To on stoi za najgłośniejszymi produkcjami muzycznymi w kraju! Urbański o tym, co w muzyce ważne
Klaudia Szarowska: Po gali Bestsellerów Empiku, zostałeś określony jako "znak jakości dla polskiej sceny muzycznej". Jak się z tym czujesz?
Wojtek Urbański: To bardzo miłe. Była to świetna przygoda i bardzo fajny projekt, który udało mi się dowieźć do końca "bez przypałów". (śmiech)
Miałem szansę pracować z naprawdę znakomitymi artystami i połączyć ich na scenie w nieoczywiste duety. Na gali pojawiły się piosenki z przeszłości, które wszyscy znamy i lubimy, a ja, wraz z moim zespołem, trochę je "poprzewracałem". Starałem się, żeby te utwory zabrzmiały współcześnie i... pięknie. Ubolewam jedynie, że z powodu choroby na koncercie nie zdołał wystąpić Szczyl, bardzo mi na tym zależało. Muszę nadmienić jednak, że bardzo się cieszę z utworu „Tolerancja”, który wspólnie wykonali Stanisław Soyka i Vito Bambino.
W kwestii przerabiania znanych utworów opinie często są podzielone i bywa to ryzykowne, bo odbiorcy przywiązują się do oryginalnego brzmienia, podzielasz to zdanie?
Tak właśnie jest. Trzeba jednak zrozumieć, które obszary można zmieniać/wywracać, a których absolutnie nie wolno ruszać. Oryginalny duch utworu, zapisane w nim emocje - trzeba zachować, natomiast formą muzyczną można się bawić dowolnie. Nauczyłem się tego produkując utwór "Ostatni”, który promował serial "Rojst'97". Bardzo mocno wsłuchiwałem się wtedy w Edytę Bartosiewicz i emocje zawarte w jej kompozycji i słowach.
Osiągasz wiele sukcesów, jesteś coraz bardziej rozpoznawalny, ale jak to się wszystko zaczęło?
Hah, to akurat śmieszna historia. Jeszcze jako dzieciak robiłem proste bity dla raperów i pewnego razu na nagrywkach puściłem chłopakom swoje "bardziej ambitne", elektroniczne rzeczy. No i jeden z nich powiedział wtedy: Fajne, dawaj, pakujemy na płytkę i "dla beki" wysłaliśmy takie CD do mojej ulubionej wytwórni - Compost Records. Napisałem wtedy na kopercie: "Hi, I'm Wojtek, to moja muzyczka". No i zapomniałem o tej sytuacji, a oni za jakiś czas odpisali: "Hi, chcemy Ci wydać winyla". (śmiech)
I tak to się zaczęło... Koncerty, ludzie, dość szybkie tempo... Tylko, że ja tak naprawdę nie byłem wtedy na to gotowy psychicznie. Potwornie zestresowałem się tą sytuacją i oczekiwaniami, które nagle się pojawiły, to było dla mnie za dużo. Przez to zostawiłem muzykę na wiele lat i poszedłem na studia na afrykanistykę, a potem na rzeźbę. Byle najdalej od muzyki. Tak więc przy okazji tej historii dodam, że z wykształcenia jestem niedoszłym "rzeźbiarzem-afrykanistą". (śmiech)
Czyli nie kończyłeś uczelni muzycznej?
Nie, jestem muzycznym samoukiem. Tworzę muzykę tak, jak czuję. Czasem jednak to, że nie mam wykształcenia muzycznego, utrudniało pracę, np. na nagraniach z żywą orkiestrą. Miewałem momenty kryzysowe, jednak dzisiaj tego problemu już nie ma, bo "język czucia muzyki" jest ponad to.
Obecnie bardzo dużo gram na fortepianie, jest to moja pasja i staram się w tej dziedzinie rozwijać, ale gdy byłem dzieciakiem i moja siostra ćwiczyła grę na fortepianie, to rzucałem w nią ogryzkami, żeby przestała, chociaż grała pięknie.
Na czym się skupiasz tworząc muzykę?
Nie posługuję się nutami, więc sporo swojej energii poświęcam kwestii brzmienia i przestrzeni. Jednak, tak jak już wspomniałem, najważniejsze są dla mnie emocje. To one najsilniej wpływają na odbiorców. Są najmocniejszym środkiem wyrazu w rękach kompozytora.
