Polacy czytają głównie Facebooka i newsy. Powiem wam, po co powinni sięgnąć
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
- Biblioteka Narodowa opublikowała w Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich Raport o Stanie Czytelnictwa w Polsce w 2022 roku.
- Wynika z niego, że wróciliśmy do stanu sprzed pandemii COVID-19, a rosnące zainteresowanie czytelnictwem w 2020 roku nie zamieniło się w trend.
- Raport ujawnił, że Polacy w ramach codziennych praktyk czytelniczych najchętniej sięgają po newsy oraz posty w mediach społecznościowych. Czy to jednak dobrze?
Stan Czytelnictwa w Polsce w 2022 roku
Z najnowszego raportu Biblioteki Narodowej wynika, że czczy był entuzjazm związany ze wzrostem czytelnictwa w 2020 roku. Już w kolejnym pandemicznym roku Polacy czuli się zmęczeni czytaniem, a w marcu 2022 roku 38 proc. respondentów zadeklarowało, że w przeciągu ostatnich 12 miesięcy przeczytało jedną książkę.
Taki wynik oznacza, że sytuacja wróciła do stanu przedpandemicznego i trendu, który utrzymuje się właściwie od 2012 roku. W najbliższym czasie nie ma więc co marzyć o rozkwicie czytelnictwa w Polsce.
Raport po raz kolejny już ujawnił, że prawdopodobieństwo sięgnięcia po książkę wzrasta z poczuciem materialnego bezpieczeństwa. Wokół tego zagadnienia toczyła się zresztą ubiegłoroczna dyskusja, której głównymi aktorami stali się aktywistka Maja Staśko i dziennikarz Stanisław Skarżyński oraz pisarze Zygmunt Miłoszewski i Jacek Dehnel.
Staśko broniła nieczytających oraz krytykowała "snobizm na czytanie", wskazując, że niekażdy ma odpowiednie warunki ekonomiczne czy społeczne, by oddawać się czynności wymagającej takiego skupienia. Z kolei Skarżyński w swoim tekście na łamach "Gazety Wyborczej" przekonywał, że nie ma nic złego w nieczytaniu i wymieniał jego zdaniem równie wartościowe czy nawet konkurencyjne formy spędzania czasu.
W drugim narożniku stali literaci w postaci wspomnianego Miłoszewskiego i Dehnela, którzy w swoim tekście (również opublikowanym w "GW") zawzięcie bronili czytania wartościowych (ich zdaniem) lektur, powołując się nawet na badania naukowe, zgodnie z którymi jedynie czytanie Prousta i Flauberta jest cokolwiek warte.
Tegorocznemu raportowi nie towarzyszyły takie emocje i dyskusja (poza dorocznym lamentem nad nieczytającym narodem), jednak znalazły się w nim ciekawe dane, których próżno szukać w starszych opracowaniach.
Okazało się, że spośród wszystkich praktyk lekturowych realizowanych w wolnym czasie Polacy najczęściej oddają się czytaniu wiadomości w Internecie oraz postów na portalach społecznościowych.
W takiej formie z tekstem pisanym najczęściej obcowały osoby młodsze, jednak tendencję widać w całym społeczeństwie. Czy jednak czytanie głównie skrótowych, napakowanych prostymi emocjami komunikatów to na pewno właściwa alternatywa dla starej, dobrej książki?
Co Internet robi z naszym mózgiem?
Newsy i posty w mediach społecznościowych czyta niemal każdy, kto regularnie korzysta z Internetu. Przeglądanie Facebooka czy serwisów informacyjnych wielu osobom zastąpiło czytanie tradycyjnych gazet i czasopism. Alternatywa jest kusząca, bo nie musimy ograniczać się do artykułów wybranych przez redaktora, a tworzymy niejako swój "magazyn" ściśle dopasowany do własnych zainteresowań.
