A z ekranu wieje chłodem. "Broad Peak" o Macieju Berbece to hollywoodzki kunszt, ale mało emocji
- "Broad Peak" to film o Macieju Berbece, słynnym polskim himalaiście
- Film Netflixa pokazuje zimową wyprawę Macieja Berbeki na Broad Peak w 1988 roku oraz ponowną w 2013 roku, podczas której zginął
- Reżyserem "Broad Peak" jest Leszek Dawid ("Jesteś Bogiem", "Ki"), a scenarzystą Łukasz Ludkowski. Macieja Berbekę gra Ireneusz Czop, a jego żonę, Ewę Dyakowską-Berbekę – Maja Ostaszewska
- "Broad Peak" – jako pierwszy film w historii – został nakręcony w wysokich górach: w bazie pod K2 na wysokości ponad 5 tysięcy metrów
- Mimo że realizacja i zdjęcia Łukasza Gutta zapierają dech w piersiach, to w "Broad Peak" brakuje emocji, a historię wyprawy Macieja Berbeki spłycono
- Ireneusz Czop jest znakomity w roli Macieja Berbeki, a jego poświęcenie do roli robi wrażenie
Ośnieżony i zmarznięty Maciej Berbeka resztkami sił i u kresu wytrzymałości mozolnie schodzi w dół. Kamera stopniowo się oddala, a himalaista jest coraz mniejszy i mniejszy. Nagle jest tylko maleńką kropeczką na śnieżno-skalnym tle, nieprzyjaznym i przypominającym wrogą planetę. Berbeka jest całkowicie sam w starciu z żywiołem natury i gór. I z żywiołem Broad Peak, ośmiotysięcznika (8051 m n.p.m.) w Karakorum, na granicy Chin i Pakistanu.
To widowiskowe, a jednocześnie mrożące krew w żyłach ujęcie jest popisem Łukasza Gutta, operatora filmu "Broad Peak" o dwóch wyprawach Berbeki na tytułowy szczyt. Majestatyczne zdjęcia zapierają dech w piersiach nie tylko dlatego, że są profesjonalnym majstersztykiem, ale również dlatego, że pokazują prawdziwe góry. To żaden green screen i efekty specjalne. To wszystko prawda.
Film był realizowany aż przez cztery lata, m.in. w Karakorum do wysokości, uwaga, 5600 metrów nad poziomem morza. Nikt wcześniej czegoś takiego nie robił – nawet w spływającym dolarami Hollywood. Ważący ponad 8 ton sprzęt wniosło na górę 250 tragarzy i 25 osłów, aktorzy naprawdę zmagają się z wiatrem i mrozem, a śnieg i sople na brodach i brwiach nie są charakteryzacją. Faktycznie trzęsą się z zimna i mają lodowate dłonie. To poświęcenie dla autentyczności robi ogromne wrażenie, chapeau bas.
Realizacyjnie film zapiera dech w piersiach, a Gutt mistrzowsko pokazuje nie tylko ogrom Karakorum (który podbija epicka muzyka Łukasza Targosza), ale również zbliżenia na twarze bohaterów: czerwone od mrozu, zmarźnięte, poranione, cierpiące. Kamera towarzyszy wspinającym się bohaterom na każdym kroku, słyszymy ich ciężkie oddechy i ciężkie stąpnięcia po śniegu. Po raz pierwszy widzimy, jak wspinaczka wysokogórska wygląda naprawdę.
Za "Broad Peak" Łukasz Gutt (i cała ekipa!) zasługuje na wszelkie laury, a film najlepiej obejrzeć na jak największym możliwym ekranie. Można złapać go i w kinie, i na Netfliksie, ale niech was ręka boska broni przed włączeniem go na malutkim smartfonie. Ten kunszt trzeba naprawdę podziwiać. Jednak tyle realizacja, a co z samą historią? Tu zaczynają się schody.
Dwie wyprawy na Broad Peak
Film otwiera wyprawa Lodowych Wojowników (tak ochrzczono polskich himalaistów, którzy w latach 70. i 80. zdobywali szczyt za szczytem) na K2 zimą 1988 roku. Gdy koszmarne warunki pogodowe nie pozostawiały wątpliwości, że z ataku szczytowego nic nie będzie, Maciej Berbeka (znakomity Ireneusz Czop, który w końcu dostał szansę na pokazanie swojego talentu na pierwszym planie) i Alek Lwow (Piotr Głowacki) wpadli na szalony pomysł: wejdą na sąsiedni Broad Peak.
