedstawienie samego Gierka. Film Michała Węgrzyna na podstawie scenariusza Michała Kalickiego, Krzysztofa Tyszowieckiego i Rafała Wosia prezentuje I sekretarza niczym narodowego bohatera i świętego bez skazy. Filmowy Edward Gierek to dobry chłop, który chciał uczynić z Polski krainę miodem i mlekiem płynącą, ale niestety źli "oni" (koledzy z partii, amerykańscy bankierzy...) mu to uniemożliwili. Tymczasem historycy do dziś nie potrafią jednoznacznie ocenić ani Gierka, ani dekady gierkowskiej.

Nie pomagają aktorzy. Mimo że świetny jest, chociażby Krzysztof Tyniec, to Misiek Koterski po pierwsze, nie ma za dużo do grania, a po drugie jest po prostu słabym aktorem, co w "Gierku" widać. Z kolei Małgorzata Kożuchowska w roli Stanisławy Gierek głównie podaje mężowi obiad i martwi, że Edzio się przepracowuje – grać nie ma po prostu czego.
Połączenie kiepskiego scenariusza ze średnimi aktorskimi występami daje niestety uproszczoną i pozbawioną jakiejkolwiek głębi czytankę w propagandowej szkole. A jak "Gierek" przedstawia się pod kątem historycznym? Film Michała Węgrzyna krytycznie ocenia w rozmowie z naTemat profesor UW Marcin Zaremba, historyk.

Historyk o filmie "Gierek"

Jak ocenia Pan "Gierka"?

Dawno nie widziałem tak złego filmu. Nie jestem krytykiem filmowym, więc nie chcę wypowiadać się na temat dialogów czy gry aktorskiej, ale uważam, że "Gierek" to film zakłamany, głupi, nieprawdziwy i niemający nie wspólnego z rzeczywistością. Jedna wielka pomyłka. W PRL-u był taki dowcip: "Jak brzmi słowo 'kryzys' po węgiersku? – Egierek". Dzisiaj można byłoby zapytać, jak jest "klapa filmowa" po węgiersku i odpowiedź byłaby ta sama.

Edward Gierek przedstawiony jest jako człowiek poczciwy i swojski,. Dobry wujek. A jaki był naprawdę?

Gierek nie jest jednoznaczną postacią i nie sposób łatwo go ocenić. Rzeczywiście był – a przynajmniej wydawał się – osobą sympatyczną i empatyczną, umiał i lubił rozmawiać z ludźmi, co w filmie jest pokazane. Przemawiał do tłumów zupełnie inaczej niż karzący i autorytarni Władysław Gomułka czy Józef Cyrankiewicz. Po jego spotkaniach z górnikami "Trybuna Ludu" pisała, że bardzo martwił się o pracowników kopalni, w której doszło do wypadku. Podejrzewam, że mogła być to wiarygodna relacja, gdyż Gierek rzeczywiście taki był.
Fot. materiały prasowe
Filmowy Gierek jest również nieskłonny do przemocy.

Rzeczywiście faktem jest, że strajkujący i protestujący w Grudniu 1970 nie stanęli przed sądem i nie było procesów pokazowych. To był wyjątek w historii Bloku Wschodniego. Do 1971 roku – chociażby w 1953 roku w Berlinie, w 1956 roku w Poznaniu i podczas Marca 1968 czy w 1962 roku w Nowoczerkasku – osoby aresztowane przez milicję czy Służby Bezpieczeństwa zawsze stawały przed sądem.

Również w czerwcu 1976 roku Gierek zgodził się z opiniami generałów SB, aby ZOMO i milicja nie miały broni oraz ostrej amunicji podczas pacyfikacji przewidywanych gwałtownych wystąpień po wprowadzeniu podwyżek cen. Podejrzewam jednak, że to Stanisław Kania wpłynął także na Edwarda Gierka, aby nie stawiać przed sądem działaczy KOR-u w październiku 1976 roku. Pamiętajmy jednak, że to w Komitecie Centralnym zdecydowano, aby zorganizować najście na mieszkanie Jacka Kuronia w 1979 roku, co można wręcz nazwać terroryzmem państwowym.