Większość osób buszując w sieci nie zatrzymuje się na lekturze dłuższych tekstów, a przeskakuje pomiędzy kilkudziesięcioma (albo kilkusetkami) krótkimi newsami, czego już nie do końca da się porównać do czytania papierowej gazety.
Jeśli przeglądaniu wiadomości i postom w mediach społecznościowych poświęcamy dziennie około 2,5 godziny, możemy mieć problem. Taki czas bowiem w znacznej części przypadków jest wystarczający, by spowodować fizjologiczne zmiany w mózgu – a te, które zachodzą przez surfowanie po social mediach, nie są szczególnie zachwycające.
Paradoks mediów społecznościowych polega na tym, że zarówno przyciągają, jak i rozpraszają naszą uwagę. Pojawiające się nieustannie na naszych tablicach nowe posty sprawiają, że nasz mózg jest nieustannie nagradzany i praktycznie pozostaje w stanie permanentnej ekscytacji, co może być przyjemne, jednak ma swoją wysoką cenę.
Badania wykazały, że nałogowi użytkownicy mediów społecznościowych radzą sobie gorzej z testami poznawczymi niż osoby korzystające z social mediów sporadycznie oraz mają problemy z pozostaniem skupionym w obliczu rozproszenia.
Nie ma też wielkiej przesady w stwierdzeniu, że na poziomie neurochemicznym media społecznościowe działają podobnie do narkotyków. Opublikowanie posta albo dostanie powiadomienia uruchamia natychmiastowy wyrzut dopaminy do mózgu.
Jeśli więc często coś dodajemy albo kompulsywnie sprawdzamy telefon, nasz mózg zostaje regularnie zalewany hormonem szczęścia i co więcej – chce go jeszcze więcej, zupełnie jak alkoholik na kacu. Na obrazach uzyskanych na drodze technik neurobrazowania doskonale widać, że mózgi osób uzależnionych od social mediów niewiele różnią się od tych mających problem z hazardem czy środkami odurzającymi.
Wciąż za mało? Nadużywanie Facebooka, Instragrama, Twittera czy TikToka prowadzi także do problemów z pamięcią, zwłaszcza transaktywną, pomagającą w określeniu, które informacje są na tyle ważne, by przechowywać je w mózgu, a które mogą pójść w niepamięć.
Media społecznościowe dodatkowo zaprojektowane są tak, by wywoływać silne emocje i odczłowieczać człowieka siedzącego po drugiej stronie kabla lub sprowadzać go tylko do zestawu jego poglądów czy wyglądu. Niewiele osób nazwie kogoś w twarz "idiotą" czy "grubasem", ale w Internecie mało komu zadrży palec nad klawiaturą.
Miłośnicy ograniczania praktyk lekturowych do samych newsów (kolportowanych zresztą często przez media społecznościowe) nie są w lepszej sytuacji. Czytanie wiadomości pozwala nam dowiedzieć się, co też tam nowego szykuje dla nas rząd, dając (z reguły złudne, ale jednak) poczucie bezpieczeństwa, kontroli i panowania nad sytuacją.
Podobnie jednak jak z alkoholem, i z newsami można jednak przesadzić. Naukowcy z Case Western Reserve University w USA przeprowadzili badanie, którego wyniki wykazały, że im więcej bodźców przyjmiemy, tym trudniej będzie nam się wyciszyć.
Kiedy przykładowo damy się ponieść doomscollingowi, możemy dostarczyć naszemu mózgowi niemożliwą do przeanalizowania liczbę danych. Co się wtedy dzieje? Nasz mózg wchodzi w tryb awaryjny – skraca obieg informacji oraz odłącza najmłodszy ewolucyjnie płat przedczołowy, odpowiedzialny za empatię, tolerancję i altruizm.
Co zamiast mediów społecznościowych i newsów?
Jeśli więc nawet przeglądanie newsów i portali społecznościowych to nasza ulubiona aktywność związana z czytaniem (lub jedyna, na jaką z reguły znajdujemy czas), żeby doszczętnie nie rozregulować swojego narażonego na nieustanne dopaminowe kopy mózgu i nie stać się pozbawionym uczuć wyższych zombie, warto jednak od czasu do czasu sięgnąć po tę kurzącą się w kącie książkę.
Dehnel i Miłoszewski we wspomnianym artykule przytaczają badanie z "Science" z 2013 roku, zgodnie z którymi jedynie czytanie tak zwanej literatury wysokiej ma zbawienny wpływ na ludzkość i zwiększa jej umiejętności w zakresie empatii oraz rozumienia perspektywy drugiego człowieka.
Badanie Raymonda Mara i współpracowników z 2009 roku, a także cytowane przez Harvard Business Review badanie z 2020 roku sugerują jednak, że nie tylko smakosze wysokartystycznej literatury mają szanse stać się lepszymi ludźmi. Wynika z nich bowiem, że poziom literacki beletrystyki nie ma w tym przypadku większego znaczenia – istnieje więc szansa, że nawet lektura Blanki Lipińskiej zmieni kogoś na lepsze.
W 2014 roku studenci z Uniwersytetu Emory w Georgii dokonali innego ciekawego odkrycia przy użyciu techniki neurobrazowania komputerowego. Młodzi uczeni poprosili badanych o przeczytanie 30 stron popularnej powieści sensacyjnej "Pompeje" Roberta Harrisa. Po wieczornej lekturze książki zbadali ich za pomocą metody funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI).
Uzyskane tą drogą skany wykazały większą aktywność w lewym płacie skroniowym mózgu (odpowiedzialnym m.in. za rozumienie języka) oraz korze somatosensorycznej i móżdżku, odpowiedzialnych za sterowanie ruchami ciała. Co ciekawa, taka aktywność mózgu potrafiła utrzymywać się nawet do pięciu dni po zakończeniu lektury.
Na łamach "Focusa" dr Katarzyna Jednoróg z Zakładu Neurofizjologii Instytutu Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN w Warszawie stwierdziła, że byłaby sceptyczna co do wysnuwania wniosku, że aktywacja części mózgu odpowiedzialnych za mobilność oznacza, że dosłownie wchodzimy w ciało bohatera powieści.
Przyznała jednak, że "badacze rzeczywiście zauważyli, że książki silnie oddziałują na nasze zmysły i emocje, np. teksty, które opisują emocje bohatera, aktywują nasz układ limbiczny, co wskazuje na to, że przeżywamy emocjonalnie to, co się dzieje w powieści". Zdaniem dr Jednoróg całe badanie należałoby jednak powtórzyć z wykorzystywaniem większej liczby zróżnicowanych gatunkowo książek, by sprawdzić, czy inne typy literatury wpływają na aktywność mózgu w podobny sposób.
Sporu pomiędzy czytelnikami literatury wysokoartystycznej a popularnej nie zakończą pewnie najbardziej rzetelne badania, ale niezależnie od tego, czy sięgnięcie po Mroza czy Dickensa, możecie skorzystać z dobrotliwego wpływu czytania, który jest niezależny od lekturowych wyborów czy preferencji.
Regularne czytanie papierowych książek (ubolewam, ale podobno nie dotyczy to e-booków) opóźnia procesy związane z zaburzeniami umysłu, zmniejsza ryzyko demencji na starość, relaksuje głębiej niż seriale (czytanie redukuje stres nawet o 69 proc.) i pozwala szybciej zasnąć.
W obecnych, niespokojnych czasach, nasz umysł tym bardziej potrzebuje odpoczynku, którego nie da mu scrollowanie mediów społecznościowych w poszukiwaniu jeszcze bardziej szokujących informacji, a właśnie książka. Potrzebujecie jeszcze jakiejś zachęty? Może Cię zainteresować również: