Lekarz-wolontariusz szczerze o warunkach w centrum dla uchodźców. "Na początku szło to koszmarnie"
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google Marcin Kaczor przywiózł tylko rzeczy z listy na zbiórkę dla uchodźców w Ptak Warsaw Expo w Nadarzynie. I już został, aby pomóc stworzyć punkt opieki medycznej, bo na miejscu zastał zaledwie dwie kozetki i blisko pięćset osób.
Na szczęście szybko udało się zebrać grupę medyków chętnych do pomocy. Leki i środki opatrunkowe, aby mieć na początek podstawowe rzeczy, kupili lub zebrali sami. Tworzyli też na bieżąco grafik dyżurów obstawiany przez medyków wolontariuszy, którzy biorą urlopy, wolne dni - relacjonuje w rozmowie z naTemat lekarz anestezjolog Marcin Kaczor.
Ale co będzie w poniedziałek, wtorek, co będzie w kolejne dni, gdy urlopy się skończą? - takie pytania pojawiały się jeszcze przed ostatnim weekendem. Z lekarzem rozmawiałam w ubiegły czwartek popołudniu. Wówczas sytuacja wyglądała dramatycznie.
Organizacja wreszcie zmienia się na lepsze
Na szczęście od tego czasu dużo się zmieniło. Zmieniło się na lepsze, dzieją się dobre rzeczy i sytuacja, mimo całej jej trudności, jest stopniowo opanowywana – ocenia nasz rozmówca.
Zaczyna już funkcjonować sztab kryzysowy, w którym uczestniczą władze Ptak Expo, przedstawiciele firmy Luxmed, która przejęła część opieki, oraz wolontariusze. Ponadto tworzony jest Centralny Punkt Medyczny, którego zadaniem jest przyjmowanie i monitorowanie pacjentów wymagających wzmożonej opieki medycznej.
W poniedziałek został stworzony system komunikacji radiowej oraz, co niezwykle ważne, uruchomiona została aplikacja do zapisów na dyżury medyczne i niemedyczne. Pierwotnie służyła jako aplikacja do zapisów do fryzjera. Jedna z lekarek skontaktowała się z jej twórcami, a oni za darmo przerobili ją na potrzeby Expo i udostępnili.
Jednak początki w Ptak Warsaw EXPO jeszcze kilka dni wcześniej wyglądały zupełnie inaczej. I o tym w ubiegły czwartek opowiedział nam lekarz. Nie napawało to wówczas optymizmem.
- To, że trafiłem do punktu pomocy medycznej w Ptak EXPO w Nadarzynie, to trochę za dużo powiedziane. W poprzednią sobotę, w odpowiedzi na apel, który pojawił się w mediach społecznościowych o potrzebie przywożenia rzeczy dla uchodźców, pojechałem tam razem z synem i zobaczyłem na miejscu już kilkaset osób, które były na hali - relacjonował w rozmowie z naTemat dr Marcin Kaczor, jeden z grupy medyków, którzy w ramach wolontariatu zapewniają w tym miejscu opiekę medyczną.
Zapytał jedną z osób z obsługi o to, jak wygląda wsparcie medyczne. Przypadkiem trafił od razu na koordynatorkę tego miejsca.
- Naturalne jest, że gdy przyjeżdża tak duża grupa osób, szczególnie gdy większość to kobiety z dziećmi, pomoc medyczna będzie potrzebna. To nieuniknione - podkreśla.
To co zobaczył, sprawiło, że postanowił pomóc
- No i zobaczyłem dwie kozetki, które tam stały. Zapytałem, czy mają coś jeszcze i okazało się, że nie. Więc spontanicznie w gronie rodziny i najbliższych znajomych zaczęliśmy zbierać na szybko leki. Część leków, materiałów medycznych mieliśmy już przygotowane do wysłania na Ukrainę, ale zdecydowaliśmy, że nie będziemy ich wysyłali tylko zawieziemy je właśnie do Nadarzyna. I od tego się wszystko zaczęło. Zaczęliśmy tam organizować punkt medyczny - opowiada o spontanicznej akcji.
- Na początku szło to koszmarnie. Pierwsza doba, to było takie trochę cerowanie własnymi zasobami. Próba pomocy w miejscu, gdzie było to zupełnie niezorganizowane. Mając tak ograniczone siły i środki, było trudno - przyznaje anestezjolog.
Dalej akcja jakoś ruszyła dzięki apelom w internecie. - Poszczególni znajomi zaczęli się odzywać i pomagać. Zaczęło się to rozszerzać i stopniowo być budowane - mówi nam lekarz.
Jeszcze w ubiegły czwartek podkreślał z żalem, że minął już ponad tydzień od zbudowania tego punktu dla tak dużej grupy uchodźców, a problemem jest brak formalnej, instytucjonalnej koordynacji tymi działaniami.
