"Andor" to "Gwiezdne wojny" dla dorosłych. W nowym serialu Disney+ nie ma dobrych
- Serial "Andor" opowiadający historię Cassiana Andora to jedna z najdojrzalszych produkcji w świecie "Gwiezdnych Wojen". Disney+ i Lucasfilm nareszcie dało widzom coś dla dorosłych.
- Fabuła najnowszego dzieła z uniwersum "Star Wars" rozgrywa się przed akcją filmu "Łotr 1" ("Rogue One") - to w nim pierwszy raz poznaliśmy tytułowego bohatera.
- W obsadzie "Andora" znaleźli się m.in. Diego Luna ("I twoją matkę też" i "Narcos: Meksyk"), Fiona Shaw ("Harry Potter" i "Obsesja Eve"), Adria Arjona (Morbius) i Stellan Skarsgård ("Czarnobyl" i "Diuna")
"Andor" - recenzja pierwszych odcinków
Gdzie jako głównych bohaterów mamy Jedi, tam spodziewajmy się ckliwych wątków. "Andor" taki nie jest i nie poucza widzów, czym jest dobro, lecz skłania ich, by na własną rękę ocenili moralności bohaterów. Nie robi tego w płytki i wtórny sposób tak jak "Obi-Wan Kenobi", który fabularnie okazał się klapą. Jest świeżym startem dla telewizyjnych "Star Warsów", mimo że wałkuje spowszedniałą erę w dziejach galaktyki.
Serialowi o Cassianie Andorze najbliżej do "Łotra 1", co dla nikogo zaznajomionego z "Gwiezdnymi wojnami" nie powinno być zaskoczeniem. W końcu to prequel opowiadający o losach szpiega Rebeliantów, z którym pierwszy raz zetknęliśmy się właśnie w filmie o powstaniu Gwiazdy Śmierci.
Tytułowy bohater (bądź - jak kto woli - antybohater) nie jest jedynym elementem łączącym "Andora" z "Łotrem 1", bowiem najnowszy serial Disney+ ponownie bierze na warsztat temat zwykłych ludzi, którzy stają przed wyborem, czy należy przeciwstawiać się tyranii Imperium Galaktycznego, czy lepiej się nie wychylać i dalej wieść "spokojne" życie, niezależnie od tego, jak upadlające by ono nie było.
W pierwszych odcinkach "Andor" stawia na kameralność – bez mieczy świetlnych i skakania z jednej planety na drugą, trzecią, czwartą. O dziwo wybór skromnej scenerii i praktycznych efektów specjalnych (przykładowo: droidy są fizycznymi modelami, a nie CGI) nie powstrzymuje tytułu przed byciem jednym z najbardziej widowiskowych seriali "Star Warsów".
Twórca, Tony Gilroy, wrzuca do jednego kotła z "Gwiezdnymi wojnami" nieco szczypty kina noir, garść tropów rodem z thrillerów i domieszkę szpiegowskiego klimatu. Dotąd w żadnym z dzieł osadzonych w odległej galaktyce nie mieliśmy tylu wątków dotyczących zabójstw i seksu. Jeżeli tak mają wyglądać bajki dla dorosłych w wykonaniu Disney+ i Lucasfilm, to chcemy więcej.
Serial "Andor" to bajka dla dorosłych
Jak już wspomnieliśmy, fabuła serialu kręci się wokół Cassiana Andora, w którego powtórnie wcielił się świetny Diego Luna ("Narcos: Meksyk"). Z daleka postać ta nie wydaje się być aż tak interesująca, by miała zasługiwać na osobne dzieło. Przecież wiemy, co stało się z nią w "Łotrze 1". Nasza perspektywa zmieni się już w pierwszych minutach pilotażowego odcinka.
Cassian, choć ma w sobie mniej magii niż Mando lub Boba Fett, przykuwa naszą uwagę swoją sylwetką "everymana". Nie nosi fikuśnej zbroi, w dłoni ma tylko pistolet, a myśli zaprząta mu jedynie chęć odnalezienia zaginionej przed laty młodszej siostry.
Jako dziecko urodzone na plemiennej planecie Kenari, która Imperium Galaktycznemu służyła do wydobywania surowców, był świadkiem początków imperialnej hegemonii i stał się naocznym przykładem tego, do czego może doprowadzić wybór mniejszego zła.
W pogoni za nierozwiązanymi sprawami z przeszłości Cassian jest w stanie zrobić wszystko. Wiemy o tym nie od dziś, a z jego rozmowy z Jyn Erso w "Łotrze 1". Przyszły członek Sojuszu Rebeliantów ma w sobie i trochę dobra, i trochę zła, a na podejmowane przez niego decyzje wpływają zaistniałe okoliczności, które Gilroy subtelnie kreśli nam na ekranie, lawirując między teraźniejszością a retrospekcjami.
Istotną rolę w życiu mężczyzny odgrywa matczyna wręcz postać Maarvy Andor (gra ją znana z serii "Harry Potter" i "Obsesji Eve" znakomita aktorka Fiona Shaw). Niech wygląd nas nie zmyli. W niektórych scenach staruszka nas rozczuli, lecz też ma swoje za uszami. Dzięki jej osobie po raz pierwszy pojmiemy, w czym tkwi fenomen serialu. Jest nim wewnętrzna walka dobra ze złem, którą każdy toczy w pojedynkę. Ot, dylemat dwoistości natury ludzkiej (w kontekście "Star Warsów" podepnijmy pod niego również pozostały myślące rasy zamieszkujące galaktykę).
"Andor" zadaje trudne pytania, na które często musimy odpowiedzieć sobie sami. Przez scenariusz przewija się motyw trudnej miłości skłonnej w obliczu śmierci wybaczyć nawet najpodlejsze czyny. Dlatego też nowy serial z serii "Gwiezdne wojny" można zaliczyć do najdojrzalszych produkcji w tym uniwersum.
Historia o Cassianie zrywa z dziecinną w odbiorze i wykonaniu konwencją "Obi-Wana Kenobiego". Tutaj nie ma miejsca na głupoty w stylu: "Po co mam obejść szlaban, skoro mogę go zniszczyć". Fabuła nie pędzi na łeb na szyję, a znajduje miejsce na powolne budowanie napięcia, co – zdaję sobie z tego sprawę – dla niektórych może być momentami nużące.
Fani nareszcie nie będą musieli narzekać na słabą grę aktorską i niechlujny scenariusz. Bohaterowie, w tym Bix Caleen (Adria Arjona), Syril (Kyle Soller) i Luthen Rael (Stellan Skarsgård), mają jasno określone motywacje, własne charaktery i nie są jednowymiarowi.
Rozłożony na aż 24 odcinki "Andor" jest nadzieją dla "Star Warsów"; powiewem świeżości (przynajmniej pod względem tematyki) zdolnym przerwać błędne koło, w jakim od pewnego czasu tkwi uniwersum. Świat wykreowany przez George'a Lucasa potrzebuje zmian, a serial dla dorosłych może być ich dobrym początkiem. Teraz czekamy na to, by Lucasfilm i Disney+ przypomnieli sobie o czasach poprzedzających erę sagi rodu Skywalkerów. Ile można...