W pomyśle "diety na kredyt" od Chodakowskiej jest więcej obrzydliwego, niż myślicie. Zdradzę wam co
Słowo klucz to METAMORFOZA. Dobra wróżka obiecuje, że Kopciuszek zamieni się w księżniczkę, gdy wybiją dwa miesiące stosowania się do zaleceń. Gorzej z tym, co będzie potem. Wróżka nie daje wędki, tylko ryby (opakowane w pudełka cateringu dietetycznego). Za marzenia trzeba słono płacić - konkretnie 449 złotych w 12 comiesięcznych ratach. Mimo to "dieta na kredyt" od Ewy Chodakowskiej wyprzedała się na pniu.
Internetowe przyjaciółki wszystkich Polek działają podobnie. Najpierw edukują, motywują i pomagają z dobroci serca.
Jednocześnie tworzą ułudę bliskości - pokazują rodzinę, pieski, partnerów, wakacje, pytają obserwatorki o zdanie, odpisują na komentarze i dają serduszka. I - jak na przyjaciółki przystało - zapraszają do domów, polecają kosmetyki i zdradzają, gdzie kupiły buty i sukienki (no, chyba że jest to Gucci, wtedy akurat lepiej zamilknąć).
Gdy wiedzą już, że to dozgonna przyjaźń postanawiają dać od siebie coś więcej - kalendarz, majtki, feministyczną marynarkę.
Musicie to mieć - dziewczyny, przecież wiecie, że nie polecałabym wam nic, co nie jest najwspanialsze z możliwych. Znacie mnie przecież!
Może i dalsze znajome oburzą się, że kalendarz jest drogi, a feministyczna marynarka wyjątkowo paskudna (droga tylko przy okazji), ale reszta stanie murem. Jak można być tak podłą osobą, żeby nie wspierać swojej przyjaciółki?
Ratlerki, członkinie “gangu” czy inne siostrzane siostrzyczki i obronią i kupią. A potem polecą - bo w tym nadmiarze wanna-be-przyjaciółek królowa coraz rzadziej je dostrzega. Skoro prezenty tak się spodobały, trudno powstrzymać się przed sprawianiem kolejnych.
Przeczytaj także: Bolesny upadek ze szczytu Olimpu, czyli jak walił się autorytet królowych polskiego Instagrama
Biznesplan i przyjaciółki z neta
W sklepie Ewy Chodakowskiej można dziś kupić: masło orzechowe, kurkumę, pigułki z ekstraktem liści oliwki na odporność, piłeczki antystresowe, płyn do prania, żelki, balsam po goleniu, karmę dla psa, pozłacany naszyjnik czy materiałową maseczkę od polskiego projektanta.
Rzecz jasna są i flagowe interesy: marka kostiumów kąpielowych, strona z jadłospisami dietetycznymi (9 rodzajów na 1, 2 lub 6 miesięcy), platforma VOD z abonamentem na treningi online i firma z cateringiem pudełkowym BeDiet.
Ta ostatnia okazała się dla Ewy żyłą złota - w pandemicznym 2020 roku wygenerowała niemal 25 mln złotych przychodów. Zysk na czysto wyniósł drobne 6 mln i przyczynił się do awansu trenerki na liście najbogatszych Polek z 29. na 26. miejsce z majątkiem szacowanym na 200 mln złotych.
To wynik tym bardziej imponujący, że gros pań swoje majątki zawdzięcza ojcom, mężom lub byłym mężom. Fakt, nie przepuściły, a zazwyczaj i pomnożyły. Ale Chodakowska zbudowała swoje imperium sama i to od zera. A czego dotknęła - stawało się złotem.
Jeszcze w 2017 roku, gdy Ewa po raz pierwszy trafiła do zestawienia 50. najbogatszych Polek magazynu “Wprost”, jej majątek szacowano na 49 mln złotych. W trzy lata zdołała pomnożyć go czterokrotnie.
Zostanie multimilionerką w kilka lat może zawrócić w głowie i skutecznie oderwać od rzeczywistości tzw. zwykłych Polaków (2/3 z nas zarabia mniej niż 4240 netto - a tyle wynosi obecnie średnia krajowa).
Gdy Chodakowska wchodziła na rynek ze swoim cateringiem, nie kryła, że nie jest to usługa dla wszystkich jej fanek. Dość wspomnieć, że pudełka na 30 dni (1800 kcal dziennie - a więc lekka redukcja) kosztują obecnie 2130 złotych - i to w najbardziej podstawowej z opcji, po obniżce o 90 zł za złożenie zamówienie na cały miesiąc.