Pogoda jest coraz gorsza, zbliża się jej załamanie, tzw. "dupówa". Kilka godzin przed szczytem Lwow rezygnuje, ale Berbeka nie zamierza odpuścić. Wchodzi wyżej i wyżej, chociaż mało co już widzi. Udaje mu się, chociaż zejście prawie przypłaci życiem.
Berbeka wraca do kraju w chwale i sławie, aby po kilku miesiącach odkryć łamiącą prawdę: szczytu Broad Peak wcale nie zdobył. Dotarł "jedynie" na przedwierzchołek Broad Peak, Rocky Summit (8028 m n.p.m.), oddalony od wierzchołka o zaledwie 17 metrów. Faktycznie droga zajęłaby mu jednak kolejną godzinę. Himalaista nie miał pojęcia, że nie doszedł na szczyt, wiedzieli to jednak jego koledzy, którzy zataili przed nim prawdę. Dlaczego? Aby uratować mu życie?
Mija 25 lat. Maciej Berbeka jest już doświadczonym i zasłużonym himalaistą, który ma na koncie cztery ośmiotysięczniki i liczne górskie wyprawy. Wiedzie szczęśliwie życie z żoną Ewą Dyakowską-Berbeką (Maja Ostaszewska), ma odchowanych czterech synów. Nagle dostaje szansę na powrót na Broad Peak, którą postanowi wykorzystać.
5 marca 2013 roku razem z Adamem Bieleckim (Dawid Ogrodnik), Tomaszem Kowalskim (Maciej Raniszewski) oraz Arturem Małkiem (Maciej Kulig) i pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego (Łukasz Simlat) zdobywają Broad Peak zimą – jako pierwsi ludzie na świecie. Berbeka oraz Kowalski nie zejdą już jednak w dół. Zostaną w górach, co jest jedną z największych tragedii w historii polskiego himalaizmu. Żyła nią cała Polska, ale reżysera "Broad Peak" Leszka Dawida... ta historia nie interesuje.
Historia Macieja Berbeki bez emocji
– Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć – stwierdził przed laty Alfred Hitchcock, jednak Leszek Dawid nie podąża za jego radą. Pierwsza część "Broad Peak", czyli wyprawa w 1988 roku, serwuje nam mieszankę ekstremalnych emocji. Oglądając zmagania Berbeki, który ledwo schodzi ze szczytu (a raczej przedwierzchołka), chowa się w śnieżnej jamie i nie czuje nóg, odczuwamy panikę, grozę, dyskomfort, bezradność. Gdy w końcu ledwo żywy trafia do bazy – ulgę i radość.
Jednak dalej tych emocji po prostu nie ma. Środkowa, czyli "domowa" część "Broad Peak", potraktowana jest pobieżnie i po łebkach. Jedyna scena, w której coś czujemy, to ta, w której wściekły i skompromitowany Maciej Berbeka jedzie do swojego kolegi i mentora Andrzeja Zawady, po tym, gdy dowiaduje się, że koledzy ukryli przed nim prawdę. Leje deszcz, Berbeka krzyczy, Zawada się miota. Rozumiemy rozgoryczenie bohatera, niesprawiedliwość, którą odczuwa.
Pozostałe sceny nie zostawiają w widzu nic i aż proszą się o rozwinięcie. Po odkryciu prawdy Berbeka nie mówi o swoich uczuciach żonie, jedynie smętnie pije wino i przegląda "Taterniczka". Wystarczyłoby przedłużyć tę scenę o kilka linijek dialogu. Gdy myślimy, że szykuje się ważna rozmowa z synem, gdy ten pyta ojca, czy faktycznie nie zdobył Broad Peak, ta urywa się po krótkiej chwili.
Emocji nie ma również między Berbeką a jego żoną Ewą. Owszem, para wyraźnie się kocha, ale na ekranie to jedynie papierowa miłość – pozbawiona wymiany głębszych myśli, bardziej skomplikowanych emocji i wielowymiarowości. Para przytula się, całuje i uśmiecha, a Ewa co chwila patrzy zmartwiona na męża i mówi mu, jak bardzo się o jego boi. I tyle.
Spłaszczenie tak ciekawej postaci, jak Ewa Dyakowska-Berbeka, zasłużona w Zakopanem artystka, woła o pomstę do nieba. Kobieta ponownie zostaje tutaj sprowadzona do roli wiernej i wiecznie martwiącej się żony, która posłusznie czeka na męża przy oknie. Owszem, mamy scenę wernisażu, która w założeniu miała pewnie dodać postaci żony Macieja Berbeki głębi, jednak w rzeczywistości okazuje się ona tylko tłem dla rozterek himalaisty i jego ważnej decyzji.
