"Co następne? Rejestr sprzedanych prezerwatyw i tabletek anty?" Lekarze ostro o rejestrze ciąż
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
- Do Systemu Informacji Medycznej będzie wpisywana informacja o każdej ciąży.
- Rozporządzenie w sprawie rejestru ciąż w piątek podpisał Minister Zdrowia
- Lekarze i środowiska kobiet mówią, że rejestr ciąż będzie zwyczajnie szkodliwy
- Kobiety obawiają się, że dane dotyczące ciąży nie będą wystarczająco dobrze chronione
Adam Niedzielski podpisał rozporządzenie w miniony piątek. Wejdzie ono w życie w ciągu dwóch tygodni od dnia ogłoszenia. Nowela doprecyzowuje zasady przekazywania danych do Systemu Informacji Medycznej, a katalog rozszerzono m.in. o informacje o alergii, grupie krwi, implantach oraz ciąży. To właśnie dane o ciąży wzbudzają kontrowersje i obawy przed stworzeniem pewnego rodzaju "rejestru ciąż".
Dyskusja rozpoczęła się już jesienią ubiegłego roku, gdy został ogłoszony projekt rozporządzenia. Nowe przepisy budzą dużo zastrzeżeń wśród samych lekarzy, środowisk broniących praw kobiet, a także polityków opozycji.
Chodzi o obawy, że rejestr może być wykorzystywany jako narzędzie represji w kontekście tego, że prawo aborcyjne zostało w Polsce jakiś czas temu zaostrzone.
Ograniczenie wolności i ryzyko dla kobiet
O ograniczeniu wolności mówi w rozmowie z NaTemat.pl dr Grzegorz Południewski, znany ginekolog-położnik.
W moim przekonaniu prowadzenie tego rodzaju rejestru ciąż nie jest potrzebne, bo odpowiednie dane statystyczne dotyczące liczby prowadzonych w Polsce ciąż i porodów ministerstwo ma. Te dane raportowane są przez wszystkie placówki i przychodnie służby zdrowia.
Według niego sporządzenie takiego rejestru i umieszczanie tego nawet w kartotece pacjentki będzie postrzegane jako ograniczenie jej wolności.
- Z mojego medycznego punktu widzenia również ograniczy to zgłaszanie się młodych kobiet będących w ciąży do lekarza, z tego względu, że one same czasami muszą jeszcze wiele rzeczy ułożyć, zanim z tą ciążą zgłoszą się do lekarza - mówi nam specjalista.
To tylko utrudni i przedłuży ten moment, gdy one będą się w trakcie ciąży zglaszały. W konsekwencji rodzi to ryzyko różnych powikłań, a nawet utraty takiej ciąży.
Podkreśla też, że pacjentki z reguły mówią swoim lekarzom, że są w ciąży.
- To nie jest tak, że ktoś coś ukrywa. Problem jest w tym, dla kogo te dane będą dostępne? Bo jeżeli ma to widzieć pani w aptece, pani w rejestracji, to już się robi z tego duży problem, bo uważam, że jest to sfera bardzo intymna i tego typu zarządzenie ma wyłącznie wymiar ideologiczny, a nie wymiar medyczny i praktyczny. Bardziej szkodzi niż pomaga - ocenia specjalista.
Co istotne, obowiązek raportowania drogą elektroniczną wszelkich zdarzeń medycznych na Platformę P1, czyli m.in. wizyt i konsultacji, mają wszystkie podmioty medyczne zarówno rozliczające się z NFZ, jak i te przyjmujące pacjentów wyłącznie prywatnie.
Pozostanie więc jeżdżenie na wizyty do Czech?
Standardowe pytanie
O swoich obawach związanych z rejestrem ciąż napisała też "doktorka od 7 boleści", czyli prowadząca taki profil na Instagramie specjalistka medycyny rodzinnej lek. Ewa Stawiarska.
"Po drugie – to, że zadam pacjentce pytanie o ciążę, będzie odbierane jako próba inwigilacji z mojej strony (trochę jako 'wysłannika’ państwowego, który będzie musiał to wprowadzić w system w przypadku pozytywnej odpowiedzi)" – pisze lek. Ewa Stawiarska.
Bezpieczeństwo ciężarnych
Przypomina też, że pytanie o ciążę to standardowe pytanie podczas wywiadu medycznego.
"Nie pytamy o to dla zabawy – chodzi o bezpieczeństwo chorej. Wiele leków i substancji nie może być stosowanych w trakcie ciąży, bo może to przynieść negatywny skutek dla dziecka (a w niektórych przypadkach także dla matki)” – tłumaczy lekarka.
"Czy pacjentki będą teraz ukrywać te informacje? Czy lekarze będą nieświadomie włączać leki niezalecane w trakcie ciąży? Jaki efekt będzie to miało na płód, a potem na noworodka – pyta lekarka i dodaje, że przerażą ją ta perspektywa.
"Po trzecie - osobiście zwyczajnie brzydzę się taką formą inwigilacji” - zaznacza lek. Ewa Stawiarska.
Podkreśla, że każdy ma prawo do prywatności, własnej woli, swoich decyzji i uszanowania tego, że "do cholery jest dorosłym obywatelem tego kraju".
