On – potwór i kłamca. Ona – kobieta walcząca. Dwa filmy o oszustach ujawniły podwójne standardy

Alicja Cembrowska
Oszustwa. Te finansowe i matrymonialne to ostatnio temat numer jeden. Na jakiej podstawie jednego oszusta poklepujemy po główce, a innego nienawidzimy? Dużo zdradzają społeczne reakcje na głośne ostatnio produkcje Netfliksa.
Simon Leviev i Anna Sorokin to oszuści, o których jest ostatnio głośno za sprawą filmów Netfliksa Zrzut z ekranu/Netflix/East News
Simon Leviev ("Oszust z Tindera") i Anna Delvey ("Kim jest Anna?"). Albo raczej Shimon Hayut i Anna Sorokin. Internet już połączył tę parę "fikcyjnym związkiem", w sieci krążą sklejone ich zdjęcia z tinderowym napisem "it's a match". Trochę śmiechu, trochę współczucia. Pytania, jak to jest, że ktoś oszukuje i nie ponosi kary, a ktoś inny od lat gnije w więzieniu.
Czytaj także: Anna Sorokin udawała dziedziczkę, oszukała bogaczy. Oto historia oszustki z "Kim jest Anna?"
Niezły galimatias wywołali nasi "nowi bohaterowie". Oni dostali to, czego pragnęli – uwagę i sławę. A co dostaliśmy my, tacy zwyczajni uczestnicy życia społecznego, którzy pracują, zamiast rozpisywać plany nowych przekrętów? Rozrywkę.

Niby tacy sami, a jednak...

Aż zaczęłam się zastanawiać, w jakim stopniu Netflix zaplanował tak skrajne rozwiązania narracyjne w dwóch różnych produkcjach, które trafiły na platformę właściwie kilka tygodni po sobie.


Najpierw na scenę wkroczył "Oszust z Tindera". I o filmie, i jego bohaterze mówi się codziennie od premiery dokumentu. Powstają kolejne artykuły, a tysiące osób śledzi losy Simona. Pierwsze reakcje oczywiście były różne i nie zabrakło głosów, że oszukane kobiety same były sobie winne, że chciały "złapać" bogatego partnera, więc same się prosiły o problemy.

Trudno jednak było znaleźć kogoś, kto popierałby działalność Simona. Wytykano mu niemrawy i mało atrakcyjny wygląd (słaby argument), zastanawiano się w żartach, jak znajdywał czas na utrzymywanie kilku relacji jednocześnie, zabrakło jednak głosów podziwu, że oto, patrzcie, mistrz oszustwa, który wie, jak czerpać z życia garściami.

Tinderowy oszust został dosyć jednoznacznie potępiony i skrytykowany (nawet przez tych, którzy przy okazji zabawili się w victim blaming), jednak taką ocenę, według mnie, spotęgował sposób, w jaki została nam przedstawiona historia Simona.
Czytaj także: Co robi dzisiaj "Oszust z Tindera"? Oszukał kobiety na 10 milionów, ale nadal żyje jak król
Poznaliśmy ją z perspektywy ofiar. Dostaliśmy okazję, żeby zapoznać się z ich emocjami, zobaczyć łzy, postawić się na ich miejscu. Oczywiście ważna jest też kwestia gatunkowa – "Oszust z Tindera" to film dokumentalny, "Kim jest Anna?" to miniserial fabularyzowany z pretensjonalną planszą, że "wszystko oparte jest na faktach, z wyjątkiem tego, co zostało wymyślone". Och, jak błyskotliwie.

Bohaterka i kobieta waleczna!

Rozumiem zatem, że dwie historie zostały przemielone przez różne filmowe mechanizmy i dlatego efekt jest inny, ALE... wciąż pozostaje kwestia odpowiedzialności za obraz. Temat ten poruszany był przy okazji "Jak pokochałam gangstera", któremu zarzucano romantyzowanie przestępczości.

Podobny zarzut pojawia się przy okazji serialu o Annie Sorokin. Kobieta otrzymała od Netfliksa pieniądze za możliwość opowiedzenia jej historii (prawie wszystko zostało przejęte przez banki), a twórczyni Shonda Rhimes wprost nie potępiła oszustw i uznała, że właściwie to Anna "walczyła o to, co uważała za swój amerykański sen".

To pobłażliwe spojrzenie na oszustkę czuć w serialu. Pokazana jest jako zaradna, sprytna dziewczyna, która z uporem dąży do celu, jest zdeterminowana i przecież chce dobrze, bo planuje założyć dom dla artystów. Płacze i mówi o swoich słabościach, więc wierzymy, że jest głęboko wrażliwa. Ludzie to kupują. Moc takiego przedstawienia widać w komentarzach.

"Genialna historia", "sprytna laska zrobiła w balona grupę bogaczy", "ta to ma łeb na karku", "niesamowita dziewczyna, zazdroszczę umiejętności", "inteligentna kobietka wie, jak walczyć o swoje w wielkim mieście".

Wiele osób utożsamiło się z Anną, bo ulokowało w niej emocję związaną z nierównościami społecznymi. Biedna Anna miała prawo oszukać tych bogatych, bo dlaczego oni mają mieć, a ona nie? Im nie ubyło. Nawet pewnie nie odczuli. Nie brakuje chętnych, by tak tłumaczyć przestępstwo.

Bardzo możliwe, że znaczenie mają w tym przypadku również stereotypy płciowe. Mężczyznę od razu uznaliśmy za potwora, który wykorzystywał osoby słabsze od siebie. Kobietę wielu poklepało po główce, co też jest oznaką bagatelizowania jej możliwości i podtrzymywania wspomnianego stereotypu o "słabszej płci" .

A prawda jest taka, że dostaliśmy ostatnio dwie świetne okazje, żeby popatrzeć na mechanizmy manipulacji, kłamstwa i oszustwa na ogromną skalę. To pretekst, żeby przypomnieć dwie ważne rzeczy: to nie ofiara jest winna; oszustwo zasługuje na potępienie, a nie mętne tłumaczenia, laurki, sławę i błysk fleszy.
Czytaj także: Z więzienia do Hollywood. "Oszust z Tindera" ma w planach randkowe show i podcast

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut