Niby człowiek wiedział, ale jednak się łudził. Druga część "365 dni" jest gorsza nawet od… oryginału
- "365 dni: Ten dzień" to druga część filmu "365 dni" oraz ekranizacja książki "Ten dzień" Blanki Lipińskiej.
- Anna-Maria Sieklucka powraca jako Laura Biel, a Michele Morrone jako Don Massimo Torricelli. Do obsady w "365 dni: Ten dzień" dołącza Simone Susinna jako Nacho. W filmie Barbary Białowąs i Tomasz Mandesa grają również m.in. Magdalena Lamparska, Natasza Urbańska, Ewa Kasprzyk i Otar Saralidze.
- Mimo miażdżących recenzji i Złotej Maliny za scenariusz (oraz kolejnych pięciu nominacji do filmowych antynagród) "365 dni" było międzynarodowym hitem. Bez wątpienia "365 dni: Ten dzień" powtórzy komercyjny sukces i znowu będzie przebojem.
- Sequel "365 dni" jest jeszcze gorszy od oryginału: to żenujące połączenie reklamy, teledysku, soft porno i telenoweli. Film na podstawie powieści Blanki Lipińskiej jest również fatalnie zagrany.
- Fabuła "365 dni: Tego dnia" nieco jednak odchodzi od problematycznej książki Blanki Lipińskiej i rezygnuje z jej najbardziej kontrowersyjnych elementów, a także piętnuje porwanie Laury przez Massimo w "365 dniach".
"365 dni" na podstawie bestselleru Blanki Lipińskiej zniesmaczyło krytyków, stało się pierwszym polskim filmem ze Złotą Maliną i zostało uznane za promocję kultury gwałtu i toksycznej męskości. Tyle że i tak stało się hitem – i to międzynarodowym. Druga część była więc tylko formalnością.
Na Netflix wleciała już "365 dni: Ten dzień", czyli filmowa wersja "Tego dnia" "polskiej królowej powieści erotycznych". Wrażenia? To film tak fatalny i żenujący, że aż komiczny.
Seks, seks i więcej seksu
W pierwszej części Massimo (Michele Morrone), boss sycylijskiej mafii, porywa Laurę (Anna-Maria Sieklucka) i postanawia ją w sobie ją rozkochać, co – dzięki gorącemu seksowi – mu się udaje. Po drodze jest sporo przeciwności losu, ale Laura i jej włoski porywacz doczekują swojego "szczęśliwego zakończenia". A raczej początku, bo druga część "365 dni", czyli "365 dni: Ten dzień" zaczyna się od ślubu. Chociaż właściwie od namiętnego seksu na stole w sukni ślubnej i garniturze.
Ten seksualno-romantyczny początek (po szybkim numerku Laura i Massimo mówią sobie "tak" przed kościelnym ołtarzem) nie pozostawia wątpliwości, o co tak naprawdę chodzi w filmie Barbary Białowąs i Tomasza Mandesa: o ostry seks. Niby nic dziwnego, bo w końcu mamy do czynienia z ekranizacją powieści erotycznej, jednak twórcy usilnie mydlą nam oczy, że chodzi o wielką miłość. Tymczasem tej miłości między bohaterami zupełnie nie widać.
Porywczy Włoch i zapatrzona w niego Polka praktycznie cały czas uprawiają seks i... nic więcej. Oprócz namiętności praktycznie nic ich nie łączy. Rozmawiać nie mają za bardzo o czym, wspólnych pasji nie posiadają. Do tego Laura szybko zdaje sobie sprawę, jak wygląda bycie żoną włoskiego mafiosa, którego drugie imię to kontrola. Wydawałoby się, że powinna wiedzieć, na co się pisze, skoro wyszła za mąż za człowieka, który ją porwał, ale wręcz przeciwnie: jest zaskoczona i zawiedziona.
Suknia ślubna kurzy się w szafie, seks przestaje wystarczać, a żona don Massima Torricellego, której na Sycylii towarzyszy najlepsza przyjaciółka Olga (Magdalena Lamparska), zaczyna się nudzić i irytować. I tutaj wchodzi na scenę Nacho (Simone Susinna). I to dosłownie wchodzi – wkracza w zwolnionym tempie i w blasku słońca na taras posiadłości Laury i Massima, a kamera sunie po jego umięśnionym ciele. To chyba jedno z najbardziej topornych i tandetnych przedstawień postaci w historii kina – wygląda jak kiczowata reklama taniego męskiego dezodorantu.
Jak możemy się spodziewać, wszystko szybko się komplikuje. Po gorącym początku fabuła "365 dni: Tego dnia" zbacza na tory słabej telenoweli. Bo czego tu nie ma! Zdrada, tajemnica, zły brat bliźniak (spoiler, którego nie mogłam sobie darować z powodu jego absolutnej absurdalności), zemsta, mafijna rywalizacja, ucieczka, porwanie (kolejne), sny erotyczne... A wszystko w klimacie soft porno i niezamierzonej parodii "Ojca chrzestnego".
Teledysk bez żadnego sensu
Oczywiście, dobrej fabuły po książkach Blanki Lipińskiej nie można oczekiwać. W końcu mówimy o słabo napisanych erotykach, które opierają się na porwaniu, przemocy seksualnej i toksycznej męskości. Jednak tyle nieścisłości, dziur, bezsensów i braku logiki nie widział chyba nawet "The Room" Tommy'ego Wiseau. Sensu nie ma ten film żadnego.
Scenarzyści "365 dni: Tego dnia" (Lipińska, Mandes i Mojca Tirs) robią jednak dobrą rzecz. Podobnie jak Tomasz Klimala w pierwszej części konsekwentnie usuwają i łagodzą najbardziej kontrowersyjne i problematyczne elementy powieści. Z ust Laury pada nawet kwestia: "Porwałeś mnie. To było chore", a kolejne książkowe uprowadzenie (tym razem przez Nacho) jest w filmie dobrowolną decyzją Laury.
Zresztą postać Laury również się broni. Z naiwnej dziewczynki zafascynowanej przystojnym mafioso i luksusem bohaterka staje się silną kobietą, która nie boi się sprzeciwić mężowi i postawić go do pionu. To ona inicjuje większość seksualnych stosunków i z uległej ofiary zamienia się w dominę, która na oczach męża bezceremonialnie zaspokaja się wibratorem. To się chwali, ale ciągłe podkreślanie siły i niezależności Laury momentami wieje sztucznością i sprawia wrażenie, jakby autorzy za wszelką cenę próbowali wymazać kontrowersje po "365 dniach". Metamorfoza bohaterki to jednak plus filmu.
Z plusów... to tyle. O filmie Białowąs i Mandesa nie da się bowiem powiedzieć praktycznie nic pozytywnego. To produkcja fatalna pod każdym względem. Owszem, jest estetycznie i ładnie, ale do bólu sztucznie. Widoki są jak żywcem wyjęte z folderów biur podróży, a każda scena sprawia wrażenie reklamy. To parada markowych ubrań i dodatków, sportowych samochodów i nowoczesnych wnętrz.
Nawet seks jest tutaj sztuczny. Sceny erotyczne z naprawdę udanych "Dziewczyn z Dubaju" Marii Sadowskiej zjadają "momenty" z "365 dni: Tego dnia" na śniadanie. Te – zamiast być pikantne i ekscytujące – są krindżowe, niezręczne i zupełnie nieseksowne. Jest ich zresztą tak dużo (łącznie z erotycznymi snami Laury z Nacho w roli głównej), że twórcy chyba po prostu odhaczali kolejne seksualne fantazje Blanki Lipińskiej i zapomnieli o jakimkolwiek klimacie czy seksualnym napięciu.
Sequel "365 dni" trudno zresztą nazwać w ogóle filmem. To tani i efekciarski teledysk, w którym nie zgadza się nic: ani akcja, ani fabuła, ani montaż, ani aktorstwo. Myśleliście, że pierwsza część była złym filmem? Przy "Tym dniu" to rasowa produkcja, a to mówi już wiele.
Złote Maliny czekają
Nie można nie wspomnieć o aktorach. Ci wciąż nie umieją grać. Owszem, Anna-Maria Sieklucka jest piękna i przekonująco pokazuje metamorfozę Laury w silną kobietę, ale dobrą aktorką po prostu nie można jej nazwać. Sztucznie wypowiada dialogi i gra kilkoma minami na krzyż.
Zresztą Michele Morrone wcale nie wypada lepiej. Włoch traci aurę przystojnego i groźnego "złego chłopca" z "365 dni" i jest po prostu nudny i wtórny. Bo ile można prężyć muskuły i seksownie zagryzać usta? Zresztą w tej części Morrone pojawia się w podwójnej roli, a jego kreacja złego brata bliźniaka jest tandetnie przerysowana i absurdalnie komiczna. Nominację aktorską do Złotych Malin Morrone ma znowu w kieszeni.
Magdalena Lamparska, która skradła show w pierwszej części, znowu jest najjaśniejszym punktem filmu, czego niestety nie można powiedzieć o jej bohaterce. Olga jest przedstawiona przez scenarzystów jako typowy comic relief, czyli komiczna wstawka. Jest głośna, zabawna, nieokrzesana i spontaniczna, co mogłoby być urocze, ale przyprawia o ciarki żenady.
"365 dni: Ten dzień" kradnie jednak postać Nacho. To zupełne przeciwieństwo przemocowego i porywczego Massimo. Hiszpan, który oczywiście okazuje się kimś innym niż zwykły ogrodnik, jest opiekuńczy, miły i romantyczny. Przygotowuje Laurze śniadania, przykrywa kocem w chłodne wieczory, przenosi ją nad rozbitym szkłem, a przede wszystkim szanuje (chociaż i tutaj jest drugie dno, co pokazuje problem z książkami Lipińskiej).
Ta różnica między Massimo a Nacho jest toporna i pisana bardzo grubą kreską, ale działa, w czym duża zasługa nowego nabytku w obsadzie: Włocha Simone Susinna. Aktorskimi umiejętnościami nie grzeszy, ale nadrabia urokiem osobistym, który sprawia, że chyba mało który widz po poznaniu Nacho kibicuje jeszcze związkowi Laury i Massima.
Wnioski? "365 dni: Ten dzień" to jeden z gorszych polskich filmów. Ale czy będzie hitem? Bez wątpienia.
Czytaj także: https://natemat.pl/299171,blanka-lipinska-o-gwalcie-slowa-autorki-365-dni-sa-nie-do-zaakceptowania