Sasin kontra samorządy – kto odpowiada za dystrybucję węgla? Ekspert: Rząd robi z ludzi idiotów
- Brak węgla będzie poważnym problemem tej zimy
- Chodzi o przynajmniej 4 miliony ton surowca
- Rząd chce, by dystrybucją węgla, którego nie starczy, zajęły się gminy
- To rząd jest odpowiedzialny za brak węgla, a teraz próbuje uwalić samorządy – mówi Łukasz Horbacz, prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla
Czyim obowiązkiem jest, by zapewnić mieszkańcom możliwość zakupu węgla? Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa, która razem z innymi politykami PiS jeszcze w czerwcu obiecywała Polakom węgiel po 996,60 zł za tonę (teraz jest już ponad trzy razy drożej), sugeruje na Twitterze, że to zadanie władzy lokalnej.
"Dla przypomnienia poniżej kilka wybranych zadań gmin: zaopatrzenie w energię elektryczną, ciepło i paliwa gazowe" – napisała na Twitterze Moskwa, dołączając do wpisu fragment ustawy energetycznej.
Prezes Horbacz łapie się za głowę. – Pod to nie można podciągać węgla! – mówi naTemat.
Ekspert tłumaczy, że prawo energetyczne bardzo precyzyjnie wylicza, co ma zapewnić gmina, a na tej liście nie ma węgla – i nie bez powodu.
– Mówiąc w uproszczeniu, samorząd ma zagwarantować, by było ciepło w rurach i by w instalacjach gazowych był gaz. Dlaczego w ustawie wymienione są właśnie te rzeczy? Bo do tego konieczna jest infrastruktura, a tę zapewnia właśnie samorząd – wyjaśnia prezes Łukasz Horbacz.
Specjalista wskazuje, że władza lokalna nie ma za to obowiązku zapewniania dostępu do węgla czy paliw płynnych, bo te, w przeciwieństwie do powyższych, można transportować poza infrastrukturą i kupować indywidualnie.
W podobny sposób na słowa minister Moskwy dotyczące samorządu odpowiedziała na Twitterze dr Magdalena Matusiak–Frącczak z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego.
"I gdzie tu dystrybucja węgla? Węgiel nie jest paliwem gazowym, nie jest energią elektryczną ani ciepłem, jest surowcem energetycznym służącym do produkcji wyżej wymienionych. Trochę to Pani uproszczę, żeby była Pani w stanie zrozumieć: Jak nałoży się na kogoś obowiązek dostarczania swetrów, to obejmuje to dostarczenie gotowego swetra, a nie samej włóczki" – napisała prawniczka.
Według prezesa Horbacza rząd nie zadbał o to, by wystarczyło węgla na sezon jesienno-zimowy i teraz desperacko szuka kogoś, na kogo może zwalić winę za to, że Polacy będą mieli zimno w domach.
– To rząd jest odpowiedzialny za brak węgla. Wprowadził embargo na rosyjski węgiel bez żadnego trybu: bez przygotowania, bez backupu, bez zapasów, bez analizy. A teraz podrzuca samorządom kukułcze jajo i robi z ludzi idiotów – mówi ekspert.
Embargo na rosyjski węgiel bez żadnego trybu
Prezes IGSPW dodaje, że po ataku Rosji na Ukrainę wprowadzenie embargo na rosyjski węgiel było decyzją moralnie słuszną – można było jednak to zrobić na dwa sposoby: mądrze lub szybko. Ten pierwszy sposób wybrała Unia Europejska. Rząd PiS zdecydował się na wariant numer dwa.
– Najpierw, tak jak na przykład Niemcy, zabezpiecza się dla siebie strategiczny surowiec, a dopiero potem wprowadza się embargo. Polski rząd zrobił to drugie, a następnie zaczął się zastanawiać nad tym, skąd wziąć surowiec – mówi Horbacz.
Horbacz tłumaczy, że rząd stawia władze lokalne w sytuacji niemożliwej – cokolwiek zrobią, będzie źle.
– To pułapka. Węgla nie starczy dla wszystkich, nawet gdyby jakimś cudem wszyscy mieli pieniądze na to, by go kupić. Jeśli samorządy posłuchają rządu, to właśnie na nie spadnie gniew ludzi odsyłanych z kwitkiem. Jeśli zaś samorządowcy odmówią udziału w tej szopce, to rząd zrobi na nich nagonkę – przewiduje prezes IGSPW.
Nacjonalizacja dystrybucji węgla w Polsce
W jego ocenie rządzący po wybuchu wojny krok po kroku wprowadzają monopol państwa na dystrybucję węgla kamiennego do gospodarstw domowych. Jak mówi Horbacz, postępująca nacjonalizacja branży, w której pracuje, spotęgowała problemy z dostępem do węgla.
– Na wschodniej granicy konkurowało kilkudziesięciu importerów węgla. Gdy rząd z dnia na dzień wprowadził embargo na rosyjski węgiel, czyli 80 proc. używanego w Polsce surowca, oni równie nagle musieli zamknąć albo zawiesić działalność. Pozostało sprowadzanie węgla drogą morską, ale i tu władza nie pozwoliła na prywatną działalność. Rząd wyznaczył dwóch państwowych gigantów do importu zagranicznego węgla drogą morską: PGE i Węglokoks. I to ich węgiel mogą dystrybuować te prywatne firmy, które się ostały. Teraz obserwujemy zakusy, by znacjonalizować i to – mówi prezes Horbacz.
Specjalista podkreśla, że rząd mógł obniżyć ceny węgla importowanego przez dotowanie importerów – ten tańszy węgiel mógłby być rozprowadzany przez już istniejącą sieć prywatnych dystrybutorów. Takie rozwiązanie podpowiadała m.in. kierowana przez niego Izba Gospodarcza Sprzedaży Polskiego Węgla. Jednak władza zdecydowała się na budowę alternatywnej, państwowej sieci, której utworzenie i obsługę teraz chce zrzucić na barki samorządowców.
Dystrybucja węgla nie jest prosta
Tymczasem, przekonuje ekspert, dystrybucja węgla to coś, co wymaga specjalistycznej wiedzy. Bez niej nawet te samorządy, które podejmą współpracę z władzą centralną, są narażone na kosztowne błędy, w tym na odpowiedzialność karną.
– Składu węgla nie uruchamia się na pstryknięcie palcami. Od momentu wyboru lokalizacji trwa to 2-3 miesiące. I tyle zajmuje to nam, fachowcom. To jak mają sobie z tym poradzić amatorzy? – pyta szef IGSPW.
Horbacz tłumaczy, dlaczego ten proces trwa kilkanaście tygodni.
– Nie wystarczy sam plac. Potrzebna jest jeszcze legalizowana waga samochodowa. Teren musi zostać odpowiednio ogrodzony. Musi być też należycie chroniony, bo bez tego przy tak wysokich cenach ludzie po prostu węgiel rozniosą. Trzeba zatrudnić i przeszkolić personel, znaleźć kierowców, kupić ileś małych wywrotek do rozwożenia węgla, stworzyć system komputerowy do wystawiania obowiązkowych świadectw jakości, certyfikatów pochodzenia, dokumentów akcyzowych. – wylicza prezes IGSPW.
Dlaczego węgiel jest taki drogi?
Horbacz przyznaje, że cena węgla jest rekordowo wysoka. Uważa jednak, że marże nadal funkcjonujących prywatnych firm węglowych wcale nie są rozbuchane, wbrew temu, do czego społeczeństwo próbują przekonać rządzący. Właśnie tym – redukcją marż – władza tłumaczy nacjonalizację dystrybucji węgla.
– Spójrzmy na liczby. W porcie państwowe spółki sprzedają tonę węgla za ok. 2 600 zł brutto. Ten węgiel trzeba przywieźć znad Bałtyku do składu. Transport tony węgla kosztuje, w zależności od dystansu, między 50 a 250 zł. Powiedzmy, że jest to 175 zł. A więc tona węgla z transportem kosztuje ok. 2 800 zł brutto. Ale przecież dochodzi jeszcze koszt składu: plac, pracownicy, ochrona, system komputerowy, rozwożenie węgla do klientów. Cena dla klienta wynosi więc ok. 3 100 zł brutto, czyli z tony węgla na funkcjonowanie składu idzie ok. 357 zł brutto, a więc ok. 290 zł bez podatku VAT – wylicza prezes IGSPW.
Następnie wskazuje, ile zarabiają na tym firmy węglowe.
– To znaczy, że marża wynosi 12 proc. W handlu detalicznym to nie jest dużo. Za normalnych czasów, gdy węgiel był kilkukrotnie tańszy, średnia marża kształtowała się na poziomie 15-16 proc. – wyjaśnia ekspert.
"Teraz ludzie są wściekli na rząd"
Prezes Horbacz uważa, że teraz, podobnie jak kilka miesięcy temu, władza "pluje na pośredników i przedstawia ich jako spekulantów żerujących na społeczeństwie".
– To się nie uda. Widzę, że nastawienie społeczeństwa mocno się zmienia. W marcu, kwietniu, ludzie uwierzyli rządzącym i byli na nas wściekli. Teraz są wściekli na rząd. Gdy przychodzą po węgiel, wyklinają, ale już nie nas – mówi Horbacz.
Prezes IGSPW dodaje, że podobnie klienci zachowują się w internecie.
– Ludzie mają pretensje i pytają, kiedy rząd spełni obietnicę węgla za 996 zł. Są wkurzeni, bo gdy cena węgla za tonę wzrosła do 2 tys. zł, rząd namawiał ich do tego, by go nie kupowali, bo będzie taniej. No więc poczekali. A teraz tona kosztuje ponad 3 tys. zł – rozkłada ręce prezes Horbacz.
Ekspert dodaje, że ta zwłoka, do której namawiał rząd PiS, przełożyła się na to, że pod względem finansowym konsumenci wrócili do punktu wyjścia – i to mimo dopłat. A przecież chodziło o to, by mogli zaoszczędzić.
– Przeciętne gospodarstwo domowe potrzebuje 3 tony węgla na zimę. Jeszcze w lipcu, gdy rząd apelował do ludzi, by nie kupowali węgla, cena wynosiła 2 tys. zł za tonę. A więc zaopatrzenie domu na zimę kosztowało łącznie 6 tys. zł. Teraz cena węgla skoczyła do 3 tys. zł za tonę, a więc na 3 tony trzeba wydać 9 tys. zł. Gdy odejmie się od tego dopłatę, którą ustanowił rząd, a więc 3 tys. zł, wychodzi na to, że nadal trzeba wydać 6 tys. zł – wyjaśnia Horbacz.
Nie znaczy to jednak, że nic się nie zmieniło.
– Latem rząd namówił ludzi do tego, by nie kupowali węgla. I teraz wszyscy ruszyli do składów w jednym momencie. To sprawi, że kupno węgla będzie jeszcze trudniejsze. Stracone zostały dwa miesiące, gdy można było systematycznie zaspokajać zapotrzebowanie – tłumaczy specjalista.
Horbacz dodaje, że pozostający na rynku prywatni przedsiębiorcy nie są gotowi na to, by zapełnić składy węglem. Nie wiedzą bowiem, czy rząd nie wprowadzi nieuczciwej konkurencji, sprzedając węgiel poniżej ceny zakupu. To oznaczałoby, że firmy musiałyby dopłacać do interesu, by mieć w nim ruch.
– Jest taki mem z teledysku "Thriller" – Michael Jackson siedzi w fotelu kinowym i z szeroko otwartymi oczami wcina popcorn. Ja od kilku miesięcy czuję się właśnie, jak na tym memie – wzdycha Horbacz.
Dodaje, że rozwój sytuacji obserwuje już raczej z rezygnacją, bo katastrofa jest nieunikniona.
– Codziennie jakieś nowe absurdy wymyślane przez rząd, kolejne nieudane projekty, kolejne niespełnione obietnice. Jeszcze niedawno rząd zapewniał, że węgla będzie nawet w nadmiarze, obiecywał węgiel po 996 zł za tonę. I co? Zabraknie nam przynajmniej 4 milionów ton węgla. Rząd o tym wie, dlatego, próbuje uwalić samorządy – podsumowuje prezes Łukasz Horbacz.