Uważam też, że nie warto na siłę podążać za modą, lepiej skupiać się na tym, co jest nam najbliższe, bo goniąc za tym, co popularne - zatracamy siebie. Kluczem jest to, jak czujemy muzykę i czy będzie ona wzruszać.
Nauczyłem się, że jeżeli ja wzruszam się w trakcie tworzenia utworu, to z dużym prawdopodobieństwem wzruszy się także odbiorca. Staram się nie tworzyć utworów przesadnie radosnych, ani przesadnie smutnych. Chcę dawać słuchaczowi przestrzeń na jego własną interpretację. Najczęściej szukam tego, co zawarte między skrajnościami.
Często korzystasz z auto-tune'a, prawda?
Bardzo lubię brzmienie auto-tune'a i coraz częściej korzystam z tego efektu. Jest to obecnie cała "odnoga" muzyki. Pojawienie się auto-tune'a sprawiło, że w muzyce zadziała się rewolucja. Nastąpił wysyp emocjonalnych linii melodycznych ludzi, którzy by ich nigdy nie zaśpiewali, bo by się tego nie dało słuchać. To narzędzie pozwoliło pogodzić ze sobą bardzo sprzeczne rzeczy. Z jednej strony głos "dostali" domorośli wokaliści, którzy nie umieją czysto śpiewać, ale dzięki temu mogą oni przekazywać swoje teksty, muzykę i historie. Głos dostały szczere emocje, a kwestie techniczne zeszły na dalszy plan.
A co mają z tego odbiorcy? Mogą skupić się bardziej na treści i posłuchać szczerych przekazów, niezależnie od tego, jak realnie śpiewa autor. Auto-tune jest dzisiaj świadomym zabiegiem artystycznym. W rękach zdolnych ludzi jest to "magia", warto jednak wiedzieć, kiedy go użyć, a kiedy odpuścić.
Jako producent i kompozytor jesteś raczej na drugim planie, chociaż robisz największe projekty i współpracujesz z najbardziej znanymi artystami, czy to ci odpowiada?
Zazwyczaj tak jest, że za frontmenami stoją producenci i kompozytorzy i pasuje mi taki stan rzeczy. Dzięki temu, że jestem na drugim planie, mogę się lepiej skupiać na tym, co robię. Najlepiej czuję się w mojej "norce" - czyli studio. Lubię tworzyć muzykę, rzeźbić w dźwiękach. Wolę to niż np. granie koncertów.
Niemniej, jest to bardzo miłe, kiedy artyści traktują współpracę ze mną jako duet, czuję wtedy ogromne zaufanie z ich strony i jest to wielki wyraz szacunku, uznania. Taka jest np. współpraca z Tymkiem. Muszę tu też dodać, że praca nad płytą z nim była najbardziej inspirującym procesem w moim życiu.
Zacząłeś od tworzenia muzyki do reklam, była muzyka filmowa, zespół RYSY i różne projekty muzyczne, które raczej są niszowe, a jednak trafiłeś do tego osławionego "mainstreamu". Czy taki był plan? Czy chciałeś się znaleźć w tym głównym nurcie muzyki rozrywkowej?
Byłbym nieszczery mówiąc: "Yyy..nigdy o tym nie marzyłem, nie liczyłem na sukces". Kiedy zacząłem robić muzykę, to chciałem, żeby się podobała, żeby trafiała do ludzi. Ale gdyby spojrzeć na moje projekty, to od lat mam stałą stylistykę, nie dopasowywałem jej do aktualnie panującej mody. Staram się zachowywać siebie w tym, co robię i tak jak już wspomniałem, przede wszystkim przekazywać emocje.
Bardzo, bardzo mnie cieszy, kiedy to podoba się słuchaczom. A fakt, że ten rodzaj muzyki trafia do szerokiego grona odbiorców świadczy o tym, jak bardzo to, co nazywamy "mainstreamem", samo w sobie się zmienia. Coś, co kiedyś było określane alternatywą, dzisiaj staje się popem i to jest piękne.
Czy w związku z tym, że zamiast "off-u" i tworzenia elektroniki, przeniosłeś się do robienia pop-u, spotkałeś się z krytyką ze strony kolegów z branży?
