"Ludziom się wydaje, że jak uchodźca, to musi być brudny. Taki z iPhone'em budzi konsternację"

Dorota Kuźnik
13 marca 2022, 10:04 • 1 minuta czytania
Wojewoda Dolnośląski Jarosław Obremski zaapelował o relokowanie uchodźców w taki sposób, aby nie wiązali się oni jedynie z Wrocławiem. Zaznaczył, że stolica regionu jest w stanie przyjąć maksymalnie jedną czwartą wszystkich, którzy tu trafiają. I rzeczywiście – miejsc noclegowych już nie ma, są za to coraz większe niepokoje społeczne.
Na Śląsku jest coraz więcej uchodźców z Ukrainy. PAWEL RELIKOWSKI / POLSKA PRESS/Polska Press/East News

Biedni Ukraińcy

– Jak dziś pamiętam, kiedy kilka miesięcy temu mój kuzyn słysząc, że dwupoziomowe mieszkanie obok mnie kupili Ukraińcy, ze zdziwieniem zapytał: było ich stać!? — mówi Agnieszka, która dziś, w mieszkaniu na wrocławskich Krzykach, gości ukraińską rodzinę z Kijowa.


– "Moja" rodzina trochę się wpisuje w uchodźczy wizerunek. Żenia nosi chustę na głowie. To zamiast czapki. Zapomniała ją ze sobą zabrać, bo decyzję o ucieczce podjęła w 15 minut. Spakowała siebie i dwójkę dzieci w jedną walizkę i plecak. Ale moja koleżanka ma w domu Ukrainkę, która uciekła z Ukrainy samochodem wartym trzy razy tyle, co mój. Auto jest wzięte w leasing, a oszczędnościami podzieliła się z mężem, który został w kraju. To nie znaczy, że nie jest uchodźczynią i nie potrzebuje teraz pomocy – kontynuuje Agnieszka.

I dodaje, że jej stanowisko jest raczej odosobnione: — Ludziom się wydaje, że jak uchodźca, to musi być głodny, brudny i w łachmanach. Jak się okazuje, że wygląda to inaczej, to jest wielkie zdziwienie.

Centrum pomocy uchodźcom we Wrocławiu, podobnie jak w wielu innych miastach, ulokowane jest na dworcu PKP. W kolejce do punktu, w którym można znaleźć nocleg, spotkamy matki z markowymi wózkami, dzieci bawiące się drogimi zabawkami czy młodych chłopców z iPhone'ami.

– Tylko co w tym dziwnego. W końcu tak jak my, ci ludzie toczą normalne życie. Kobiety pracują, wychowują dzieci, mają kredyty na mieszkanie… Tymczasem wielu Polaków ciągle ma w głowie obraz uchodźcy jako człowieka w łachmanach. Stykam się z tym, że obraz uchodźczyni z iPhone'em wzbudza konsternację — mówi wolontariuszka z dworca, która pomaga zorganizować się Ukraińcom, gdy ci przejeżdżają do Wrocławia.

Tacy biedni a ich stać...

Joanna Czarnecka, która pracuje jako wolontariuszka na dworcu, mówi, że pomoc od ludzi płynie nieustannie. Wystarczy, że rzuci się hasło na Facebooku, że brakuje jedzenia i toną w produktach, które przywożą mieszkańcy. To jednak pomoc rzeczowa. Propozycji noclegu jest coraz mniej.

Choć na samym dworcu głosów o tym, że "uchodźcom jest za dobrze", pojawia się niewiele, to mimo to padają. — Pojawiają się "polskie madki", które mówią, że pomagamy innym, a przecież w Polsce jest tyle potrzebujących dzieci, o których nikt nie myśli. Sporo hejtu leci też ze strony Romów — dodaje.

Ale niewybredne komentarze pojawiają się coraz częściej także z ust "zwykłych" Polaków. Irina Pirug-Nabokowa, która urodziła się w Ukrainie, ale od lat mieszka w Polsce, dziś jest wolontariuszką, która pomaga uchodźcom odnaleźć się w mieście.

— Żeby dać im trochę oddechu, zwłaszcza dzieciom, wywiązała się inicjatywa pójścia do zoo. Głosy, które słyszałam w kolejce, mówiły o tym, że co to za uchodźcy, których stać na zoo. Albo że ciekawe, że noclegi to po ludziach, a w zoo dziś wszyscy po ukraińsku mówią. Mam wrażenie, że większości Polaków się wydaje, że Ukrainiec to musi pracować w sklepie albo na budowie. A prawda jest taka, że ci, którzy zostali, często radzą sobie bardzo dobrze, również finansowo. Ich status ekonomiczny w Ukrainie, mimo porównywalnie niższych zarobków, często jest wyższy niż niejednego Polaka – dodaje Irina.

Jako przykład podaje swoich znajomych, którzy uciekli przed wojną, ale chcieli normalnie wynająć mieszkanie. Gdy zaznaczyli, że są gotowi zapłacić z góry za pół roku, usłyszeli, że wynajem mieszkania to koszt rzędu 4 tysięcy euro (!) za miesiąc. – Przerażeni zadzwonili do mnie. Tymczasem ktoś stwierdził, że skoro ich stać, to czemu na tym nie zarobić.

Coraz bliżej kryzysu migracyjnego

Przedstawiciele rządu w regionie mówią o tym, że Wrocław coraz bardziej się przepełnia, jednocześnie zachęcając do lokowania uchodźców w mniejszych miejscowościach i gminach.

Problemy z miejscem dla uchodźców potwierdzają także wolontariusze. Jak mówi Joanna Czarnecka, we Wrocławiu nie ma już domów tymczasowych, które mieszkańcy zgodzili się bezpłatnie udostępnić. Pojawiają się pojedyncze miejsca. Kolejka osób na dworcu PKP, które nieprzerwanie czekają na ulokowanie, liczy około stu osób. Miejsca dla nich są jednak w oddalonej o 50 km Trzebnicy czy leżącej prawie 150 km od Wrocławia Szklarskiej Porębie. O ile są.

Kryzys na wrocławskim rynku nieruchomości to coś, co już się dzieje. Oferty mieszkań, które dostępne są na portalach, są najczęściej nieaktualne. Każde mieszkanie, które pojawia się na rynku, znika praktycznie od razu, jak mówi. Rafał Jezierski z biura pośrednictwa nieruchomościami RJ Partner

– W poprzednią niedzielę, kiedy dodałem ogłoszenie o najmie, miałem 75 nieodebranych połączeń. Telefon dzwonił co minutę. W tym momencie nie mam nawet jednego mieszkania do wynajęcia. Rosną także ceny, bo mieszkania są towarem deficytowym, a do tego rosną koszty kredytów. Jeśli ktoś spłaca najmem pożyczkę w banku, jest zmuszony podnieść cenę, ale pewnie są też tacy, którzy na kryzysie będą próbowali zarobić – tłumaczy.

Tymczasem uchodźcy, nawet jeśli byli gotowi wynająć mieszkanie, w zderzeniu z cenami najmu są bezradni. Nie ma lokali u osób goszczących, nie ma mieszkań na rynku, więc widok osób, które śpią na ziemi na wrocławskim dworcu jest codziennością. A i tam zaczyna brakować miejsca. Wszyscy liczą, że zaraz wrócą do domu.

Tymczasem czy wrócą i kiedy wrócą, tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Patrząc na to jak wygląda lokowanie uchodźców i że nie jest podparte żadnym systemem, można wnioskować, że jesteśmy o krok od totalnego chaosu i paraliżu wygodnego życia, do którego przywykliśmy. To, co za tym idzie, to narastająca niechęć, której zaraz możemy być świadkami, mówi socjolożka dr hab. Julita Makaro.

– Trudno w tej sytuacji przewidywać, co będzie zaraz. To sytuacja, której nie da się porównać do żadnej innej, z którą mieliśmy dotąd styczność, chociażby przez jej skalę i dynamikę. Oczywiście Polacy zachowują się pięknie, tylko pytanie na ile starczy zapału i sił. Zwłaszcza, że osoby najbardziej zaangażowane w zbiórki i wolontariat są coraz bardziej zmęczone i towarzyszy im świadomość, że nie będziemy mieli za 3 dni happy endu – potrzebna więc będzie zmiana w sztafecie, nowe osoby, które z taką intensywnością będą się w stanie zaangażować.

Jednocześnie, jak dodaje socjolożka, trzeba mieć świadomość, że już niedługo o uchodźcach zaczniemy myśleć nie tylko w perspektywie pomocy, ale też rywalizacji w dostępie do zasobów, który uznawaliśmy za oczywisty (szkoły, służba zdrowia, rynek pracy itp.).

- Z czasem granice społeczne mogą zacząć przebiegać gdzie indziej i z "naszych braci Ukraińców" uchodźcy mogą się stać "innymi", źle by się stało, gdyby przeobrazili się w "obcych" i "wrogów". Niezbędne jest odgórne zarządzanie tą migracją, szybkie "rozbrajanie" pojawiających się pól konfliktu, oddolne regulacje – jakkolwiek do tej pory sprawdzały się dobrze, wobec coraz bardziej komplikującej się sytuacji będą niewystarczające.

Bo skoro po niespełna dwóch tygodniach wojny jesteśmy na etapie rozważania, że przez dzieci jednego czy drugiego uchodźcy nasze dziecko nie dostanie się do szkoły, to chyba dzieje się to dosyć szybko. Co w takim razie będzie za kilka miesięcy?