To auto to potwór z ludzką twarzą. W pewnym momencie 15 osób robiło mu zdjęcia na światłach
Nie wiem, czy kiedykolwiek dożyjemy w Polsce momentu, w którym nad widokiem McLarena sunącego ulicą będzie można przejść obojętnie. Życzę nam tego wszystkim, ale to się nie wydarzy. Ale nie ma w tym nic dziwnego, to marka tyle rzadka, co zjawiskowa.
Na początek scenka rodzajowa. Sobotnie popołudnie, Warszawa. Nagle zza rogu ulicy pojawia się ok. 15 młodych chłopaków, jak zombie, jeden za drugim. Car spotterzy wychodzą nawet przed maskę, robią zdjęcia i kręcą filmy na TikToka i Instagrama.
Jeśli zależy ci na prywatności, dyskrecji i świętym spokoju, to auto na pewno nie jest dla ciebie. Reakcja skrajna, ale idealnie pokazuje, jakie wrażenie robi McLaren i przede wszystkim, jak duże emocje wywołuje. Sytuacja w różnych wariantach powtarzała się jeszcze w ten weekend parokrotnie.
Taki jego urok.
Jego, czyli właściwie kogo? Mowa o McLarenie GT, choć identyczne reakcje wywołuje właściwie każdy McLaren, więc nie model jest tutaj istotny. Podobnie przecież bywało z wycofanym niedawno 570S czy flagowym potworem kryjącym się za nazwą 720S.
Za kierownicę GT wsiadałem już z pewnym bagażem doświadczeń z autami tego producenta i – chcąc nie chcąc – wyobrażeniem. Oczekiwań już nie miałem, bo pod względem osiągów mało które auto na drodze jest w stanie przebić 720S-tkę, a jeśli chodzi o komfort... no cóż, powiedzmy, że byłem gotowy na kompromisy.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że jest zupełnie inaczej. I ugryźć w język musiałem się już po pierwszych sekundach.
Ale od początku.
McLaren GT to jeden z najnowszych wynalazków brytyjskiego producenta, który walczy o przetrwanie na niełatwym rynku w niełatwych czasach. Produkowany od 2019 roku model miał za zadanie pokazać nieco bardziej praktyczną twarz supersamochodów. Połączyć osiągi z komfortem i możliwością dłuższych podróży. Stąd nazwa GT, gran turismo, która tyczy się właśnie aut tego typu.
Skrajnie sportowym samochodem można pokonać setki czy nawet tysiące kilometrów, ale zapewniam was, że to męczarnia zarówno psychiczna, jak i fizyczna. W przypadku aut typu GT ma być zupełnie inaczej. Mają pozwalać na komfortową podróż na dużo dłuższych dystansach.
GT to McLaren dłuższy i szerszy od wspomnianego 720S. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to auto... inne. Nieco wygładzone i wydłużone, a to za sprawką tylnej części nazywanej Long Tail.
Co ciekawe, we wstępnych planach GT miał być w ogóle autem czteroosobowym, ale finalnie producent zdecydował się tylko na standardową dwójkę. Rzekomo dlatego, że klienci i tak tego nie potrzebują. Zamiast tego udało się zysakać trochę więcej miejsca i przestrzeni bagażowej. Na bagaże mamy standardowy kufer z przodu auta pod maską i sporo miejsca za plecami, do którego można dostać się zarówno ze środka, jak i przez tylną klapę z szybą. Generalnie cel spełniony, śmiało mogę sobie wyobrazić zapakowanie się tam przez dwie dorosłe osoby na dłuższy wyjazd.
Sama sylwetka auta jest zjawiskowa. Dokładnie tak powinny wyglądać supersamochody. Cieszą oko na każdym centymetrze nadwozia i nie zostawiają miejsca na niedopowiedzenia. GT wygląda bardzo "lekko", jak na to, co drzemie we wnętrzu. Prawdziwy potencjał zdradza potężny wydech czy ogromne wloty powietrza, które pełnią tu funkcję nie tylko praktyczną, ale i estetyczną.
Rozmiar kół z przodu i tyłu różni się o jedno oczko. 20 i 21 cali. Różnią się też opony, te z tyłu są wyraźnie szersze.
Sama linia auta przypominała mi nieco znane i lubiane BMW i8. Choć może się wydawać, że to raczej większy komplement dla BMW niż McLarena, to przecież BMW lata temu wyprzedziło o kilka długości konkurencję, tworząc swój supersamochód, który do dziś wygląda świeżo i obłędnie.
Przyznam szczerze, że choć miałem obawy, czy GT nie będzie nudnawy, bo taki ugładzony, do tego w jeszcze zwyklejszym, jak na takie auto, srebrnym malowaniu, to ostatecznie to auto bardzo się w moich oczach obroniło. Do dobrego łatwo się przyzwyczaić.