Ten brak emocji pogrąża "Broad Peak" w ostatnim akcie, z założenia najbardziej emocjonującym i ekscytującym. Ponowna wyprawa Macieja Berbeki na Broad Peak (której rezultat dobrze znamy) powinna być kulminacją filmu Leszka Dawida i przyćmić hitchcockowskie trzęsienie ziemi z początku. Tymczasem ta kluczowa część trwa kilkanaście minut, jest potraktowana pośpiesznie i pobieżnie. Nie czujemy podczas niej nic. Myślimy, że zaraz coś się rozkręci, ale nagle... film się kończy.
Jasne, "Broad Peak" nie jest thrillerem Alfreda Hitchcocka. Jest jednak na poły survivalową produkcją o morderczej wyprawie na nieprzyjazny ośmiotysięcznik. Bez emocji nie da się zaangażować widza w pokazywany na ekranie dramat, a patos – tak często w kinie nadużywany – jest (w umiarkowanej ilości) nieodzowny w filmach o wyprawach górskich. Amerykańsko-brytyjski "Everest" z 2015 roku z tym patosem momentami przesadzał, ale widz przynajmniej wychodził z kina roztrzęsiony i zapłakany.
Leszek Dawid postawił na dystans i chłód (sic!), co zrobiła również Małgorzata Szumowska w swoim "górskim" filmie "Inifinite Storm". Jednak w tego typu filmach po prostu nie zdaje to egzaminu. Widz chce emocjonalnego mięsa.
Wyprawa na Broad Peak bez kontrowersji
Leszek Dawid wyraźnie dystansuje się od opowiedzianej historii. Nie chce ferować wyroków i oceniać postawy swoich bohaterów, a jedynie ją dokumentuje. Reżyser praktycznie nie porusza więc kontrowersji związanych z wyprawą z 2013 roku, która w tym samym roku doczekała się raportu Polskiego Związku Alpinizmu (stwierdzono w nim błędy podczas ataku na szczyt oraz krytycznie oceniono postawę Adama Bieleckiego). W filmie jedynie wspomina się o zbyt późnej godzinie rozpoczęcia wejścia.
Dawid unika kontrowersji i polityki, ale z jednym wyjątkiem. Po wyprawie w 1988 roku, gdy Berbeka konfrontuje się z Zawadą, rzuca mu oskarżenie. – Co chciałeś mieć? Sukces? Kasę na kolejną wyprawę? Chodziło ci o kasę? – krzyczy mu w twarz. O tym potencjalnym powodzie ukrycia prawdy przed Berbeką od lat spekuluje się w kuluarach. To jednak jedyny tego rodzaju "smaczek", który Dawid umieścił w filmie.
Niektórzy mogą być również zawiedzeni zakończeniem filmu. "Broad Peak" nie pokazuje bowiem zejścia ze szczytu ani śmierci Berbeki i Kowalskiego. To zaskakująca decyzja, zważywszy na fakt, że tą historią żyła dziewięć lat temu żyła cała Polska. Jednak jest poniekąd uzasadniona.
Reżyser Leszek Dawid i scenarzysta Łukasz Ludkowski nie chcieli zrobić filmu o tragicznej wyprawie na Broad Peak. Polska produkcja w ogóle nie jest o tym. Zamiast tego jest to film o człowieku, który żył pasją i po 25 latach postanowił skończyć to, co zaczął. To historia (wewnętrznego) odkupienia Macieja Berbeki, który przez lata żył w cieniu wstydu i żalu.
Jednak "Broad Peak" nie pogłębia tematu. Nie odpowiada na pytanie, czy warto było wrócić do Karakorum po 25 latach. Nie rozkłada na czynniki pierwsze pasji Berbeki i nie wnika w emocje himalaisty, które czuł przed powrotem do miejsca, w którym prawie zginął. Nie wznawia dyskusji (która w Polsce rozgorzała na nowo w 2018 roku po tragicznej śmierci Tomasza Mackiewicza na Nanga Parbat), czy wspinaczka wysokogórska warta jest ryzyka i swojej ceny, nie skupia się też na emocjach rodziny zmarłych himalaistów.
To wszystko sprawia, że film Leszka Dawida – owszem, jest spektakularny i zapiera dech w piersiach – ale jest zwyczajnie płytki. Po seansie w widzu mało co zostaje, z wyjątkiem przemożnej chęci czytania o Macieju Berbece i obu jego wyprawach na Broad Peak (co samo w sobie jest sukcesem). Pod śniegiem nie ma jednak nic.