W "Gierku" nie wspomina się również o wykształceniu I sekretarza KC PZPR.

W filmie w ogóle nie pojawia się element jego braków intelektualnych i nieoczytania. Gierek praktycznie nic nie czytał, nawet dokumentów, które mu podsyłano. Nie miał rozrywek intelektualnych, nie chodził do kina i do teatru, czasami obejrzał coś w telewizji. Innymi słowy słabo nadawał się na przywódcę kraju. Najlepiej czuł się, gdy wyjeżdżał teren, gdy spotykał się z ludźmi. Te deficyty i niekompetencja "wyszły" później podczas kryzysu. Gierek nie końca zdawał sobie sprawę, co dzieje się w kraju. Nic dziwnego, bo wszystkie raporty czytał po łebkach albo nie czytał ich w ogóle.

Na YouTube można znaleźć archiwalne nagranie, na którym Edward Gierek przyjeżdża oglądać oddawane mieszkanie na Ursynowie – Jacek Sasin to przy nim szczyt intelektu. Gierek nie miał niewiele do powiedzenia, wygłaszał banalne formułki w rodzaju "rodzina jest najważniejszą komórką społeczną". Często się mylił i robił błędy językowe, czego w "Gierku" Michała Węgrzyna zupełnie nie ma.
Fot. materiały prasowe
Producenci filmu zdają się wybielać dekadę gierkowską. Jak Pan ją ocenia?

W rządach Edwarda Gierka można znaleźć wiele dobrego. Był innym sekretarzem niż Władysław Gomułka czy Bolesław Bierut. Rzeczywiście uznał, że Polskę można zmodernizować i zaczął to robić. Wykorzystał dostępne w kraju możliwości: poprzez mobilizację społeczną, podnoszenie pensji czy początkowy wzrost wydajności. Na początku dekady Gierek cieszył się olbrzymim poparciem społecznym, ludzie rodzinami zasiadali przed ekranami telewizorów, żeby usłyszeć, co ma do powiedzenia.

Rzeczywiście udało mu się z tego przaśnego kraju zrobić Polskę bardziej nowoczesną – wieś została zmodernizowana i zmechanizowana. Jeszcze pod koniec lat 60. jedna czwarta gospodarstw wiejskich była pozbawiona prądu, a tylko 5 procent domów miało porządną toaletę, co pokazuje jak Polska była zacofana. Także przemysł przeszedł głęboką modernizację. Gdy Andrzej Wajda kręcił "Ziemię obiecaną", nie miał problemów ze znalezieniem odpowiednich plenerów oddających realia końca XIX wieku. W ciągu kilku kolejnych lat wymieniono dużą część parku maszynowego, poprawiły się warunki socjalne robotników. Ruszył gigantyczny program mieszkaniowy.

Nie można jednak zapominać o jego rozlicznych błędach, niedociągnięciach i śmiesznościach. Braki w sklepach szybko wróciły, pod koniec dekady nie można było kupić: pasty do zębów, butów, rajstop. Straszyły buble. Zagrożenie następnymi podwyżkami cen powodowało, że pod sklepami ustawiały się gigantyczne kolejki. Kryzys, jaki pamiętamy z lat 80., zaczął się już w połowie poprzedniej dekady. Wszystko w dużej mierze z winy Gierka i "towarzysza Piotra", czyli premiera Jaroszewicza.

Na przykład?

Edward Gierek nie potrafił zapanować nad kryzysem gospodarczym – najpierw pełzającym, a potem gwałtownym. Razem z Jaroszewiczem są odpowiedzialni za to, że Polska wpadła w spiralę zadłużenia. Pod koniec dekady na poważnie zastanawiano się nad zawieszeniem spłaty odsetek, co oznacza, że kraj znalazł się o krok przed bankructwem. O ile początkowo brano kredyty długoterminowe i nisko płatne, to potem ratowano się krótkoterminowymi pożyczkami, aby spłacić wcześniejsze zadłużenia. Gierek nie tylko nie znał się na gospodarce – co jeszcze można by mu wybaczyć – gorzej, że otaczali go ludzie mało kompetentni.