- To co my robimy, to dzieje się na zasadzie oddolnych działań, które są oparte tylko i wyłącznie o wolontariuszy oraz ludzi dobrej woli. A nie ma tak naprawdę osoby czy osób, które byłyby tam na miejscu z ramienia władz, osób, które na bieżąco by to wszystko koordynowały. W obrębie tego kompleksu są koordynatorzy z ramienia firmy Ptak EXPO i oni działają, i koordynują rzeczy związane z logistyką osób, ale nie ma koordynacji medycznej - zaznaczał.
Jak opowiadał, sam na początku przez pewien czas pełnił funkcję takiego koordynatora dla medyków. Potem tę funkcję przejął jeden z kolegów, który okazał się mistrzem w tym obszarze. - Dość powiedzieć, że w tej chwili z takiego jednego malutkiego punktu, stworzyliśmy już cztery - dodał z dumą.
W tym zakresie również od czwartku sytuacja się zmieniła. Jest już instytucjonalny nadzór ze strony Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego. Został wyznaczony imiennie koordynator, a także utworzony został zespół koordynujący.
W czterech halach przebywa już ponad 6 tys. uchodźców
- To bardzo zmienne, bo dynamika przyjeżdżania i odjeżdżania jest bardzo duża, bo to jest punkt recepcyjny. Ale są tam w tej grupie osób, także takie, które nie mają gdzie pojechać, nie mają pomysłu co ze sobą dalej zrobić, nie mają żadnych możliwości i są tam po kilka dni - opisuje lekarz.
Według niego, tych uchodźców można podzielić na trzy grupy: takich, którzy przyjeżdżają, wykąpią się, coś zjedzą i jadą dalej. Po drugie, takich, którzy wiedzą, że w perspektywie 24-48 godzin ktoś po nich przyjedzie albo gdzieś dalej będą jechali. No i ta trzecia grupa, czyli osoby, które po prostu nie wiedzą co dalej.
Jakiej opieki medycznej wymagają? Tu również dr Marcin Kaczor dzieli pacjentów - na tych lżejszych i poważne przypadki.
- Nie chcę tego trywializować, ale większość, z perspektywy lekarza, to dość błahe problemy medyczne. Może nie patrzę na to obiektywnie, bo jestem anestezjologiem. Jednak wśród tych mniejszych problemów niewątpliwie kryją się też dosyć poważne problemy medyczne. To pacjenci z problemami medycznymi, którzy naprawdę wymagają doraźnego leczenia i wyciszenia choroby w zarodku albo leczenia w szpitalu - martwi się lekarz.
- Na przykład dzisiaj (w ubiegły czwartek - przyp. red.) jedna z koleżanek zdiagnozowała u pacjentki w wieku około 60 lat podejrzenie zapalenia otrzewnej z zapaleniem pęcherzyka żółciowego. Także to nie są tylko katary i bóle gardła, które możemy leczyć podstawowymi lekami ogólnodostępnymi w aptece. To są również takie problemy medyczne, które jeżeli nie zostaną w odpowiednim momencie wyłapane, zdiagnozowane i oflagowane, mogą skończyć się ludzkimi dramatami - ostrzega.
Kolejną grupą, również niemałą, są pacjenci starsi z nieleczonym nadciśnieniem tętniczym.
- My dzisiaj widzimy ciśnienia rzędu 240 na 120, bo pacjenci nie biorą leków. Nie ma kontynuacji leczenia przewlekłego - opisuje w rozmowie dr Marcin Kaczor. Tu zawiesza głos i opowiada o kolejnym problemie, czyli realizacji recept.
- My mamy wydrukowane zalecenia, symbole jakie mamy wpisać na receptę dla uchodźców, więc możemy je wypisać, ale kolejne pytanie: kto ma wykupić te leki? - pyta. Uchodźców raczej na to nie stać.
Dodaje, że medycy pomagający w Ptak EXPO wspólnymi, oddolnymi siłami i wydali już z własnych kieszeni kilkanaście tysięcy złotych, jeśli nie więcej, na zakup leków czy podstawowych środków związanych z opatrywaniem ran. - A to system powinien nam zapewnić podstawowe rzeczy - wskazuje.
Leki na choroby przewlekłe powinny być więc zapewnione w takich miejscach. Do ubiegłego czwartku do Nadarzyna dotarła tylko część „systemowych” leków. Był to transport z Torwaru w Warszawie, skąd przerzucono część leków. Jednak skala potrzeb jest dużo większa.
- Jest wcale niemała grupa osób, które chorują na padaczkę i od kilku dni nie biorą leków przeciwpadaczkowych, bo im się te leki skończyły. Sam dzwoniłem na pogotowie po karetkę dla 22-latka, który miał pełnoobjawowy napad padaczki i wymagał przewiezienia do szpitala - relacjonuje.
To jest jak maraton
Pytany o to, na ile jeszcze starczy medykom sił i urlopów, porównuje akcję pomocy do maratonu.
