Nasze gwiazdki wynalazły nowy sposób na autopromocję. Oparty na ordynarnej ściemie [FELIETON]

Joanna Stawczyk
23 marca 2022, 18:17 • 1 minuta czytania
Kiedyś "reklama dźwignią handlu", a dziś "oszustwo dźwignią reklamy"? Końcówka marca przyniosła trzy wybitne przykłady z showbizu wzięte, jak gwiazdy torują sobie drogę do lepszej oglądalności, klikalności, a zatem kasy, robiąc wała nie z mediów, ale z ludzi. Błyskotliwe zagrania Fabijańskiego, Wojewódzkiego oraz Korwin-Piotrowskiej i wreszcie 24-latka z "Warsaw Shore", o którym nikt nie słyszał, ale jednak usłyszał, bo stwierdził, że sfinguje swoją śmierć? Jakaś kwaśna ta nowa strategia marketingowa...
Kwaśny patent na reklamę? Czyli, jak polskie gwiazdy oszukują dla rozgłosu Fot. TRICOLORS/East News; Instagram.com/@karolinakp; Instagram.com/@warsawshore_official

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google


Oszustwo dźwignią reklamy? Nowa praktyka gwiazd

Najpierw zaczęło się od sekretnego spotkania znanego aktora z transpłciową gwiazdą mediów społecznościowych, która ma na swoim koncie niejeden skandal. Sebastian Fabijański wywołał niemałą zawieruchę pokazując się i nagrywając z Rafalalą, co ostatecznie po strumieniu plotek i domniemań sam potwierdził u siebie na Instagramie.

Akcja skrojona pod publiczkę, aby pisano "partner Maffashion był na schadzce w mieszkaniu transpłciowej skandalistki Rafalali", została wytłumaczona intencją promowania filmu "Inni ludzie", który wszedł do kin 18 marca. Film ten akurat broni się bez tak nadmuchanej, cringe'owej "reklamy", ale polecam, abyście zobaczyli sami podczas seansu.

A jaki był finał afery z Fabjiańskim i Rafalalą? O "życzliwej promocji" nie miała pojęcia reżyserka produkcji. Aktor zamieścił sprostowanie, w którym przyznał, że "akcja nie była zlecona przez produkcję i dystrybutora filmu". Po co było zatem ich spotkanie i zabawa w szopkę? Jedną stroną medalu zdaje się być podbicie grona obserwatorów, a o drugiej stronie medalu wiedzą chyba sami zainteresowani.

Kolejnym przykładem jest akcja, którą skroili Kuba Wojewódzki i Karolina Korwin-Piotrowska. Zapowiedź, w której Korwin-Piotrowska wyzywa samozwańczego króla TVN-u od "głupiego ciula i 60-letniego debila", rozgrzała do czerwoności internet. Do kręcenia medialnej burzy przyłączyły się nawet inne gwiazdy, będąc razem ze zwykłymi ludźmi w takiej samej nieświadomości, co za cwany plan na reklamę odcinka i książki wymyślili sobie znani dziennikarze.

Okazało się, że słynny fragment z wiązanką przezwisk i Korwin-Piotrowską wychodzącą ze studia nawet nie został puszczony podczas wtorkowej emisji w telewizji. Opublikowano go jedynie w serii "Ciąg dalszy" na platformie Player. Podejrzenia o to, że była to zwykła ustawka, potwierdziły się. – Fajnie by było, jakbyś rzuciła książką i wyszła – poinstruował Wojewódzki kumpelę z branży.

I szczerze? Zagranie niczym z podręcznika "kwaśnej reklamy i marketingu" można byłoby im puścić płazem, bo ostatecznie odcinek Wojewódzkiego z Korwin-Piotrowską był całkiem sensowy pod kątem naświetlenia społeczeństwu ważnej tematyki związanej z książką "Wszyscy wiedzieli", tj. molestowania w szkołach i mobbingu. O tym trzeba mówić.