Nietrudno policzyć, że to więcej niż pół średniej krajowej, której 66 proc. Polaków nawet nie zarabia. Odsetek Polek nieosiągających takich dochodów jest z pewnością jeszcze większy - mamy w końcu gender pay gap, a do tego wiele młodych mam (których wśród fanek Chodakowskiej jest mnóstwo) pracuje dziś na pół etatu.
Ewa postanowiła więc wyjść naprzeciw marzeniom przyjaciółek gorzej uposażonych. Choć stawiałabym tu nie tyle na trenerkę, co na marketingowców zatrudnionych, by wyciągnąć kasę spoza grupy docelowej BeDiet Catering.
I tak zrodził się pomysł diety na kredyt. O przepraszam, nie diety - jest to “metamorfoza”. Że będzie z tego - mówiąc kolokwialnie - syf naprawdę nie było szczególnie trudno się domyślić. Na zalew negatywnych komentarzy nie trzeba było długo czekać.
Pozwólcie, że przedstawię ofertę: 60 dni cateringu, dostęp do platformy z ćwiczeniami na dwa miesiące, możliwość konsultacji z dietetykiem no i książka gratis (co zabawne - zakładająca już w tytule zmiany nie w 60, a w 90 dni).
Na dwa miesiące “metamorfozy” trzeba wydać 5388 złotych. A że jest skierowana do uboższych (ale umówmy się - nie ubogich) fanek, płaci się za nią w ratach przez rok. Konkretnie 449 złotych miesięcznie.
I choć Ewa Chodakowska tym razem nie mogła liczyć na wsparcie ze strony wszystkich swoich wyznawczyń, pakiety “metamorfozy” wyprzedały się na pniu. Obecnie można zapisać się co najwyżej na listę oczekujących.
W dobie pandemii, inflacji, rosnącego kursu euro i dolara “metamorfoza” to majstersztyk - gwarantuje bowiem dochody (i to stałe) nie na miesiąc czy dwa, ale na cały rok. Jeśli więc jesteście na liście rezerwowej, na pewno się załapiecie.
Nowa oferta Chodakowskiej jest obrzydliwa na tak wielu poziomach, że aż trudno wybrać, od czego zacząć. Linia obrony PR-owców: to opcja dla chętnych. Cóż - chwilówki też są dla chętnych - zazwyczaj zdesperowanych i/lub naiwnych, a także pełnych nadziei.
Problem pierwszy: Ewcia nasyła komornika
Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, gdy kobieta, dla której 449 złotych to i tak duży wydatek traci pracę albo rozstaje się z partnerem partycypującym wcześniej w budżecie domowym. Inne przykłady: może zachorować jej dziecko, bliscy, lub ona sama. Niekoniecznie będzie mogła czekać na wizytę w ramach NFZ. A co, jeśli nie jest nawet ubezpieczona?
Rok to sporo. W tym czasie może zepsuć się choćby samochód czy komputer niezbędne do pracy. I jasne, zadowolony z siebie neolibek powiedziałby, że wystarczyło przeczytać umowę, albo uwzględnić wszystkie opcje. Tyle że ludzie mają to do siebie, że nie są racjonalni (nawet ci, którzy się za takich uważają).
Nikt nie zachęca ludzi do wielomiesięcznego spłacania naprawy cieknącego dachu, laptopa do nauki zdalnej dla dziecka czy leczenia stomatologicznego. Owszem, reklamuje się kredyty, ale nie robią tego osoby z rzeszami oddanych fanek, do których zwracają się per “kochana”, całkiem jak gdyby były przyjaciółkami. A przyjaciółka przecież nie oszuka.
Ona tylko wciska rzeczy, których nie potrzebujesz. Żeby zapożyczyć się na laptopa czy dachówki, trzeba zrobić kilka rzeczy. Rozpoznać potrzebę, rozeznać się na rynku, sprawdzić warunki kredytu. Ale skoro jakaś oferta została polecona przez “bliską” osobę, musi być godna zaufania. Chodź, będzie fajnie, mówi przyjaciółka wszystkich Polek.
Problem drugi: jak raczej nie zmienisz swojego życia
Nowy rok, nowa ja? Nie kochana - raty na rok i dopiero nowa ty.
