Czy mamy się czego obawiać? Czy polscy żołnierze pojadą na wojnę? Siemoniak uspokaja

Diana Wawrzusiszyn
Wypłacanie pieniędzy z banku, inwestowanie w złoto, czy robienie zapasów żywności. Coraz więcej Polaków rozważa takie możliwości na wypadek czarnego scenariusza rozwoju konfliktu na linii Rosja-Ukraina. Czy mamy się czego obawiać?
Tomasz Siemoniak, były szef MON o sytuacji w Ukrainie. Fot. Grzegorz Banaszak/REPORTER

Konflikt rosyjsko-ukraiński

Widmo wojny między Rosją a Ukrainą jest coraz bardziej prawdopodobne. Już w piątek, 18 lutego po telekonferencji państw Zachodu, Joe Biden ogłosił, że Władimir Putin podjął decyzję o ataku na Ukrainę, a do inwazji ma dojść w ciągu kilku najbliższych dni. Ze słów prezydenta Stanów Zjednoczonych wynikało, że celem Rosji jest zajęcie Kijowa, stolicy kraju.

W poniedziałek, 21 lutego prezydent Władimir Putin podjął decyzję o uznaniu przez Rosję niepodległości dwóch "republik ludowych" powołanych w Donbasie przez prorosyjskich separatystów. Decyzja została potępiona przez kraje Zachodu.


Zdjęcia satelitarne amerykańskiej firmy Maxar od kilu dni pokazują wzmożoną aktywność wojskową na Białorusi, Krymie i w zachodniej Rosji. Według agencji Reutera prawie połowa stanu rosyjskich żołnierzy w pobliżu granicy z Ukrainą jest w gotowości bojowej i na pozycjach do ataku. Liczba rosyjskich żołnierzy wokół Ukrainy prawdopodobnie sięga od 169 do 190 tysięcy.
Czytaj także: Reuters: Prawie połowa rosyjskich żołnierzy na granicy z Ukrainą. Są nowe zdjęcia satelitarne
Zapytaliśmy byłego ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka, czy powinniśmy się bać Rosji i co rosyjsko-ukraiński konflikt oznacza dla Polski.

– Rosja jest zagrożeniem dla Polski i Zachodu. Wnioski z historii dają nam prawo do ocenienia Rosji jako zagrożenia. Takie prawo daje też obserwowanie agresywnej, neoimperialnej polityki, datowanej co najmniej od 2008 roku, gdy miał miejsce konflikt z Gruzją, ale przede wszystkim od aneksji Krymu. Rosja stała się z nadziei na partnera Zachodu, zagrożeniem. A ponieważ Polska jest częścią Zachodu, to też jest zagrożeniem dla nas – ocenia Tomasz Siemoniak, były szef MON.

Czy to moment na wypłacanie pieniędzy i robienie zapasów?

Niepokojące informacje ze Wschodu sprawiają, że również my, Polacy jako bezpośredni sąsiedzi Ukrainy boimy się o przyszłość. Zastanawiamy się, co ten konflikt oznacza dla Polski i czy grozi nam realne zagrożenie. I chociaż chronią nas zobowiązania międzynarodowe, w tym członkostwo w NATO, to coraz więcej ludzi podejmuje kroki podyktowanie paniką i niepewnością o jutro – wypłacanie pieniędzy z banku, inwestowanie w złoto, czy robienie zapasów żywności.

– Takie kroki nie mają odniesienia do obecnej sytuacji. Polska nie jest zagrożona militarnie, ani nie jest zagrożony polski system bankowy, nie jest potrzebne też zaopatrzenie w żywność – komentuje Tomasz Siemoniak. – Obecna sytuacja jest przede wszystkim zadaniem dla władz państwowych, takich struktur, jak wojsko czy służby specjalne. To one muszą wyciągać wnioski z tej sytuacji i tak kształtować różne działania, wydatki, aby Polska była jak najlepiej przygotowana. Panika jest złem, panika osłabia. Może prowadzić do destabilizacji różnych instytucji, kompletnie bez powodu – dodaje.

Gen. Marek Dukaczewski w rozmowie z Anną Dryjańską również stwierdził, że przede wszystkim należy zachować spokój.