Dziennikarze, którzy funkcjonują w mediach od X lat, zrobili jednak też coś co najmniej dziwnego. Zaczęli ciosać kołki na portalach, które piszą o tym, co robią "znani". To fakt - niektóre tabloidy przekręcają i koloryzują prawdę. Ale żeby Wojewódzki i Korwin-Piotrowska robili wielkie oczy i łapali się za głowę mówiąc o zakłamaniu show-biznesu, kiedy sami ukręcili dramę pod autopromocję? Litości.

Reklama na sfingowaniu śmierci? Proszę bardzo

No i na koniec ciężkostrawna wisienka na torcie. "Dominik Raczkowski nie żyje", ale jednak żyje. 24-latek, który był uczestnikiem 15. edycji "Warsaw Shore - ekipa z Warszawy" MTV, wymyślił sobie swoją śmierć. Dobrze czytacie. Pan z "Warsaw Shore", którego nikt nie zna ani nie kojarzy (bez obrazy dla fanów programu) stwierdził, że pokusi się o społeczny, medialny eksperyment. Z tego co wiadomo nie jest z wykształcenia ani socjologiem, ani medioznawcą, ale w ogóle mu to nie przeszkadzało.

Dominik Raczkowski upozorował swoją śmierć i pokusił się o zrobienie klepsydry z informacją o własnym pogrzebie dla fanu i podbicia wątpliwej, celebryckiej rozpoznawalności, tłumacząc to w filmiku na YouTubie filozoficznym zdaniem - "zrobiłem was w ch**a, bo sami daliście się w ch**a zrobić". Trąciło aż pato-inteligenckim powiewem mądrości w wersji "Dominico Coelho".

– W przeciągu 12 godzin po opublikowaniu przeze mnie trzech niczym niepotwierdzonych, niezweryfikowanych storek z wymyśloną historią praktycznie cała Polska mnie uśmierciła, nie mając żadnych dowodów, nie mając ani artykułu o wypadku, ani wypowiedzi żadnego z policjantów lub lekarza – oznajmił Raczkowski.

– Wzięliście udział w eksperymencie społecznym, aby pokazać wam, jak media i influencerzy wami manipulują. Wystarczy smutna storka, wzbudzenie współczucia i łykacie wszystko jak pelikan (...) Jeżeli ktoś z was by zadzwonił i zapytał, czy to prawda, to ja bym odebrał i powiedział, że to nieprawda i robię eksperyment. A to, że nie wiedzieliście do samego końca, to jest tylko i wyłącznie wasza wina i wina waszej ignorancji – postanowił łaskawie wyjaśnić internautom.

Raczkowski nieco pogubił się w swoim wykładzie o mediach, bo najpierw mówił, że nikt z dziennikarzy nie próbował zweryfikować informacji o jego śmierci, a potem, że jednak starali się skontaktować z jego matką. On wtedy kazał jej nie odpisywać na otrzymywane wiadomości. 24-latek z lekkością zlinczował innych influencerów i dziennikarzy, mówiąc, że chcą na tragedii zwiększyć swoje zasięgi i kliki, ale zapomniał wspomnieć o istotnej kwestii. Od wypuszczenia fake newsa liczba jego "followersów" wzrosła dwukrotnie.

Panie Dominiku, chapeau bas, czapki z głów, wróżę błyskotliwą karierę jako wzięty medioznawca albo jako ekspert od reklamy czy influencer marketingu. Niestety prawdopodobnie nie będzie pan miał okazji jej rozwinąć.

Polki i Polacy, czyli w pana języku "łykające wszystko pelikany", może czasem zbyt szybko oceniają i podniecają się bad newsami w sieci, ale jedno jest pewne - nikogo ostatecznie nie bawi ani nie jara człowiek, który robi sobie żarty ze śmierci. Szczególnie w czasach, kiedy u naszych sąsiadów za wschodnią granicą dzieje się takie piekło.

Czytaj także: https://natemat.pl/403061,dominik-raczkowski-z-warsaw-shore-zyje-sfingowal-wlasna-smierc