Kto nie chciałby zmienić czegoś w swoim życiu, niech pierwszy rzuci kamieniem. Ja na przykład chciałabym wklepywać krem pod oczy rano i wieczorem, a poza tym chodzić spać przed 23. A że jestem realistką, zadowoliłabym się w zupełności “wieczorem raz na dwa dni” i “przed 1” (w nocy rzecz jasna).
Ale coachki realistkami być nie mogą, muszą wierzyć w siebie i deklarować, że wierzą w ciebie. Sky is the limit, dream big, you go girl! Tak więc Chodakowska obiecuje metamorfozę w zaledwie dwa miesiące. Na jej stronie zamieszczono nawet odpowiedź na pytanie wiernych: Czy jest gwarancja, że osiągnę zaplanowane efekty?
Okazuje się, że i tak i nie. Generalnie to Ewa zrobiła wszystko, żeby ci pomóc, ale efekty nie zależą już od niej, ale od ciebie. Jeśli ich nie ma - twoja wina, twoja wina, twoja bardzo wielka wina.
Załóżmy, że nie zgrzeszysz przeciw bogini fitnessu. Grzecznie jesz pudełka i nie podjadasz, ćwiczyć z zaleconą częstotliwością i dużym zaangażowaniem. Mijają dwa miesiące, widzisz efekty i jesteś zachwycona.
Tyle że mija 60 dni - pudełka przestają przychodzić, nie masz już dostępu do ćwiczeń na platformie. Tak się składa, że wcześniej nie gotowałaś żadnego z dań, które dostawałaś. Na szczęście kilka potraw pamiętasz i szukasz podobnych przepisów w necie, bo nie chcesz stracić tego, co osiągnęłaś.
Robisz hummus z burakiem - wychodzi, ale dzieci nie chcą go jeść. Próbujesz z sałatką z pieczoną dynią - dzieciom smakuje, ale mąż mówi, że to nie kolacja. Łosoś w sosie cytrynowo-musztardowym jest z kolei za drogi dla czterech osób.
I tu tkwi największa wada diet pudełkowych - może i pozwalają schudnąć i odżywiać się zdrowo, ale nie zmieniają nawyków żywieniowych - o czym trąbi wielu dietetyków. Jasne, pudełka mogą zainspirować do zmiany jadłospisu. Ale przełożenie inspiracji na realia codziennego gotowania dla kilku osób wymaga o stokroć większej motywacji i silnej woli niż trzymanie gotowej diety.
Są i treningi z platformy, do których traci się dostęp po dwóch miesiącach, mimo że trzeba za nie płacić przez kolejne 10. Odpowiedzcie sobie sami, czy osoba niemająca wcześniej pojęcia o ćwiczeniach fizycznych będzie w stanie odtworzyć choćby połowę z 40-minutowych zajęć, które dotychczas polegały na robieniu tego, co pani na ekranie.
Stawiam, że od kobiety, która w imię obiecanej “metamorfozy” nagle zaczęła trenować, wymagało to i tak olbrzymich pokładów samozaparcia.
Mityczna silna wola ma zaś to do siebie, że nie jest wcale żadną cechą charakteru, a zasobem, który w końcu się wyczerpuje, jeśli nie umie się o niego odpowiednio dbać, lub po prostu wymaga się od siebie za dużo.
Po dwóch miesiącach abonentka zostaje sama z kredytem - nie ma już diety, nie ma dostępu do ćwiczeń. Co zrobi część z kobiet, by utrzymać efekt? Ano sięgnie po kolejne produkty i/lub usługi od swojej ukochanej trenerki - książkę z przepisami, abonament do platformy z ćwiczeniami. Marketingowe perpetuum mobile.
I tak się nie udało? No, kochana - Ewa przecież mówiła, że tylko daje ci narzędzia, a wszystko zależy od ciebie i twojego zaangażowania.
Problem trzeci: a na co ci ta “metamorfoza”?
Wartość branży z produktami i usługami obiecującymi zmianę wagi (wiadomo, w którą stronę) to dziś około 250 miliardów dolarów. I nieprzerwanie rośnie. Szacuje się, że do 2026 roku osiągnie 377 miliardów dolarów.
Zastanawiające, biorąc pod uwagę, że przeciętny mieszkaniec Zachodu wie dziś o zdrowym żywieniu nieporównywalnie więcej niż jeszcze 15 lat temu, gdy treści tego typu nie były jeszcze ani tak popularne, ani ogólnodostępne.