To znaczy?

Wszystkim zajmowali się tak naprawdę koledzy z aparatu partyjnego, których Gierek bardzo dobrze znał: Jan Szydlak, Stanisław Kania, Edward Babiuch, Piotr Jaroszewicz, Zdzisław Grudzień. Premier Jaroszewicz nie znał się na gospodarce: nie miał wyższego wykształcenia, a ekonomii uczył się jako generał od kwatermistrzostwa pod koniec lat 40. i 50.

Gierek i jego ludzie tak bardzo bali się niezadowolenia społecznego, że ratowali się wypłatą coraz wyższych pensji. Podobnie więc jak dzisiaj doszło do inflacji. W drugiej połowie lat 70. wynosiła 7-8 procent rocznie. Zdarzały się jednak miesiące, w których ceny szły do góry jeszcze bardziej. Życie stało się drogie i niepewne.

Dlaczego w drugiej połowie rządów Gierka doszło do aż tak poważnego kryzysu?

Nieoszacowane prawidłowo projekty, marnotrawstwo, brak umiejętności zarządzania, zły dobór ludzi, nierozumienie funkcjonowania nowoczesnej gospodarki, woluntaryzm... Lista błędów popełnionych przez Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza jest naprawdę długa, jednak w filmie Michała Węgrzyna zupełnie ich nie ma. W jednej ze scen widzimy tablicę, na której świecą się kolejne inwestycje i rzeczywiście – tych inwestycji było bardzo dużo. Spora ich część była jednak gierkowską gigantomachią.

Budowano zakłady za duże i niedostosowane do potrzeb rynku. Huta Katowice – w którą zainwestowano olbrzymie pieniądze, zamiast modernizować istniejące już huty i fabryki – była największą inwestycją w ówczesnej Europie. Szacowano, że kopalnia "Bełchatów" będzie kosztowała 80 miliardow złotych, tymczasem była cztery razy droższa. A mówimy przecież o kraju biednym i będącym na dorobku, który wciąż zmagał się ze zniszczeniami powojennymi.

Czego w filmie "Gierek" jeszcze zabrakło?

Kultu Gierka. W filmie pojawia się scena, w której I sekretarz nie zgadza się na powieszenie swoich portretów w szkołach, urzędach czy zakładach pracy. Słusznie uznał, że wizerunki przywódców (jak wcześniej Cyrankiewicza czy Bieruta) są już anachroniczne. Jednak kult Gierka w latach 70. przypomina to, co dzieje się w okresie stalinowskim.

Oczywiście Edward Gierek nie jest traktowany jak "lokomotywa historii" czy "wielki językoznawca", ale padało wiele podobnych epitetów. Kult Gierka wynikał z języka ówczesnej polityki. Sam wydawał się skromny, ale w prasie i telewizję fabrykowano jego charyzmę. Obok propagandy sukcesu postać Gierka była elementem legitymizacji ówczesnego reżimu.
Fot. SPUTNIK/EAST NEWS
Co w "Gierku" oburzyło Pana najbardziej?

Ten film to aberracja. Jest niczym brzoza smoleńska, gdyż kanwą "Gierka" są spiski przeciwko I sekretarzowi. Jednym z nich jest spisek Wojciecha Jaruzelskiego i towarzysza Maślaka, czyli w rzeczywistości Stanisława Kani, który jest zupełnie wyssany z palca. "Trop" takiego spisku podsunął Edwardowi Gierkowi w latach 90. Janusz Rolicki, wybitny przed laty dziennikarz i reportażysta. Były I sekretarz to kupił, o czym zresztą sam Rolicki mówi w swoich wspomnieniach. Rafał Woś, współscenarzysta "Gierka", tę teorię powtarza.

Gierek był otoczony przez zaufanych, wiernych i posłusznych ludzi, którzy wiele mu zawdzięczali, Maciej Szczepański, przewodniczący Komitetu ds. Radia i Telewizji, miał nawet jego zdjęcie w swoim gabinecie. Ludzie Gierka byli wierni, ale mierni. Nie było więc żadnego spisku przeciwko Gierkowi, nikt nie wymyślał w MSW dowcipów na jego temat czy plotek o Piotrze Jaroszewiczu.

