Niektórych świętości po prostu się nie rusza. Te nowe wersje seriali były skazane na porażkę

Ola Gersz
"Seks w wielkim mieście", "Jak poznałem waszą matkę", "Plotkara", Dexter", "Brzydula". Wszystkie seriale, które lubiliśmy przed laty, dzisiaj wracają na nasze ekrany w zupełnie nowych wersjach. I mimo że fanów powinno to ekscytować, to jest zupełnie odwrotnie. Może i lubimy to, co znamy, ale niektórych świętości po prostu się nie rusza. Nie wszystko da się sprzedać nostalgią.
Czy naprawdę potrzebujemy nowych wersji popularnych seriali? Fot. Kadr z serialu "Jak poznałem waszą matkę"
"Nie istnieje nic takiego jak kultura remiksu. Remiks to kultura. Kultura zawsze była remiksem" – pisał dziennikarz i publicysta Jarosław Lipszyc w "Dwutygodniku". Innymi słowy: wszystko już było. Nic nie jest oryginalne, bo każdy twórca, świadomie lub nieświadomie, czerpie z naszego bogatego kulturowego skarbca wypełnionego słowami, melodiami, pomysłami, znaczeniami i kontekstami.


Dzisiaj odczuwamy to szczególnie, co zresztą kilka lat temu trafnie podsumował Schmidt, bohater serialu "New Girl", słowami: "Gospodarka jest fatalna, pszczoły wymierają, a praktycznie wszystkie filmy to dziś sequele". Na Zachodzie bez zmian, chciałoby się rzec. Jest 2022 roku, ale uwaga Schmidta jest aktualna jak nigdy.

Piosenki, które słyszymy w radio, wydają nam się znajome, bo wykorzystują sample popularnych hitów sprzed lat. Powieści doczekują się dziesiątek kolejnych części (czasami autorstwa zupełnie innej osoby), które czasami prawie się od siebie nie różnią. A filmy i seriale dostają prequele, sequele, rebooty, spin offy i "rimejki". Bo przecież lubimy to, co znane.

Tyle że tak jak ekscytujemy się nowym "Spider-Manem", w którym łączą się aż trzy filmy o Człowieku Pająku (łącznie z ich bohaterami), tak na nowe wersje seriali przeważnie reagujemy alergicznie. A te powstają dzisiaj jak grzyby po deszczu, chociaż nikt o nie wcale nie prosi.

Carrie powraca, ale gdzie jest Blair?

Lista popularnych i uwielbianych seriali, która w jakiejś formie powróciła na ekrany w ostatnich miesiącach, jest długa. Kultowe "Seks w wielkim mieście" i "Dexter" doczekały się kontynuacji po latach ("And Just Like That..." i "Dexter: New Blood"), powstała nowa "Plotkara", a w Polsce wyemitowane kolejne odcinki "BrzydUli". Z kolei popularne "How I Met You Mother" ("Jak poznałem waszą matkę") dorobiło się serialowego klona – "How I Met Your Father", w której to matka, a nie ojciec, opowiada swoim dzieciom, jak poznała ich drugiego rodzica.

Zresztą to wcale nie jest nowe zjawisko. Na przestrzeni lat powróciły również m.in. "Kochane kłopoty" ('Kochane kłopoty: Rok z życia"), "Pełna chata" ("Pełniejsza chata"), "Will i Grace", "Czarodziejki", "Sabrina, nastoletnia czarownica" ("Chilling Adventures of Sabrina"), "Star Trek" ("Star Trek: Discovery"), "Z archiwum X", "MacGyver", "Breaking Bad" (film "El Camino") czy "Dynastia". A lista jest znacznie dłuższa.
I to wcale nie koniec. Zapowiedziano już rebooty (czyli ani kontynuacje, ani prequele, tylko seriale podejmujące dany temat lub dziejące się w tym samym świecie): "Czystej krwi", "Bajera z Bel-Air" ("Bel-Air"), "Pretty Little Liars" ("Pretty Little Liars: Original Sin") czy "Frasiera", A nowych odcinków doczekają się, chociażby animowani "Flinstonowie" w serialu "Bedrock".

Odgrzane kotlety

Zapowiedzi nowych wersji zwykle przyjmowane są przez fanów podobnie: irytacją i komentarzami w stylu "ale po co?". Niektórzy te powroty z premedytacją zignorują, ale większość i tak włączy pierwszy odcinek rebootu albo revivalu, aby potem ponarzekać na Twitterze. Że to nie tak miało wyglądać, że nie ma ulubionego bohatera, a ukochana para się rozstała, że twórcy wszystko zepsuli, że to się nie trzyma kupy.

A jak radzą sobie nowe wersje? Zwykle kończą się porażką, czasami umiarkowanym sukcesem, a często znikają w zalewie nowych, atrakcyjnych tytułów. Triumfów praktycznie nigdy nie ma.