- W tego typu działaniach trzeba brać pod uwagę, że to nie jest sprint, ale maraton, a nawet ultramaraton. Czyli trzeba te siły rozłożyć w taki sposób, aby nie spalić się w przeciągu kilku pierwszych dni, czego jestem akurat negatywnym przykładem, bo trochę przeszarżowałem.
Trzeba mieć świadomość, że to nie jest tak, że dziś mamy 5 tysięcy ludzi na tych halach, a jutro lub pojutrze tych ludzi już tam w ogóle nie będzie. Konflikt na Ukrainie trwa cały czas. Ta wojna zbiera coraz bardziej krwawe żniwo. I ci ludzie, co jest absolutnie naturalne, uciekają ze swoich domów szukając pomocy właśnie w Polsce - przewiduje anestezjolog.
Dodaje, że to oznacza, iż ci ludzie cały czas będą napływali. - Nie wiemy jak długo to potrwa. W związku z tym musimy się przygotować systemowo, co ja - muszę z przykrością przyznać - nie bardzo widzę. Nie jestem związany z polityką, ale jestem zwykłym szarym człowiekiem, który zobaczył co się dzieje i został - stwierdza z żalem.
Praca na tym małym odcinku z uchodźcami utwierdza go w tym, że zabrakło właśnie systemowego podejścia. Przyznaje, że wsparcie w jakimś zakresie się pojawia, np. z mazowieckiego centrum zarządzania kryzysowego. - Pojawiają się stamtąd leki. Nie wszystkie, ale są. Pojawiają się materiały opatrunkowe. Nie było żadnej karetki. Już ta karetka jest. Chęć pomocy ze strony władzy pojawiła się, ale to cały czas za mało - oceniał jeszcze w czwartek anestezjolog.
Świadczył o tym fakt, że jeszcze do niedawna koordynatorem punktów medycznych w EXPO w Nadarzynie był człowiek, który wziął urlop i zadeklarował, że przez kilka dni będzie mógł się tym zajmować.
- A to nie o to chodzi. A co będzie w poniedziałek? Czy ktoś przyjdzie? Takie pytania nasuwają się same - mówił nasz rozmówca. Ogromnym wysiłkiem medycy-wolontariusze starali się ustawić grafik tak, aby było minimum obsady, ale nie zawsze się to udawało. Bo każdy z nich normalnie pracuje, chce też spędzić trochę czasu ze swoją rodziną.
- Historia z ubiegłego tygodnia. Na pięć tysięcy osób zostało w nocy dwóch ratowników i student 6. roku z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego - przyznaje z trwogą lekarz.
Wszystkie ręce na pokład
Jak dodaje, przychodzą i pomagają nie tylko lekarze, ale też studenci medycyny, a nawet kadra profesorska z WUM.
- Przyszły też do pomocy dwie panie profesor z WUM. I chwała im za to, że kadra profesorska również widzi problem i pomaga. My w ogóle jesteśmy pięknym narodem, tylko szkoda że nasze piękno pokazujemy dopiero w takich sytuacjach, ale to piękno jest. Są ludzie dobrej woli i ci ludzie po prostu bezinteresownie pomagają. Włącznie z tym, że jedna z pań profesor kupiła za własne pieniądze buty dla uchodźcy, bo jego się rozpadły w drodze do Polski, gdy szedł przez kilkanaście dni - opisuje nie kryjąc wzruszenia dr Marcin Kaczor.
O wojnę nie pytamy
Pytany o pacjenta, historię lub dyżur w Ptak Warsaw EXPO, które zapadły mu szczególnie w pamięć, odpowiada, że nie skupia się na pojedynczych przypadkach. Dodaje, że przekrój pacjentów jest ogromny.
- Najmłodsze dziecko, z którym ja miałem kontakt, to 1,5 miesięczne niemowlę, a najstarszy z pacjentów - około 80-tki, więc rozstrzał wiekowy pacjentów jest bardzo szeroki - wylicza.
Jak mówi, to tysiące ludzkich dramatów. Jednak uchodźcy nie chcą się dzielić opowieściami o tym, co przeszli podczas ataków, a medycy nie pytają.
- My, zgodnie z zaleceniami psychologów, pomijamy ten temat, nie wchodzimy w temat wojny. Był człowiek, który miał otwarte złamanie kości po wybuchu, bo w dom, w którym przebywał, uderzył pocisk. Został zoperowany jeszcze na Ukrainie i zaraz potem przyjechał do Polski. Zmieniałem mu opatrunki. Są więc takie historie, ale dalecy jesteśmy od tego, aby poruszać te tematy - ucina lekarz.
Jednocześnie dodaje, że emocje i stres odbijają się na kondycji uchodźców.
To właśnie leki uspokajające są najczęściej wydawane w jego punkcie medycznym, zaraz po tych przeciwbólowych i przeciwgorączkowych.
Czytaj także: https://natemat.pl/401427,uchodzcy-chorzy-na-raka-nie-zabieraja-miejsca-polakom-chorym-na-raka