Owszem, ludzie śmiali się z błędów językowych Gierka i wiedzieli, że "czerwone książątko", czyli Andrzej Jaroszewicz, syn Piotra, rozbijał się samochodami, a jego ojciec latał helikopterem na polowania. Sytuacja polityczna prowokowała żarty, ale nie stał za tym spisek w żadnym resorcie. Była to po prostu typowa reakcja społeczna, którą obserwujemy również dzisiaj. Wtedy pytano na przykład: "Dlaczego w Polsce nie ma masła?". I odpowiadano: "Bo Gierek nie rozmawiał jeszcze z krowami".

To zresztą niejedyny taki spisek w "Gierku".

W "Gierku"są aż trzy spiski. Oprócz knowań towarzysza Maślaka z Jaruzelskim jest jeszcze spisek funkcjonariuszy KGB i wojska przeciwko Leonidowi Breżniewowi, który jest rzekomo sterowaną przez nich marionetką oraz amerykańscy bankierzy. Wątek, że to oni proponują Edwardowi Gierkowi zaciągnięcie kredytow, również jest wymyślony. To już nie jest jedna brzoza smoleńska, ale cały las.

A jak ocenia Pan postaci historyczne przedstawione w filmie?

Wojciech Jaruzelski jest przedstawiony kuriozalnie. Ta postać nie ma nic wspólnego z rzeczywistoścą. Jaruzelski był służbistą, mówił i zachowywał się, jakby połknął kijek. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy spiskowanie przeciwko komukolwiek. Był zresztą członkiem Biura Politycznego, w związku z czym był współodpowiedzialny za politykę ówczesnych władz.

Z kolei towarzysz Maślak jako Stanisław Kania to kuriozalna postać. Typ cwaniaczka i pijaka? Kania ani tak nie wyglądał, ani nie mówił. Filmowa postać nie przedstawia prawdziwego polityka, który zresztą unikał przemocy wobec opozycji.

Dlaczego, Pana zdaniem, film "Gierek" jest kompletnie nieudany?

Są trzy kwestie. Po pierwsze złym pomysłem było pokazanie w filmie całej dekady gierkowskiej. Tego typu wielkie biografie filmowe Amerykanie robili w latach 50.-70. Współczesne filmy historyczne, jak "Czas mroku" o Winstonie Churchillu, raczej koncentrują się na jednym wydarzeniu czy momencie z życia, które jak w soczewce pokazują dramaty, wybory czy problemy bohatera. Ujęcie dziesięciu lat nie tylko jest bardzo trudne, ale prowadzi do uproszczeń. Tak dlugi okres czasu można pokazać w serialu, ale w dwugodzinnym filmie? To szalony pomysł.
Czytaj także: "Gierek" już w kinach. Krytycy miażdżą film z Miśkiem Koterskim: "Ośmiesza siebie i sam temat"
A druga kwestia?

Andrzej Wajda zawsze mówił: "Dajcie mi dobry scenariusz". Tutaj tego dobrego scenariusza nie było, co jasne jest już na samym początku filmu. Współscenarzystą "Gierka" jest wspomniany już Rafał Woś, lewicowy dziennikarz, którego manią jest oskarżanie Leszka Balcerowicza o budowę kapitalizmu, doprowadzenie do bezrobocia i wyzysku. Zresztą w "Gierku" zagrał właśnie Balcerowicza.

Być może to za sprawą Wosia ten scenariusz został poprowadzony tak, a nie inaczej? Może to jego pomysłem był wątek amerykańskich bankierów? W filmie pojawia się scena, w której w 1982 roku przychodzą oni do Wojciecha Jaruzelskiego i dogadują się z nim, co jest zupełnie wyssane z palca. To jednak tylko moje podejrzenia.

A po trzecie myślę, że producenci filmu cały czas wahali się, czy "Gierek" ma być komedią czy dramatem. Wyszła tragikomedia.