– Nie róbmy zapasów, zachowajmy spokój. Warto zwrócić uwagę na reakcję samej Ukrainy, wypowiedzi ludzi mieszkających w Kijowie czy innych miastach, którzy zachowują spokój.


Kto najbardziej boi się wojny?

To, że Polacy obawiają się wojny, pokazuje raport przygotowany przez Fundację im. Friedricha Eberta, przeprowadzono go we wrześniu i październiku, zatem jeszcze przed dalszą eskalacją konfliktu na linii Rosja- Ukraina. Już wtedy obawialiśmy się wojny. Wśród przebadanych w sondażu mieszkańców krajów europejskich najczęściej wojny obawiają się właśnie Ukraińcy i Polacy.

59 proc. Polaków oceniało przyszłą wojnę jako "prawdopodobną". Jako zagrożenie najczęściej wskazywaliśmy Rosję (75 proc.), dalej Chiny (36 proc) i USA – 19 proc.

Polskę obroni NATO?

Obserwując sytuację dążenia imperialne Rosji, na myśl przychodzi jedno pytanie – czy macki Władimira Putina są tak długie, że dosięgnął też Polskę? Jednak sytuacja kraju nad Wisłą jest na tyle stabilna, że od 1999 roku jesteśmy członkami Paktu Północnoatlantyckiego. Państwa wchodzące w skład NATO podpisały Traktat Północnoatlantycki, jego piąty artykuł mówi, że każdy atak zbrojny z zewnątrz zwrócony przeciwko jednemu lub kilku państwom członkowskim traktowany będzie jako atak przeciwko wszystkim sygnatariuszom umowy.

– Stany Zjednoczone bardzo wyraźnie tę czerwoną linię zakreślają. Wskazują, że ich świętym obowiązkiem jest bronienie sojuszników. Natomiast z pewnością wśród celów Putina jest odbudowa pozycji Rosji na terenie byłego ZSRR i byłej strefy wpływów Związku Radzieckiego. Dlatego musimy liczyć się z tym, że Polska i nie tylko Polska będzie obiektem różnego rodzaju presji i ataków. Nasza głowa w tym, żeby przed tym się obronić.

Czytaj także: Rosja szykuje aresztowania i zabójstwa po inwazji na Ukrainie. Moskwa ma listę z nazwiskami

Polscy żołnierze na Ukrainie?

Biorąc pod uwagę obecną sytuację geopolityczną, nie jest prawdopodobne, że polscy żołnierze będą walczyć w Ukrainie w razie konfliktu. Ukraina nie jest w NATO, wiec nie obowiązują nas zobowiązania traktatowe, jeśli chodzi o kwestie militarne.

– Wszyscy decydenci w NATO i w Polsce podkreślają, że takiej możliwości nie ma. Ukraina wspierana przez Polskę i Zachód nie jest sojusznikiem Zachodu. Nie ma mowy o żadnych zobowiązaniach natury wojskowej. W związku z tym nie jest rozważane, aby w jakiejkolwiek formie polscy żołnierze czy żołnierze jakiegokolwiek państwa NATO uczestniczyli w działaniach zbrojnych w Ukrainie – przekonuje Tomasz Siemoniak.

Zdaniem byłego ministra obrony narodowej atak Rosji na Ukrainę nie jest jeszcze przesądzony.

– Dopóki działań nie ma, zawsze jest prawdopodobieństwo, że ich nie będzie. Ta strategia Stanów Zjednoczonych demaskowania Putina, uprzedzania w pewnym sensie jego ruchów, póki co, okazuje się skuteczna – tłumaczy.

Zwraca jednocześnie uwagę, że gdy 150 tys. lub więcej rosyjskich żołnierzy gromadzi się przy granicy z sąsiednim państwem, trzeba zakładać, że tragiczny scenariusz jest możliwy i należy się do niego przygotowywać.

– Sądzę, że sam Władimir Putin nie podjął decyzji co dalej, natomiast efekty działania Zachodu wpływają na jego decyzje. Trzeba na wszelkie sposoby, wspierając Ukrainę, działając dyplomatycznie, pokazując gotowość do wzmocnienia wschodniej Europy, zniechęcać Putina od ataku – dodaje.