Największym zaskoczeniem było dla mnie to, jak ludzki jest to samochód. Po 720S, które jest brutalem absolutnym, autem, które wręcz męczy i wypluwa kierowcę, tutaj miałem podświadomie podobne oczekiwania. Tymczasem szok, jak niby podobny samochód tego samego producenta może być inny.
Wsiadanie i wysiadanie z GT nie męczy. Jest nisko, ale nie masz wrażenia, że wpadasz do piwnicy. Za plecami nie łomocze ci gruz przerzucany przez silnik, a pedał gazu i hamulca na przemian wali ciebie w twarz to z jednej, to z drugiej strony.
Wewnątrz GT jest surowo i sportowo, ale wygodnie i komfortowo. Nie boli, nie męczy, nie uciska. Mimo że samochód wygląda, jak rakieta kosmiczna, nie masz wrażenia, że w niej siedzisz. Auto prowadzi się bardzo cywilnie.
Wraz z premierą GT zadebiutowała także proaktywna kontrola tłumienia. To mechanizm, który dzięki czujnikom reaguje na gorsze nawierzchnie i odpowiednio dostosowuje zachowanie zawieszenia. I to naprawdę czuć. Oczywiście in plus.
Wnętrze jest dużo bardziej wytłumione (i to słychać, a raczej nie słychać), fotele są inne, wygodniejsze. Komfort podróży naprawdę daje się odczuć i widmo 1500-kilometrowej podróży po Europie nie przyprawia tutaj o ból kręgosłupa, ale o miłą nutkę ekscytacji.
Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, taki McLaren naprawdę nadawałby się na codzienne auto miejskie. Ułatwia to regulowana przednia oś, która pozwala bez strachu pokonywać nieco wyższe elementy. To znaczy normalne, ale wyższe dla tego auta. Reguluje się ją za pomocą dźwigni przy kierownicy i po kilkunastu sekundach auto jest podniesione lub opuszczone. I to naprawdę czuć i widać.
Żeby nie było, że same zachwyty. Choć wewnątrz GT oferuje zupełnie inny komfort jazdy, to jakość wykonania niektórych elementów i zaawansowanie technologiczne systemu multimedialnego, jest tak samo paździerzowe, jak w innych modelach. Rozumiem, że w skrajnie sportowym samochodzie "nie o to chodzi", ale biorąc pod uwagę, że płaci się za niego w granicach 1,2 mln złotych i mówimy w końcu o modelu typu gran turismo, to mogli tutaj wprowadzić jakiś powiew świeżości.
Tymczasem mamy archaiczny system sterowania multimediami, tablet jak z Biedronki i ciągle trzeszczące i piszczące wnętrze. To tu, to tam. Można i wypada zrobić to lepiej.
Z auta wręcz wylewa się karbon. Na specjalną uwagę zasługuje wyjątkowa kierownica, która w sporej części jest z niego zbudowana. Bardzo fajnie leży w rękach. Trzymając ją, czuć, że to coś zupełnie innego niż mieliście do czynienia do tej pory.
Sercem McLarena GT jest 4-litrowy silnik o mocy 620 koni mechanicznych. Taki zestaw budzi respekt i gwarantuje osiągi na poziomie 3,2 sekundy do 100km/h i 9 sekund do 200 km/h. Co ciekawe, w swojej oficjalnej broszurze producent podaje też czas w zakresie 0-97km/h. To 3,1 sekundy, jeśli kiedykolwiek kogoś interesowało rozpędzenie do 97 kilometrów. Z kolei prędkość maksymalna to 326km/h.
Jeśli chodzi o właściwości jezdne, to GT nadal jest McLarenem w pełnym tego słowa znaczeniu, ale nieco innym. Jeśli 720S jest narwanym 20-latkiem, to GT jest nim 15-20 lat później. Nadal potrafi, ale już nie musi się tak napinać. Jest dojrzalszy, nieco spokojniejszy, ale nie dlatego, że nie może, tylko że nie musi.
Żebyście mnie źle nie zrozumieli, nie jest nudno. Nadal jest głośno, zwinnie i sportowo, ale nie dostajesz tego wspomnianego strzała w twarz. Ale czy w GT musisz go dostawać? McLaren GT pada tutaj trochę ofiarą swojego supersportowego wyglądu.
Jeśli komuś brakuje wrażeń, może jednak przeskakiwać pomiędzy jednym z trzech trybów: Comfort, Sport, Track i zmieniać ustawienia samochodu i zestrojenie poszczególnych elementów. Tryb Track sprawia, że wszystko czuć jakoś bardziej i auto wyraźnie zmienia swój charakter.
McLaren GT to bardzo miłe zaskoczenie. Auto z jednej strony tak podobne do innych modeli brytyjskiego producenta, a z drugiej tak różne. Na daily cara nadaje się tak samo, jak i na dalekie wojaże. Nie jest typowym autem klasy GT, nie daje "pełni McLarena" pod względem osiągów, momentami irytuje wewnątrz, ale ma w sobie pierwiastek supersamochodu, który wykręca głowy i zdrowy rozsądek.