Niektórzy, uciekając przed wojną, zostawiają zwierzęta na ulicy. Inni przez zwierzęta nie uciekli

Agnieszka Miastowska
Z z Władysławem Myrnyjem rozmawiałam kilka dni temu. Weterynarz z Charkowa opowiadał mi, co dzieje się ze zwierzętami w czasie wojny. Przekonywał, że Charków jest względnie bezpieczny — broni go przecież ukraińska armia. Od naszej pierwszej rozmowy minął tydzień. Budynki dookoła kliniki i mieszkania Vladyslava zostały zbombardowane. Jego dom może być następny. Postanowił uciec z Charkowa.
Niektórzy, uciekając przed wojną, zabierają swoje zwierzęta. Fot. AP/Associated Press/East News

Weterynarz z Charkowa

Władysław Myrnyj ma 24 lata. Od 3 lat pracuje jako weterynarz w Centrum Weterynarii Klinicznej w Charkowie. Jest też prezesem Ukraińskiego Klubu Świnek Morskich, organizatorem wystaw tych gryzoni i międzynarodowym sędzią w tej dziedzinie. Znam go dzięki mojej przyjaciółce, która prowadziła jedną z hodowli kawi domowych Polsce.
Archiwum prywatne Vladyslav
Władysław jest też głównym szefem ukraińskiego wydziału egzotycznych zwierząt. Zajmuje się gryzoniami, jaszczurkami, fretkami, ptakami, małpkami. I takie zwierzęta ma w swojej klinice. Po tym przedstawieniu nie trzeba chyba dodawać, że zwierzęta to nie tylko jego praca, ale życiowa pasja.
Gdy proszę go, żeby powiedział coś więcej o sobie, zaczyna od tego, gdzie się urodził i od kiedy pamięta wojnę. Wcale nie od kilku dni.


Urodził się w Słowiańsku w regionie Donieckiego Zagłębia. Mówi, że wojna w jego mieście zaczęła się w 2014 roku. „Wtedy pierwszy raz widziałem eksplozje, to moment, od którego pamiętam okupacje”.

Zaznacza, że wielu ludzi żyjących na okupowanych terytoriach Ukrainy, nazywanych dzisiaj Doniecką Republiką Ludową i Ługańską Republiką Ludową dało się oszukać rosyjskim mediom i ortodoksyjnemu rosyjskiemu kościołowi.

Co to znaczy? – Wielu ludzi z tamtych terenów wcale nie popierało "referendum" i okupacji rozpoczętej przez Rosję w 2014 roku, ale Putinowi nie przeszkadzało to we wdrożeniu swojego scenariusza. 24 lutego Rosja rozpoczęła po prostu inwazję na pełną skalę. W tym momencie Słowiańsk jest bezpieczny – chroniony przez ukraińską armię – wyjaśnia.
Lekarki weterynarii w schronie z lemurem i psemFot. Archiwum Prywatne/Vladyslav Myrnyi
Jeszcze w czasie naszej pierwszej rozmowy Władysław mieszkał w Charkowie. – Już od kilku lat układam sobie życie w Charkowie, tutaj skończyłem studia i poznałem moją dziewczynę, miałem zamiar tu zostać – mówił.

Dziś już wiem, że Władysław w Charkowie nie został. Musiał uciekać. Jest bezpieczny w innym miejscu Ukrainy. Jego klinika i dom zostały zbombardowane. Tak opowiadał mi o pierwszych dniach wojny i sytuacji zwierząt w atakowanym przez Rosję mieście.

Gdzie są zwierzęta w czasie wojny?

Wojna rozpoczęła się 24 lutego.
Rozmawialiśmy 2 marca.
8 marca Władysław opuścił Charków.

Agnieszka Miastowska: Czy na razie czujesz się bezpieczny w Charkowie?

Władysław Myrnyj: Na razie jesteśmy bezpieczni – mamy dużą piwnicę i wystarczająco jedzenia. Ale ciągle słyszymy strzały, eksplozje, na niebie widać ogień. Klinika, w której pracuję leży blisko centralnego lotniska.

Jak wygląda twoja praca, od kiedy zaczęła się wojna?

Jest bardzo ciężko. Jesteśmy zmuszeni do prowadzenia recepcji lecznicy weterynaryjnej mimo ciągłego ostrzału. Nie możemy zostawić zwierząt bez pomocy. Poza tym całą dobę działamy, prowadząc konsultacje telefoniczne i internetowe, ludzie nie mogą do nas dotrzeć, ale dzwonią, by wiedzieć, jak pomóc zwierzętom.
Fot. Archiwum Prywatne/Vladyslav Myrnyi
Przerywamy pracę tylko, gdy musimy uciekać do piwnicy, by schronić się przed bombardowaniami. Zabieramy tam psy, koty, świnki morskie, a nawet małą małpkę i lemura. Wszystkie zwierzęta. Mikrofon, przez który wcześniej zapowiadaliśmy wizytę kolejnego pacjenta, stał się „przyciskiem alarmowym”, który sygnalizuje, że musimy uciekać do schronu.

Co stało się ze zwierzętami, gdy ludzie musieli się ewakuować?

Na szczęście większość właścicieli miała szansę zabrać swoje zwierzęta ze sobą. Ci, którzy zostali, chowają się z nimi do schronów, piwnic. Ale zdarzają się też ci, którzy byli zmuszeni zostawić zwierzęta ulicy. Na szczęście są wolontariusze, którzy wychodzą na ulicę, by złapać te porzucone zwierzęta i zabierają je do schronów lub schronisk.

Czy zdarzyło ci się już operować zranione w czasie wojny zwierzęta?

Na szczęście przypadki zranionych zwierząt są do tej pory rzadkie. Przynajmniej w naszej okolicy. Ale jesteśmy gotowi do pomagania im całą dobę.

Czemu nie zdecydowałeś się uciec z Ukrainy, gdy tylko zaczęła się wojna?

24 lutego ja i moja narzeczona obudziliśmy się o 7.00 i nie mieliśmy pojęcia o tym, co się dzieje. Zadzwoniła do nas moja mama, histerycznie krzycząc, powiedziała nam, co się dzieje.
Fot. Archiwum Prywatne/Vladyslav Myrnyi
Mieliśmy nadzieję, że te wydarzenia szybko się skończą, nie mieliśmy pojęcia, że osiągnie to skalę wojny. Teraz już nie opuścimy miasta – to zbyt niebezpieczne, praktycznie niemożliwe, bo rosyjska armia strzela do cywilów, ostrzeliwuje auta, autobusy, karetki z rannymi. To przerażające.

Czy zdarzyło się, że ludzie nie chcieli się ewakuować, bo nie zabrali zwierząt ze sobą?

Nie znam osobiście takich przypadków, ale słyszałem o starszych ludziach, którzy postanawiają zostać ze swoimi schorowanymi psami, bo wiedzą, że te nie przejdą drogi na granice.

[Wśród ukraińskich uchodźców, z którymi rozmawiałam, zdarzyła się kobieta, która zostawiła swojego psa na środku drogi. Na granicę chciał ją zabrać przypadkowy kierowca, powiedział, że z psem nie pojedzie. Miała do wyboru zostać z psem albo spróbować uratować siebie i dziecko. Wybrała drugą opcję. Cierpi i zastanawia się, co się stało z jej ukochanym pupilem – przyp. red. Agnieszka Miastowska].

Do tej pory wszystkim moim znajomym udało się uciec ze zwierzętami. Wiem, że to dozwolone. Zaledwie wczoraj (1 marca) moja koleżanka przekroczyła granicę ze swoimi dziećmi i zabrała ze sobą też dwa swoje koty.

Jak zmieniło się twoje życie od 24 lutego?

