Jeep Gladiator jest bez sensu, ale tylko teoretycznie. Mało które auto ma tak jasne przeznaczenie
Skojarzenie z autem do pracy musi się pojawić. Bo to przecież pickup z dieslem. Gigantyczny, niekoniecznie dobrze prowadzący się, męczący na drogach szybkiego ruchu. No po prostu – auto do pracy.
Ale Gladiatorów na placach budowy w Polsce nie widać. Tam, gdzie triumfy święcą Nissan Navara czy Toyota Hilux, Gladiatorów (gratuluję pomysłodawcy nazwy, jest typowo amerykańsko megalomańska, co uznaję za zaletę) nie ma. Niewypał?
Nie do końca, bo Gladiator to po prostu nie jest auto do pracy. I świadczy o tym sama charakterystyka auta. Niby pickup, niby jest paka, ale całość rozjeżdża się w detalach. Mankament pierwszy – ładowność Gladiatora to raptem pół tony zgodnie z dowodem rejestracyjnym (producent podaje 613 kilogramów). Jeśli do środka wsiądą cztery osoby, to nagle na tą pakę… niewiele można wrzucić.
Na wspomnianą pakę – choć jest przykryta bardzo praktyczną i łatwo składaną roletą – nie zmieści się z kolei europaleta. Za to jest tam oświetlenie czy gniazdo 230V. Przydadzą się przy prawdziwym przeznaczeniu Gladiatora, ale o tym później. Szału nie będzie też w przypadku ciągnięcia przyczepy. Uciąg to raptem 2,7 tony. Konkurencja oferuje więcej.
Tak więc przed wami nieudany pickup, który jest droższy od konkurencji, bo do Gladiatora bez 300 tysięcy nie podchodź.
Czyżby?
To rewelacyjna terenówka
Gladiator spełnia się w innych rolach, a pierwszą z nich jest jazda w terenie. W jednym zdaniu – Gladiator w niczym nie ustępuje Wranglerowi. Owszem, są pewne uproszczenia – jest stały napęd na cztery koła i reduktor, ale nie znajdziemy blokady mostów czy możliwości rozpięcia stabilizatorów. Te niedogodności nie wpływają jednak bardzo na możliwości Gladiatora. No, po prostu jest dużo większy od Wranglera, więc w wielu miejscach może się po prostu nie zmieścić. Albo zawisnąć z powodu rozstawu osi.
Poza tymi mankamentami, jak na pickupa, jest po prostu nie do zdarcia poza utartym szlakiem. Nie przeszkadza nawet gigantyczny zwis – kąty natarcia, zejścia czy wykrzyż osi są tak duże, że naprawdę Gladiatora jest po prostu ciężko uziemić.
W skrajnej sytuacji Gladiator potrafi się zresztą sam wykopać, czego sam doświadczyłem, kiedy utknąłem w głębokim błocie zalanym wodą i jeszcze pokrytym rozpuszczającym się lodem. Kiedy nie ma trakcji, koła są blokowane w taki sposób, że całe auto "podskakuje". I wydobywa się z tarapatów.
W terenie pomaga też silnik. Trzylitrowy diesel V6 nie grzeszy kulturą pracy (i współpracą z automatem, momentami idzie to topornie), ale 264 konie mechaniczne i aż 600 niutonometrów momentu obrotowego robią z niego naprawdę mocne auto. Które na asfalcie – w trybie napędu na tylną oś – chętnie zarzuca tyłkiem.
To auto lifestyle’owe
W Polsce tego może tak nie widać, ale w Ameryce rynek na takie rzeczy jest ogromny. Gladiator to auto na przygodę. Nad Wisłą może nie ma też takich warunków do tego, jak na zachodzie USA, z bogactwem tamtejszej przyrody i gigantycznymi (i przystosowanymi do zmotoryzowanych) parkami narodowymi.
Pierwsze wideo z brzegu z YouTube’a:
Namioty dachowe (a właściwie na pakę), modyfikacje nadwozia, zawieszenia, opcjonalne akcesoria, wyciągarka, większe koła, jest tego tak dużo, co widać na samej miniaturce filmu, że można ofertę przeglądać godzinami. Wszystko po to, żeby ze swojego Gladiatora złożyć idealne auto na przygodę poza utartym szlakiem. A przecież – jak ustaliliśmy wcześniej – Gladiator tam dojedzie.
No i już wiecie, po co wam gniazdko na pace, o którym pisałem wcześniej.
To auto do lansu
Gladiator ROBI WRAŻENIE. Jeśli za te 300 tysięcy chcecie zrobić mieć bulwarówkę i nie zależy wam na prędkości, to Gladiator przyciąga spojrzenia znacznie bardziej niż kolejny hothatch.
Szokujące są dla wielu wymiary. Choć sama paka nie jest największa, to jednak Gladiator ma 559,1 cm długości, 189,4 cm szerokości i 184,3 cm wysokości. Sam design też robi wrażenie. Tego auta nie da się pomylić z żadnym innym – no chyba że z Wranglerem. Od razu widać, że to Jeep.
Z Gladiatora w kilkanaście minut przy użyciu jednego klucza można też zdjąć dach (lub zastąpić go miękkim), a nawet… drzwi. Jak najbardziej można w nim więc odgrywać scenki rodem z "Żaru tropików", czego jednak z racji zimowej aury nie wypróbowałem.
Oczywiście dopóki was nie zatrzyma policja za brak lusterek bocznych (są montowane do drzwi). Ale hej – przecież jest gigantyczny rynek akcesoriów, więc i ten problem można pokonać.
Swoją drogą – wnętrze Gladiatora jest naprawdę wygodne. Choć auto jest stworzone (jakżeby inaczej) na ramie, zawieszenie jest zestrojone dość miękko.
Jest Apple CarPlay, Android Auto, kamera cofania (i przednia, którą można spryskiwać!), fotele są wygodne i skórzane, a na kanapie z tyłu spokojnie zmieszczą się trzy dorosłe osoby. Są nawet mocowania Isofix, jakbyście chcieli tym potworem przewozić bobasa. Ja przewoziłem.
Cena
W skrócie – zwala z nóg. Cennik Gladiatora zaczyna się od 317 500 zł. Dla porównania – cennik Toyoty Hilux startuje od (netto, bo tak jest oferowany, jako auto na firmę, użytkowe) od… 107 600 zł.
Tylko tak naprawdę to inne auta. Jedno służy do przewożenia rzeczy – i spoko, świetnie się w tym sprawdza. Drugie jest do przygód. I wygląda na doskonały wybór.