"And Just Like That..." ("I tak po prostu"), kontynuacja "Seksu w wielkim mieście", z góry miała utrudnione zadanie, bo w obsadzie zabrakło Samanthy, czyli Kim Cattrall. Dalej nie było lepiej: w pierwszym odcinku zmarł uwielbiany przez widzów bohater, a małżeństwo Mirandy i Steve'a, uważane za jedno z najsolidniejszych serialowych małżeństw, zawisło na włosku. Krytycy mają mieszane uczucia (60 procent poparcia w serwisie Rotten Tomatoes), ale fani zdają się nowych odcinków po prostu nie znosić (29 procent). "'I tak po prostu' jest zatem zwykłym odgrzanym w mikrofalówce kotletem. Twórcy próbowali upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – wykorzystać dawne flow serialu, a jednocześnie podbić je nowoczesnymi wstawkami. Nie udało się. A dodam, że nie miałam wielkich i konkretnych oczekiwań – nie liczyłam na kalkę. Myślałam, że po klapie filmów fabularnych i decyzji kolejnego odświeżenia historii przyjaciółek dostaniemy coś świeżego, coś, co będzie (chociażby) 'jakieś'" – pisała w naTemat Alicja Cembrowska.

Nowa "Plotkara" z zupełnie nowymi bohaterami, czyli następcami bogatych i rozpieszczonych Sereny, Blair i Chucka, została zmiażdżona przez krytyków, chociaż znalazła swoich widzów. Ale nie w postaci millenialsów, którzy z wypiekami na twarzy oglądali kolejne odcinki "Gossip Girl" z naszą polską Dorotą, tylko zoomerów z pokolenia Z, dla których był to po prostu kolejny serial dla nastolatków. Tylko że wcale nie serial najciekawszy: młodzi dorośli mają teraz znacznie ciekawsze produkcje, jak "Euforia" czy "Sex Education".

Nasza rodzima "BrzydUla 2" nie tylko się widzom nie spodobała, ale po prostu ich zirytowała. Bo właściwie, po co oglądać serial o swojej ulubionej parze bohaterów, która w ostatnim odcinku wyznała sobie miłość w romantycznej scenerii, skoro uczucie zastąpiły dramaty i zdrady? Niby narzekamy, że seriale i filmy zbyt często kończą się bajkowym "i żyli długo i szczęśliwie...", ale wcale nie chcemy oglądać prawdziwego życia, które następuje po napisach.

Z kolei "How I Met Your Father" z Hilary Duff, która zadebiutowała w USA, zawiodła na całej linii. I wcale nie dlatego, że nie ma Teda czy Barneya, a żeńska perspektywa zastąpiła męską, tylko – patrząc na recenzje amerykańskich mediów – serial jest po prostu nudny, wtórny i miałki. "Serialowi 'How I Met Your Father' brakuje iskry, a widz czuje się, jakby oglądał kopię kopii kopii. To wystarczy, by zaspokoić odrobinę nostalgicznych marzeń, ale nie można liczyć na nich więcej" – czytamy w jednej z recenzji.
Czy wszystkie rebooty i kontynuacje z ostatnich miesięcy to mniejsze lub większe porażki i rozczarowania? Nie wszystkie. Jest jeden chlubny wyjątek: "Dexter: New Blood", czyli kolejny sezon "Dextera", dramatu kryminalnego o seryjnym mordercy. Nowe odcinki, które dzieją się 10 lat po wydarzeniach z ostatniego odcinka, spodobały się i większości krytyków, i widzów (77 i 76 procent na Rotten Tomatoes). I chociaż spektakularnych zachwytów nie ma, a finałowy odcinek podzielił oglądających, to znakomity oryginał nie został zniszczony i można mówić o sukcesie.

Podryw na nostalgię

Stare seriale wracają, bo twórców kusi obietnica łatwych pieniędzy – to nie tajemnica. Łatwo jest w telewizji coś wskrzesić, gorzej z nowymi pomysłami. Popkultura ma z nimi coraz większy problem, dlatego woli do upadłego mielić to, co już było: czy to bajki Disneya, czy "Gwiezdne wojny", czy "Top Gun", czy nadwiślański "Kogel Mogel".

Te pieniądze ma zapewnić prosty mechanizm: nostalgia. To z powodu nostalgicznych uczuć wracamy do starych bohaterów, historii i trendów. Dzisiaj, w niepewnych, pandemicznych czasach, nostalgia uderza ze zdwojoną mocą. Mamy poczuć się miło i swojsko, dlatego popkultura oferuje nam iluzję bezpieczeństwa i bombarduje nas tym, co już było.
Czytaj także: Przestępcy, dresiarze i biedacy - tak widzą nas Amerykanie w serialach. I szybko się to nie zmieni
Jednak nostalgia nie wystarczy. Silniejsze od nostalgii jest bowiem przywiązanie. Tak bardzo przywiązujemy się do serialowych, filmowych czy powieściowych światów i bohaterów, że wcale nie chcemy oglądać (lub czytać), jak to wszystko rozsypuje się w proch. A rozsypują się bohaterowie, miłości, przyjaźnie, domy. Nie chcemy tego oglądać, bo ma być tak, jak było. Przynajmniej w naszej głowie.

Zamiast nowych odcinków wolimy więc po raz siedemnasty obejrzeć te stare (albo spotkania po latach obsady, jak w przypadku "Przyjaciół" czy "Harry'ego Pottera"). Bo niektórych świętości po prostu się nie rusza. Owszem, stare seriale powracają również w nowoczesnych, poprawnych politycznie wersjach dla młodszych pokoleń, aby zdobyć nowych widzów. Tyle że ci mają oglądać i patrzą do przodu, a nie w przeszłość. I twórcy seriali też powinni.