Z pozoru wszystko jest tu dobre i piękne - chodzi przecież o zdrowie! Więcej warzyw i produktów pełnoziarnistych, a mniej słodyczy i fast foodów nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Wysiłek fizyczny obniża choćby poziom stresu czy ryzyko chorób układu krążenia i cukrzycy.
To marketing dopasowany do naszych czasów, tymczasem zazwyczaj chodzi o jedno - odchudzanie (w oficjalnej komunikacji: to tylko efekt uboczny!). Tymczasem na stronie metamorfozy na kredyt od Chodakowskiej wita hasło “SCHUDNIJ w 2 miesiące” (pisownia oryginalna). Czemu tak? Bo za to kobiety są w stanie zapłacić niemałe pieniądze.
Lepsze samopoczucie? Każda z nas jest w stanie wymyślić na poczekaniu szereg zmian, które można w tym celu wprowadzić. Dbanie o sen, nawodnienie, regularny wysiłek fizyczny inny niż wylewanie siódmych potów na macie (spacery? rower?), godzina dziennie tylko dla siebie (przeznaczona na ciekawsze rzeczy niż liczenie kalorii).
Branża usług i produktów odchudzających rośnie nie dlatego, że pragniemy być lepsze dla samych siebie. Jest napędzana kompleksami, a czasem i nienawiścią do własnego ciała. Najwięcej zarabia tu ten, kto przekona, że to właśnie on wie, jak sprawić, byś była szczupła i zgrabna. Że z nim ci się uda.
Choćby metamorfozy, którymi reklamują swoje usługi firmy “odchudzające” - na jednym zdjęciu smutna i gruba, a na drugim szczupła i szczęśliwa (mięśnie brzucha w bonusie). Całkiem, jak gdyby zrzucenie 5 czy 10 kilogramów rozwiązywało problemy.
Kochana, ty nie tylko schudniesz, zmienisz swoje życie, będziesz pełna energii i zaczniesz przenosić góry. I w niektórych przypadkach pewnie to i możliwe. Ale z pewnością nie w większości.
Wystarczy spojrzeć na stale rosnące zyski branży, która po cichu zwala winę za ewentualne niepowodzenia na kobiety. Ale że jest “dobrą przyjaciółką”, pozwala im spróbować jeszcze raz - może inne ćwiczenia, inna dieta. Pomogą nowe ciuchy do ćwiczeń, a z nową matą to już na pewno się uda.
Funfact: wiecie, ile lat zajmuje (i to MAKSYMALNIE) powrót do wagi wyjściowej od momentu przejścia na dietę? Ano 5 lat. Kolejne perpetuum mobile.
Problem czwarty: co może guru?
Ewa Chodakowska jest fenomenem. Nie ma drugiej Polki, która miałaby tak wiele i do tego tak oddanych fanek. Ma też olbrzymie zasługi - ruszyła z kanap setki tysięcy kobiet, przyczyniła się do popularyzacji sportu i zdrowego stylu życia.
Poza tym lepiej trenować z Chodakowską choćby tylko kilka razy w miesiącu, niż wcale się nie ruszać. Jeśli choć trzy zdrowe przepisy z dwumiesięcznej rozpiski zostały wprowadzone na stałe do jadłospisu, to i tak świetny rezultat. Nawet jeśli efektów diety dawno już nie widać.
Tyle że wątpię, żeby jej fanki bombardowane nieustannie hasłami w rodzaju "wyzwanie", "metamorfoza" czy "fighterka" myślały o drobnych zmianach, które udało im się wprowadzić z dumą. Przecież nie sprostały wyzwaniu, spektakularna metamorfoza (jak u dziewczyn ze zdjęć) się nie dokonała, więc widocznie nie jest się fighterką.
Tego typu myślenie o sporcie i zdrowym żywieniu nie poprawia raczej niczyjego samopoczucia.
Pomysł z "kredytem na odchudzanie" jest za to po prostu obrzydliwy. Żeruje na poczuciu bycia niewystarczającą, na marzeniach o spektakularnej zmianie i przede wszystkim - na zaufaniu do Chodakowskiej. To nic innego jak dietetyczna chwilówka przedstawiana jako wyjątkowa szansa, oferta limitowana o którą trzeba się bić.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl