Ciąg dalszy afery hejterskiej. Sędzia nazwał dziennikarkę TVN24 "szczurem"
- Po publikacji materiału TVN24 w sprawie afery hejterskiej sędzia Jakub Iwaniec zaatakował dziennikarkę na Twitterze
- "Pani jest szczurem dziennikarskim i tyle" – napisał i skłamał, mówiąc, że nie otrzymał pytań od redakcji przed publikacją reportażu
- Reporterka udowodniła Iwańcowi, że ten kłamał. Chwilę później sędzia usunął wpis, jednak w sieci nic nie ginie
Afery hejterska – Sędzia "dobrej zmiany" do dziennikarki TVN24: Szczur
Dziennikarka TVN24 Marta Gordziewicz udostępniła na Twitterze link do materiału "Superwizjera", gdzie przedstawiono "spowiedź Małej Emi" – bohaterki afery hejterskiej, która odsłoniła jej kulisy.
Pod postem swój komentarz zamieścił sędzia Jakub Iwaniec. Opublikował cztery emotikony, przedstawiające płaczącego się ze śmiechu człowieka. "Żałuję, że nawet na taką odpowiedź pan się nie zdobył, gdy wysyłałam Panu pytania i zaproszenia do rozmowy przed kamerą" – odpowiedziała mu Gordziewicz.
Po tej odpowiedzi sędzia nie wytrzymał i poszedł o krok za daleko. "Żałosne. Dziennikarstwo przeszło obok pani inteligencji i zaczęło płakać" – zaczął. "O nic mnie nikt z Waszej szczujni nie pytał, nie dostałam nic. Pani jest szczurem dziennikarskim i tyle" – dodał.
"Nie ma znaczenia, co myśli o mnie sędzia Iwaniec. Ważne, że taki sędzia rozstrzyga w Waszych sprawach i pilnuje dyscypliny innych sędziów" – skwitowała reporterka TVN24. Co więcej, zarzuciła Iwańskiemu kłamstwo.
"Przed każdym reportażem o aferze hejterskiej dostał ode mnie pytania" – sprostowała i ujawniła wymianę korespondencji. Chwilę później przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości usunął obraźliwy wpis, jednak w sieci nic nie ginie.
Jakub Iwaniec ratował się, publikując przeprosiny i ograniczając możliwość publikowania komentarzy pod jego wpisami. "Przepraszam Panią Gordziewicz (nauczono mnie oznaczać) za mało powściągliwy tweet z wczoraj" – czytamy.
Afera hejterska – o co chodzi?
Jako pierwsi na trop afery hejterskiej w Ministerstwie Sprawiedliwości trafili dziennikarze Onetu. W sierpniu 2019 roku serwis opublikował artykuły dotyczące kontaktów wiceministra Łukasza Piebiaka ze wspomnianą już Emilią.
W centrum afery znalazł się internetowy profil "Mała Emi". To właśnie z niego w mediach społecznościowych zamieszczano kłamstwa i insynuacje dotyczące niezależnych od władzy sędziów.
Jak się okazało, za "Małą Emi" stała Emilia Szmydt, która chciała pomóc swojemu ambitnemu mężowi. Dziennikarze TVN24 opisują, że kobieta miała otrzymywać poufne dane od członków tajnej grupy, określającej się roboczo jako "Kasta".
Co najważniejsze, Szmydt po raz pierwszy opowiedziała o kulisach afery przed kamerą, bez jakiejkolwiek anonimizacji wizerunku. Kobieta przekonuje, że "jest do dyspozycji prokuratury". Ta jednak nie jest zainteresowana przesłuchaniem "Emi". Jak pisaliśmy w naTemat, to nie pierwszy raz, gdy TVN24 ujawnia świadectwa uczestników afery hejterskiej. Na początku stycznia br. przed kamerami stanął sędzia Arkadiusz Cichocki. Potwierdził, że zbierał i rozpowszechniał w sieci informacje szkodzące innej sędzi. Za prowadzoną działalność publicznie przeprosił.