On – potwór i kłamca. Ona – kobieta walcząca. Dwa filmy o oszustach ujawniły podwójne standardy
Oszustwa. Te finansowe i matrymonialne to ostatnio temat numer jeden. Na jakiej podstawie jednego oszusta poklepujemy po główce, a innego nienawidzimy? Dużo zdradzają społeczne reakcje na głośne ostatnio produkcje Netfliksa.
- "Oszust z Tindera" i "Kim jest Anna?" to dwa ostatnie hity Netfliksa, których bohaterowie wzbudzili różne emocje.
- Simon Leviev dosyć jednoznacznie został skrytykowany i uznany za frajera. Annę internauci nazywają genialną kobietą, która walczyła o swoje.
- Przy okazji tych historii warto przypomnieć, że nie ma sensu tłumaczyć oszustów. Zrobili coś złego i powinni ponieść konsekwencje, a nie stawać się celebrytami.
Czytaj także: Anna Sorokin udawała dziedziczkę, oszukała bogaczy. Oto historia oszustki z "Kim jest Anna?"
Niezły galimatias wywołali nasi "nowi bohaterowie". Oni dostali to, czego pragnęli – uwagę i sławę. A co dostaliśmy my, tacy zwyczajni uczestnicy życia społecznego, którzy pracują, zamiast rozpisywać plany nowych przekrętów? Rozrywkę.
Niby tacy sami, a jednak...
Aż zaczęłam się zastanawiać, w jakim stopniu Netflix zaplanował tak skrajne rozwiązania narracyjne w dwóch różnych produkcjach, które trafiły na platformę właściwie kilka tygodni po sobie.Najpierw na scenę wkroczył "Oszust z Tindera". I o filmie, i jego bohaterze mówi się codziennie od premiery dokumentu. Powstają kolejne artykuły, a tysiące osób śledzi losy Simona. Pierwsze reakcje oczywiście były różne i nie zabrakło głosów, że oszukane kobiety same były sobie winne, że chciały "złapać" bogatego partnera, więc same się prosiły o problemy.
Trudno jednak było znaleźć kogoś, kto popierałby działalność Simona. Wytykano mu niemrawy i mało atrakcyjny wygląd (słaby argument), zastanawiano się w żartach, jak znajdywał czas na utrzymywanie kilku relacji jednocześnie, zabrakło jednak głosów podziwu, że oto, patrzcie, mistrz oszustwa, który wie, jak czerpać z życia garściami.
Tinderowy oszust został dosyć jednoznacznie potępiony i skrytykowany (nawet przez tych, którzy przy okazji zabawili się w victim blaming), jednak taką ocenę, według mnie, spotęgował sposób, w jaki została nam przedstawiona historia Simona.
Czytaj także: Co robi dzisiaj "Oszust z Tindera"? Oszukał kobiety na 10 milionów, ale nadal żyje jak król
Poznaliśmy ją z perspektywy ofiar. Dostaliśmy okazję, żeby zapoznać się z ich emocjami, zobaczyć łzy, postawić się na ich miejscu. Oczywiście ważna jest też kwestia gatunkowa – "Oszust z Tindera" to film dokumentalny, "Kim jest Anna?" to miniserial fabularyzowany z pretensjonalną planszą, że "wszystko oparte jest na faktach, z wyjątkiem tego, co zostało wymyślone". Och, jak błyskotliwie.
Bohaterka i kobieta waleczna!
Rozumiem zatem, że dwie historie zostały przemielone przez różne filmowe mechanizmy i dlatego efekt jest inny, ALE... wciąż pozostaje kwestia odpowiedzialności za obraz. Temat ten poruszany był przy okazji "Jak pokochałam gangstera", któremu zarzucano romantyzowanie przestępczości.Podobny zarzut pojawia się przy okazji serialu o Annie Sorokin. Kobieta otrzymała od Netfliksa pieniądze za możliwość opowiedzenia jej historii (prawie wszystko zostało przejęte przez banki), a twórczyni Shonda Rhimes wprost nie potępiła oszustw i uznała, że właściwie to Anna "walczyła o to, co uważała za swój amerykański sen".
To pobłażliwe spojrzenie na oszustkę czuć w serialu. Pokazana jest jako zaradna, sprytna dziewczyna, która z uporem dąży do celu, jest zdeterminowana i przecież chce dobrze, bo planuje założyć dom dla artystów. Płacze i mówi o swoich słabościach, więc wierzymy, że jest głęboko wrażliwa. Ludzie to kupują. Moc takiego przedstawienia widać w komentarzach.
"Genialna historia", "sprytna laska zrobiła w balona grupę bogaczy", "ta to ma łeb na karku", "niesamowita dziewczyna, zazdroszczę umiejętności", "inteligentna kobietka wie, jak walczyć o swoje w wielkim mieście".
Wiele osób utożsamiło się z Anną, bo ulokowało w niej emocję związaną z nierównościami społecznymi. Biedna Anna miała prawo oszukać tych bogatych, bo dlaczego oni mają mieć, a ona nie? Im nie ubyło. Nawet pewnie nie odczuli. Nie brakuje chętnych, by tak tłumaczyć przestępstwo.
Bardzo możliwe, że znaczenie mają w tym przypadku również stereotypy płciowe. Mężczyznę od razu uznaliśmy za potwora, który wykorzystywał osoby słabsze od siebie. Kobietę wielu poklepało po główce, co też jest oznaką bagatelizowania jej możliwości i podtrzymywania wspomnianego stereotypu o "słabszej płci" .
A prawda jest taka, że dostaliśmy ostatnio dwie świetne okazje, żeby popatrzeć na mechanizmy manipulacji, kłamstwa i oszustwa na ogromną skalę. To pretekst, żeby przypomnieć dwie ważne rzeczy: to nie ofiara jest winna; oszustwo zasługuje na potępienie, a nie mętne tłumaczenia, laurki, sławę i błysk fleszy.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut