Ten wywiad obiegł świat. Piechniczek tłumaczy nam, dlaczego nazwał Messiego "leśnym dziadkiem"
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
80. urodziny Antoniego Piechniczka zostały odpowiednio okraszone w Wiśle. Dopisując się do długiej listy życzeń, zapytam - czy emocje już opadły?
Tak, choć nie ukrywam, że było to dla mnie ważne wydarzenie pod kilkoma względami. Z jednej strony okrągła rocznica urodzin. A z drugiej zaangażowanie dużego grona ludzi, o których nie można zapominać.
Zjechali się zawodnicy, trzeba było przygotować stadion, rozreklamować wydarzenie. Zapewnić logistykę na miejscu. Dodatkowo w sercu Wisły odsłonięto pamiątkową tablicę. Znalazłem się w gronie wybitnych narciarzy, trenerów narciarstwa - jako jedyny przedstawiciel gier zespołowych.
Na końcu mieliśmy jeszcze spotkanie w amfiteatrze, gdzie gośćmi specjalnymi byli Józef Młynarczyk, Jan Urban i Waldemar Fornalik. Do tego gościem wywołanym z widowni była moja małżonka Zyta. Amfiteatr był pełen kibiców, ludzi chcących wysłuchać piłkarskich opowiastek.
Dodatkowo była okazja do zaprezentowania książki, "Antoni Piechniczek. Bezkompromisowa biografia" autorstwa Beaty Żurek i Pawła Czado.
Panu dzisiaj bliżej do amfiteatru czy boiska piłkarskiego?
Tak właściwie to i do jednego i drugiego. Co do boiska piłkarskiego ja dzisiaj mogę tylko obserwować i kibicować. W amfiteatrze to zupełnie inna rzeczywistość, w której nie można sobie pozwolić na specjalistyczny wykład dla trenerów ze sceny.
Tam dużo bardziej odbiorcom zależy na historii trenerskich losów związanych z określonym okresem działalności.
A gdyby piłkarskiego wykładu o doświadczeniach mundialu miał posłuchać Czesław Michniewicz, co poradziłby selekcjonerowi trener Piechniczek?
Na pańskie pytanie najlepsza odpowiedź zawiera się w kilku słowach. Mianowicie: Wszystko albo nic. Kiedyś moja wiedza przyniosła sukces w postaci trzeciego miejsca na mundialu. Następnie na mistrzostwach świata wyszliśmy z grupy, czego nie udało się do dzisiaj, przez kolejne 36 lat.
Zostawiając na boku chwytliwe hasło w piłce funkcjonują pewne ponad czasowe sprawy. Proszę spojrzeć na rewanżowy mecz półfinału Ligi Mistrzów pomiędzy Villarreal a Liverpoolem. Sukces w grach zespołowych można odnieść pod warunkiem świetnego przygotowania motorycznego. W tych kategoriach lepszy był zespół Jürgena Kloppa.
Brytyjski zespół nie stracił więcej niż dwie bramki w pierwszej połowie. W drugiej części goście przejęli inicjatywę i zdominowali wydarzenia na boisku. Villarreal pary starczyło tylko na bardzo mocne pierwsze 45 minut. Gdyby z taką samą mocą zagrali w drugiej połowie, mogliby mieć szanse na historyczne miejsce w finale Ligi Mistrzów.
Czytaj również: Liverpool zatopił Żółtą Łódź Podwodną i ma finał Ligi Mistrzów. Pięć minut geniuszu The Reds
W kontekście naszej reprezentacji – obserwując losy Biało-Czerwonych pod koniec kadencji Adama Nawałki czy Jerzego Brzęczka zamienionego na Paulo Sousę – nie do końca trafiono z przygotowaniem motorycznym do ważnych turniejów.
Moglibyśmy mieć zastrzeżenia do dynamiki piłkarzy, do umiejętności utrzymania wysokiego tema gry na przestrzeni 45 minut.
Pańscy podopieczni nie narzekali na przygotowanie?
Moi piłkarze grający na mundialu w Meksyku też narzekali - przynajmniej niektórzy - sugerując, że nie czuli się w pełni wypoczęci. Tak aby mogli podjąć wyrównaną walkę z przeciwnikiem przez pełne 90 minut.
Moje tłumaczenie wyglądało wówczas w ten sposób, że spotkaliśmy się w meksykańskim Monterrey z bardzo surowym klimatem. Upał był nieprawdopodobny, graliśmy wszystkie mecze przy świetle dziennym, no i to nas mocno wybiło z rytmu, nie pozwalając grać na pełnych obrotach.
Do tego można dodać również aspekt wolicjonalny. Jeśli nogi nie chcą nieść, to bardziej musi nosić głowa. Potrzeba do tego odpowiedniego umotywowania, powiedzenia sobie: "Teraz albo nigdy" - i zasuwania dla barw reprezentacji. Trochę zdrowia, choćbyś miał później być znoszony, trzeba na boisku zostawić. Inaczej nie wygra się żadnego meczu o dużą stawkę.
Obawiam się, czy w Katarze nie będziemy mieć powtórki upałów z Meksyku.
Wykluczyć tego nie można. Katar zapewnia jednak, że te warunki będą inne, lepsze. Mają funkcjonować stadiony przypominające duże hale sportowe, odpowiednio klimatyzowane. Zmniejszenie temperatury z 45 do 35 stopni będzie już jakimś osiągnięciem.
Nie nastawiajmy się jednak na łatwe warunki.
Pan pracował w Katarze w klubie Ar-Rajjan. Warunki na miejscu były do wytrzymania dla Europejczyka?
Nie mogłem narzekać. Trenowaliśmy jednak praktycznie cały czas wieczorami, przy sztucznym oświetleniu. Zaczynaliśmy trenowanie o godzinie dziewiętnastej. Podobnie było z meczami ligowymi, graliśmy zazwyczaj nawet o dwudziestej. Dało się wytrzymać.
Prawda jest też taka, że jeśli ktoś jest dobrze przygotowany motorycznie, to niezależnie czy mowa o mieszkańcu Kataru, czy Polski, jednakowo powinni sobie dawać radę na boisku.
Zrobiło się spore zamieszanie po pańskiej wypowiedzi o Lionelu Messi per "leśny dziadek". Nasza rozmowa była cytowana w wielu miejscach świata.
Pytanie jednak, jak rozumie się moje intencje. Polska wylosowała Argentynę i to starcie Leo Messiego z Robertem Lewandowskim z pewnością będzie ciekawe. Kiedy zestawiamy tę dwójkę ze sobą to dzisiaj nie ma to większego sensu. Należałoby cofnąć czas przynajmniej o sześć lat, żeby przede wszystkim Messi był w swoim najlepszym czasie kariery.
Zobacz również: Piechniczek dla naTemat: Messi kontra Lewandowski? Argentyńczyk to już "leśny dziadek"
Wtedy można by było zderzać obu panów i porównywać. Dzisiaj faktycznie, słowa o "leśnym dziadku" są trafione, ale moją intencją było bronienie genialnego Argentyńczyka. Obecnie to jest po prostu nierówna rywalizacja. Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek mógł powiedzieć, że Lewandowski pod względem swoich osiągnięć jest lepszym piłkarzem od Messiego.
Ktoś może powiedzieć, że "leśny dziadek" Piechniczek nazwał tak świetnego zawodnika, bo już nie trenuje. A 15-20 lat temu jego określenia byłyby bardziej trafne. Otóż moje słowa były i są trafne nadal i nie mam zamiaru się wycofywać z tego, co powiedziałem. Byłem jednak w tamtej sytuacji adwokatem Messiego, a nie jego krytykiem.
Czytaj także: Nasz tekst, który okrążył cały świat. "Leśny dziadek" przetłumaczony na wiele języków globu
Sprawa wyjaśniona. Zostając jednak przy Lewandowskim, zamieszanie z jego przyszłością w Bayernie Monachium - dobrze wpłynie na naszą gwiazdę?
Uważam Lewandowskiego za rozsądnego człowieka, podejmującego przemyślane decyzje. Widać to chociażby na podstawie przebiegu jego kariery. Lewandowski nie osiągnął by tego poziomu, na którym teraz jest, gdyby nie kierował się rozsądkiem.
Oczywiście, Polak ma też swojego słynnego managera, który jest człowiekiem dynamicznym - dodatkowo lubiącym zarobić duże pieniądze. Z tego też względu Pini Zahavi może chcieć po prostu wykorzystać obecne zamieszanie chcąc przytulić jak najwięcej pieniędzy.
Ktoś równie rozsądny z otoczenia Lewandowskiego powinien mu powiedzieć: Słuchaj stary, przecież osiągnąłeś tak dużo w Bayernie Monachium. Głównie w Niemczech, stając się legendą klubu oraz Bundesligi. Powinieneś przerwać wszystkie dyskusje, powiedzieć jasno, że chcesz zakończyć karierę w bawarskim klubie i kropka.
Czytaj również: Rekord Lewandowskiego w cieniu kompromitacji Bayernu. Tak nie wypada grać mistrzowi
Znowu posłużę się przykładem Messiego. Argentyńczyk odszedł z Barcelony, mówiono o kwestiach finansowych, których nie mógł dźwignąć klub. Zastanawiam się jednak, czy nie chciano po prostu zmienić filozofii budowy zespołu. Wszyscy grali pod Messiego, więc dla dobra rozwoju, odmłodzenia drużyny, podjęto ten trudny krok.
Z tego względu mam wrażenie, że lepiej było dla Barcelony, że Messi odszedł. Jasne, że idealnie byłoby się dogadać finansowo z Argentyńczykiem, a dodatkowo przekonać go do zmiany roli - z gwiazdy - do mentora drużyny. Bez grania wszystkiego od deski do deski, aby był dobrym patronem, kumplem innych z boiska.
Powiedziałbym nawet "grającym trenerem" - z zachowaniem zdrowego rozsądku w sytuacji.
Barcelona bez Messiego dała sobie radę. Ale czy Bayern bez Lewandowskiego też mógłby sobie poradzić tu i teraz?
Polaka bardzo trudno byłoby zastąpić. Zgodzi się pan ze mną, że po boiskach biegają groźni konkurenci do zajęcia miejsca w ataku dużego klubu. Tacy Kylian Mbappe czy Erling Haaland to bardzo utalentowani piłkarze, ale czy chcieliby grać w Bayernie? Czy byłoby stać klub z Monachium na przekonanie ich do przeprowadzki? Nie mam takiego przekonania.
Powraca też pytanie, czy dla reprezentacji Polski byłoby dobrze, żeby kapitan zmieniał otoczenie przed mundialem.
Mam wrażenie, że źle by się stało. Ale też nie mam wrażenia, że Polak faktycznie pożegna się z Bayernem. Rodzina Lewandowskiego dobrze czuje się w Monachium i nie wydaje mi się, żeby Polak miał zmieniać otoczenie.
Ile razy było tak, że piłkarze zmieniali miejsce gry, bo tęsknili za bliskimi. Wyjeżdżali tam, gdzie było im lepiej, czuli się dobrze i troszczyli się o rodzinę. Lewandowski w Monachium ma ten komfort, a to wbrew pozorom - bardzo ważne.
Zaczęliśmy od jubileuszu i historycznych wspomnień, tak też zakończmy. Czy da się jakkolwiek zestawić ze sobą Roberta Lewandowskiego i Zbigniewa Bońka? Pytam o skalę talentu.
Osobiście nie przepadam za takimi porównaniami. Jak bowiem porównać Jana Tomaszewskiego z Józefem Młynarczykiem, a ich później dostawić do Edwarda Szymkowiaka, czy współcześnie broniących w reprezentacji Polski?
Jeśli jednak miałbym odpowiedzieć na pytanie, co w takim porównaniu z Lewandowskim broni Bońka - to przemawia za nim sześć bramek strzelonych na mistrzostwach świata. Do tego trzecie miejsce na mundialu w Hiszpanii i to wspomniane wyjście z grupy w Meksyku.
Lewandowski takimi osiągnięciami poszczycić się nie może, jeśli mówimy o reprezentacji. On nie zdobył ani jednego trafienia na mundialu. Zadawałem sobie pytanie, ile musiałby rozegrać spotkań, jak często pojawiać na mistrzostwach świata, żeby dorównać Bońkowi.
Wyszło mi na to, że Lewandowski musiałby skończyć granie w kadrze w okolicach piećdziesiątki. I takim humorystycznym akcentem zakończmy.
Czytaj także: https://natemat.pl/408406,znamy-ceny-biletow-na-mecze-reprezentacji-polski-w-lidze-narodow