Zostało przewrócone do góry nogami. Niedawno z narzeczoną podróżowaliśmy jak wolni ludzie. Polecieliśmy do Czech na weekend, byliśmy bezpieczni.

Planowaliśmy wziąć ślub w czerwcu. Dzisiaj nawet nie wiem, czy to będzie jeszcze możliwe, nie wiem, skąd miałbym wziąć na to pieniądze.

Nasi rodzice są daleko od nas, strasznie się martwimy o siebie nawzajem. W tym momencie nie mam możliwości powrotu do swojego mieszkania. Żyję w klinice weterynaryjnej, śmieję się, że teraz naprawdę żyję w pracy.
Fot. Archiwum Prywatne/Vladyslav Myrnyi
Nie mogę normalnie spać – właściwie prawie w ogóle nie śpię. Nie mogę też jeść, ze stresu nie jestem w stanie. Nie mam możliwości nawet normalnego umycia się – skonstruowaliśmy domowym sposobem prowizoryczny prysznic, ale mycie się pod nim nie jest komfortowe. Wyjście na zewnątrz jest niemożliwe. Od 24 lutego wiodę zupełnie inne życie.

To, co dzieje się teraz, jest przerażające. Ludzie uciekają, budynki są bombardowane – przedszkola, szkoły, uniwersytety, stacje benzynowe, sklepy spożywcze. Mam nadzieję, że jak tylko Ukraina wygra i zapanuje pokój, uda nam się wszystko odbudować i wrócić do życia jak kiedyś.

Jak możemy Wam pomóc?

Pomagacie już teraz z Polski, szerząc prawdziwe informacje na temat tego, co się dzieje w Ukrainie. Potrzebujemy wszelkich środków pomocy humanitarnej – jedzenia, leków, karmy dla zwierząt. Wielu moim znajomym po prostu kończą się jakiekolwiek pieniądze na życie – nikt z nas nie oczekiwał wojny, jesteśmy młodzi, ludzie nie mieli nawet większych oszczędności.
Fot. Archiwum Prywatne/Vladyslav Myrnyi
Proszę Was o pomaganie Ukraińcom, którzy są już w Polsce. I za to też bardzo dziękuje – kochamy was za to, co robicie dla Ukrainy. Byłem w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, mam wielu przyjaciół w Polsce, to cudowni ludzie.

Władysław nie utworzył żadnej zbiórki pieniędzy, ale udostępnił dane do przelewów, które podajemy w tym link do posta na Facebooku. Przekazane pieniądze będzie rozdzielał między członków Klubu Świnek Morskich lub znajomych miłośników zwierząt. Przeznaczy je na jedzenie, karmę dla zwierząt, leki i najpotrzebniejsze dobra.

W mieście już nie jest bezpiecznie

Z Władysław Myrnyjem pierwszy raz miałam okazję porozmawiać 2 marca. 9 marca sytuacja w Charkowie jest już zupełnie inna. Kontaktuję się z nim przed publikacją artykułu. Nie ma czasu ze mną rozmawiać. O 12.00 napisał mi krótką wiadomość na Messengerze:

„Wczoraj opuściliśmy miasto. Budynki sąsiadujące z kliniką i naszym mieszkaniem, zostały zbombardowane. Mogliśmy być następni. W mieście już nie jest bezpiecznie. Rosyjska armia chce zmieść Charków z powierzchni ziemi. Znaleźliśmy domy zwierzętom, które były z nami w klinice. Niektóre wraz z innymi lekarzami weterynarii zabraliśmy ze sobą. Działamy już tylko online – prowadzę konsultacje całodobowo".
Vladyslav Myrnyi z narzeczonąFot. Archiwum Prywatne/Vladyslav Myrnyi
Czytaj także: Sondaż: Zapytano Polaków o pomoc uchodźcom z Ukrainy. Wynik sprawia, że rośnie serce