Mam wrażenie, że robię najmniej popową muzykę w popie i najmniej offową w offie (śmiech). Cieszę się, że udało mi się znaleźć dla siebie taką drogę środka. Oczywiście, że spotkało się to z krytyką. Pojawiły się głosy, że np. ludzie, którzy wierzyli, że będę popychał elektronikę do przodu, czują się zawiedzeni. Z kolei dla tych z przysłowiowej "Eski" jestem „dziwolągiem”. A w moim odczucium jestem po prostu szczery w tym, co robię i staram się pokazać, że można robić muzykę popularną na wysokim poziomie.
Udało mi się to zrobić z Julią Wieniawą. Pozwoliliśmy sobie na dozę szaleństwa i tak powstał np. utwór SMRC, który ma 2-minutową solówkę smyczków. Nie można o nim powiedzieć, że jest popowy, w zasadzie jest całkiem "pojechany", a jednak ludziom się to spodobało. Produkcje z Julką odniosły duży sukces. Ta współpraca utwierdziła mnie w tym, że chcę to robić właśnie w taki sposób. Wiem na pewno, że w bardzo popularnej muzyce można sobie pozwolić na odważne ruchy i głębię - to się da połączyć!
Dlaczego zawiesiliście działalność zespołu RYSY?
Zagraliśmy dużą trasę w Polsce, byliśmy też w Niemczech, Anglii i Japonii. Zaliczyliśmy największe festiwale i zwiedziliśmy chyba każdy klub w tym kraju… W pewnym momencie poczuliśmy, że już na nas czas. Traktujemy RYSY jako projekt ekskluzywny, który pojawia się wtedy, gdy ma energię. Jeżeli ona się wyczerpie, to znikniemy do odwołania albo już na zawsze.
A jak patrzysz na kwestię pisania tekstów przez wokalistów? Czy uważasz, że artysta jest autentyczny tylko wtedy, gdy sam pisze i wówczas przekazuje "prawdziwe emocje", czy może odwrotnie - wokalista powinien śpiewać dobrze napisane teksty, niekoniecznie swoje?
Uwielbiam pracować z artystami, którzy sami piszą teksty. Wiem, że mam wtedy do czynienia z artystą kompletnym, no i też zdecydowanie skraca to czas pracy nad utworem.
Polski rynek już podbiłeś, zrealizowałeś największe projekty w kraju, marzy ci się teraz kariera zagraniczna?
Tak, mam takie marzenie, ale nie nastawiam się na to, bo kariera za granicą nie jest naturalnym następstwem kariery w Polsce. Może się okazać, że tam nie wydarzy się nic i nie można mieć o to żalu do życia. Na pewno widzę siebie w muzyce filmowej. To jest coś, co bardzo lubię.
Niedawno założyłem też ze znajomymi wytwórnię Dyspensa Records i tu również się spełniam, bo jest to bardzo nieoczywisty projekt, nowy dla mnie. Pomyśleliśmy, że stworzymy wytwórnię tzw. "odszczepieńców" (jak to nazwał jeden z naszych kolegów) i będziemy wydawać różnych "pojechanych”, niepsujących do schematu zawodników. Bardzo się tym jaram!
A co cię inspiruje? Jakiej słuchasz muzyki?
Muzyka jest dla mnie taką pocztówką, kojarzy mi się ze szczególnymi momentami w życiu. Nie wiem, czy umiem jeszcze słuchać jej nieanalitycznie, jest to trochę męczące - przyznaję. Słucham głównie tego, nad czym aktualnie pracuję. A kiedy np. jadę samochodem, to w ciszy - wolę wtedy wsłuchiwać się w szumu wiatru, to sprawia, że odpoczywam.
Oczywiście miewałem swoich muzycznych "guru", był to np. Richard James, szerzej znany jako Aphex Twin. Ważna była dla mnie nu-jazzowa scena muzyczna, w tym zespół Jazzanova oraz cała wytwórnia Compost Records, Ninja Tune - z tego wyrosłem. Później Mount Kimbie, Moderat, Bicep, Bodzin... Ale ostatnio na łopatki rozłożył mnie producent Sega Bodega.
Jak, twoim zdaniem, być dobrym producentem? Jest na to jakiś przepis?
Kiedyś starszy kolega po fachu powiedział mi:" Wiesz Wojtek, będziesz takim producentem/ kompozytorem, jak książki, które przeczytałeś; miejsca w których byłeś; ludzie, których poznałeś". Wtedy mu nie wierzyłem bo myślałem, że wszystko zależy od tego, ile godzin przepracuję w studio, ale dzisiaj wiem, że to on miał rację.