Wielki pech Roberta Lewandowskiego, milimetrów zabrakło do gola. Rekord musi poczekać
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google Robert Lewandowski i jego Bayern Monachium w świąteczną niedzielę gościli na SchücoArena w Bielefeldzie, gdzie miejscowa Arminia toczy twardą walkę o pozostanie w Bundeslidze. Mistrzowie Niemiec chcieli odpowiedzieć ścigającej ich Borussii Dortmund, która w sobotę rozbiła VfL Wolfsburg 6:1, a przy okazji powiększyć przewagę przez zbliżającym się Der Klassikerem (Allianz Arena, 23 kwietnia). "Lewy" szukał z kolei kolejnych bramek.
Polak ma na pięć kolejek przed końcem sezonu 32 gole i brakowało mu dokładnie dziesięciu, by pobić własny rekord strzelecki w Bundeslidze sprzed roku. Szybko zabrał się do roboty Robert Lewandowski, już w 8. minucie mógł trafić z bliska, ale rywale mieli mnóstwo szczęścia. Polak głową skierował piłkę do bramki, golkiper Stefan Ortega odbił piłkę ramieniem, ta odbiła się od poprzeczki, potem słupka i nie wpadła do bramki! Zabrakło milimetrów. Chwilę później Polak znów mógł trafić.
Po akcji Joshuy Kimmicha piłkę zgrał do naszego snajpera Alphonso Davies, "Lewy" musnął piłkę w stronę bramki, ale do siatki skierował ją dopiero klatką piersiową duński defensor Jacob Laursen. Sędziowie gola nie uznali, ale w tej sytuacji nie było pozycji spalonej Polaka, a gola strzelił jego rywal. Zatem Robert Lewandowski był po raz drugi milimetry od gola, ale na tego musiał jeszcze zapracować.
Atakowali goście, w 32. minucie soczysty strzał posłał nasz as, ale piłka przeszła obok bramki Arminii Bielefeld. Robert Lewandowski cały czas pracował na wysokich obrotach, cały czas pilnował bramki rywali i szukał gola. Po jednej z akcji urazu uda doznał pechowiec Jacob Laursen, który uprzedził "Lewego", ale przypłacił to kontuzją i musiał zejść z boiska.
Tymczasem Die Roten przysnęli w końcówce pierwszej połowy, oszukał Tanguya Nianzou Japończyk Masaya Okugawa, ale jego trafienia nie uznano, bo był na pozycji spalonej. Defensor Bayernu miał koszmarne pięć minut, jeszcze przed przerwą zaatakował łokciem Fabiana Kunze i ten również nie był w stanie dokończyć gry.
Boisko opuszczał na noszach, w kołnierzu ortopedycznym i w towarzystwie ratowników. Winowajca z boiska nie wyleciał... Bayern zadał drugi cios jeszcze przed przerwą, Joshua Kimmich wrzucił piłkę z drugiej linii, a Serge Gnabry wpadł w pole karne i dołożył nogę, podwyższając prowadzenie. Sędziowie zrazu trafienia nie uznali, ale po analizie VAR zdecydowali, że strzelec nie był na spalonym.
Druga odsłona nie była wielkim widowiskiem, bo ekipa gospodarzy wyciągnęła wnioski z błędów popełnionych w pierwszych 45 minutach, a Bawarczycy nie rwali się do kolejnych ataków i człapali sobie spokojnie po boisku. Sporo było ostrej gry, a sędzia Matthias Jollenbeck musiał używać gwizdka raz za razem. Robert Lewandowski był odcinany od podań, koledzy nie pomagali mu, a aktywny Serge Gnabry wiele sam zdziałać nie potrafił.
W 76. minucie wreszcie dostał piłkę przed bramką nasz snajper, miał na plecach dwóch defensorów i obracał się, by uderzyć celnie, ale w ostatniej chwili rywale piłkę mu wybili. Później szczęścia z dystansu próbował Alphonso Davies, aż w 85. minucie Jamal Musiala rozpoczął atak Die Roten. Piłka trafiła na lewo do "Lewego", ten podał między nogami rywala, a Musiala podwyższył na 3:0 mocnym uderzeniem.
Asystę kapitan reprezentacji Polski już miał, pozostało dołożyć kolejne trafienie i pobić rekord wyjazdowych bramek strzelonych w jednym sezonie Bundesligi. Nie udało mu się, w 88. minucie został zmieniony, a sędzia po chwili zakończył pojedynek. Bayern wygrał, ma dziewięć punktów zapasu nad drugą Borussią Dortmund w ligowej tabeli i będzie ją gościć za tydzień w Monachium. Jeśli wygra, zdobędzie mistrzostwo Niemiec po raz dziesiąty z rzędu.
Do końca sezonu pozostały cztery ligowe kolejki, Robert Lewandowski ma więc cztery okazje, by ustrzelić dziesięć bramek i pobić swój własny rekord Bundesligi z poprzedniego sezonu. Królem strzelców zostanie już niemal na pewno, ale kolejne historyczne wyczyny wciąż są przed nim. Wszystkich w tym roku poprawić mu się nie uda. A co będzie za rok? Tego nie wiemy.