"Co następne? Rejestr sprzedanych prezerwatyw i tabletek anty? Centralna Baza Miesiączek? Niedobrze mi na myśl o tym wszystkim. Jako wolny człowiek nie chcę cały czas obawiać się, że ktoś na mnie czyha. A nie, wait - już tak mam jako lekarka" – napisała dr Ewa Stawiarska.
Podejrzenie o złe intencje
Przeciwnicy tego rozwiązania, w środowiskach związanych z obroną praw kobiet, a także politycy opozycji podnoszą obawy, że taki "rejestr" może przyczynić się do zastraszania kobiet, które np. zdecydowałyby się na aborcję za granicą. Według nich pozostaje tu wiele niewiadomych, bo na podstawie innych przepisów - jak wskazują - prokuratury będą mogły próbować o takie dane wystąpić.
Mimo iż Ministerstwo jako uzasadnienie podaje chęć ułatwienia pracy lekarzy, to w dzisiejszej Polsce każda zmiana dotycząca zdrowia reprodukcyjnego, zwłaszcza związana z gromadzeniem wrażliwych danych, spotyka się z podejrzeniami o złe intencje. I nie ma się czemu dziwić.
Jak dodaje prezeska FEDERY, kobiety w Polsce jako normę znają niestety moralizowanie i wtrącanie się lekarzy w życie prywatne pacjentek, o całkowitym ignorowaniu ich obaw i potrzeb nie wspominając.
Inna z działaczek tej organizacji, prawniczka Kamila Ferenc przypomina, że w świetle prawa osoby w Polsce wciąż na szczęście nie są karane za własne aborcje.
- Gdyby powiedziały ginekologowi w trakcie wizyty, że przerwały niedawno ciążę, nieważne jaką metodą i gdzie, lekarz nie mógłby nic z tą informacją zrobić. Nawet gdyby zadzwonił na policję, byłby to stracony czas, bo postępowanie przeciwko kobiecie po aborcji nie mogłoby się z tego powodu w ogóle toczyć. To jednak do kobiety należy decyzja, czy chce mówić o aborcji, czy raczej powiedzieć, że doszło do naturalnego poronienia, np. w domu na toalecie - podkreśla Kamila Ferenc.
Na wczesnym etapie ciąży jest ok. 20 proc. poronień samoistnych
Fundacja podkreśla też, że na wczesnym etapie ciąży, poronienia nie są niczym niezwykłym, a wręcz przeciwnie - zdarzają się nierzadko.
Także Aborcyjny Dream Team odniósł się do podpisanych nowych przepisów.
"Wiele zależy od personelu medycznego i prokuratury. Intencje prokuratury zazwyczaj nigdy nie są dobre. Z personelem medycznym też bywa różnie - czasem im się wydaje, że muszą zaraportować policji, że ciąża została przerwana, choć żadne prawo od nich tego nie wymaga. Może zdarzyć się, że personel będzie to komentować" - dodały działaczki na profilu organizacji.
Także zwracają uwagę, że poronienia samoistne dotyczą nawet niemal co czwartej ciąży.
To oznacza, że nawet jeśli ktoś chciałby liczyć wczesne ciąże (przed 12. tygodniem), to dane mogłyby się w żaden sposób nie spinać, bo ilość poronień w pierwszym trymestrze jest bardzo duża.
Ministerstwo zdrowia przekonuje, że "dane nie służą analizie"
Rzecznik resortu zdrowia Wojciech Andrusiewicz wyjaśniał w poniedziałek na antenie TVN24, że poszerzenie zakresu danych wynika z zaleceń wypracowanych przez zespół powołany przez Komisję Europejską. Z kolei celem standardu raportowania medycznego jest ułatwienie lekarzom pracy w ramach coraz szerszego zakresu danych medycznych, które podlegają digitalizacji.
Ministerstwo Zdrowia zapewnia, że nie chodzi o gromadzenie informacji o ciążach pacjentek, a jedynie o digitalizację danych w Systemie Informacji Medycznej i ich doprecyzowanie, co przełoży się na lepszą dostępność oraz przejrzystość danych. Z kolei dostęp do tych danych mają mieć wyłącznie medycy.
Dostęp do informacji dotyczących konkretnego pacjenta automatycznie w SIM otrzymuje:
- pracownik medyczny, który sam wytworzył daną informację (dokumentację medyczną) lub pracownik, który w tej samej placówce kontynuuje leczenie danego pacjenta.
- lekarz, pielęgniarka i położna POZ, którzy zostali wybrani przez danego pacjenta,
- każdy pracownik medyczny w przypadku zagrożenia życia pacjenta.
W każdej innej sytuacji dostęp do informacji medycznych pacjenta wymaga jego zgody. System Informacji Medycznej pozwala na wymianę informacji medycznych tylko między placówkami medycznymi i tylko w zakresie konkretnych pacjentów.
Resort tłumaczył jesienią, że żaden organ czy instytucja państwowa nie mają dostępu do całokształtu danych medycznych pacjentów.
Takie wyjaśnienia resortu nie są jednak wystarczające dla środowisk broniących praw kobiet, ale też przedstawicieli samych lekarzy, którzy obawiają się o swoje pacjentki.
Czytaj także: https://natemat.pl/zdrowie/416296,antynaukowe-bzdury-opoznily-leczenie-vala-kilmera-stracil-glos-przez-raka