60 lat czekaliśmy na ten dzień i awans. A wszystko mogło runąć podczas MŚ, nawet dwa razy
- Reprezentacja Polski w sobotę może awansować do ćwierćfinału MŚ
- Biało-Czerwone w najlepszej ósemce nie grały dokładnie od 60 lat
- Nasz zespół musi jednak pokonać Niemki, to jest warunek awansu
Polskie siatkarki w czwartkowy wieczór już pakowały walizki i były o krok od zakończenia swojego występu w finałach MŚ. Ale po raz kolejny, już drugi w tym turnieju, pokazały niebywałego ducha walki i odporność godną mistrzyń. Wygrały z Kanadą siatkarski horror 3:2 (25:18, 19:25, 16:25, 23:25, 15:5) i są o krok od ćwierćfinału. Teraz zostało nam jeszcze jedno zadanie do wykonania i będziemy w Łodzi fetować awans do najlepszej ósemki.
A przecież mecz z Kanadą zaczął się rewelacyjnie, wygraliśmy pierwszą partię 25:18 i graliśmy znakomicie. Rywalki wróciły jednak do meczu, zmusiły nas do błędów, a potem srogo karciły w secie drugim i trzecim. Zanosiło się na spektakularną klęskę, do tego tuż po historycznej wygranej z mistrzyniami olimpijskimi (3:0 z USA). Ale wtedy nasz zespół zerwał się do walki, wyrównał stan spotkania po dramatycznej walce, a potem je wygrał.
Na trybunach były wielkie emocje, tak samo jak na parkiecie. A po meczu nasze dziewczyny nie szczędziły mocnych słów, bo przecież starcie z Kanadą miało być naszym pewnym triumfem. - Byłyśmy już w bagnie, na kolanach. Ale z niego wyszłyśmy. Nie chcę przeklinać ani mówić brzydkich słów, ale byłyśmy w głębokim g****e - mówiła po meczu rozemocjonowana Joanna Wołosz. Nasza kapitan nie gryzła się w język, tak samo jak trener.
- Teraz się cieszę, bo mamy zwycięstwo i nadal jesteśmy w tym turnieju. Ale był moment, że było ciężko i mieliśmy pełno w gaciach. Mieliśmy problemy, nic nam nie wychodziło. Ale udało się nam odbudować i zmienić historię tego meczu. Graliśmy przeciwko Kanadzie, ale też przeciw Polsce, bo musieliśmy pokonać nasze słabości. Udało się, wróciliśmy do gry i mamy to zwycięstwo. Nic więcej nie mogę dodać - mówił Stefano Lavarini.
Kibice w Atlas Arenie, ale też śledzący mecz przed telewizorami, przeżyli ogromne emocje. W secie czwartym nasz zespół prowadził już 21:17, by za chwilę remisować 23:23. Rywalki miały piłkę i mogły nas pokonać. Ale sędziowie popełnili błąd, musieli powtórzyć akcję, a potem ciśnienia nie wytrzymały nasze rywalki. Oddały nam czwartego seta, a potem kompletnie się załamały i przegrały w piątej partii 5:15, nie potrafiąc się odbudować pod presją Polek.
To nie pierwszy dramatyczny i trudny moment w turnieju dla naszej kadry. W pierwszym meczu mieliśmy wielkie problemy z Chorwacją, rywalki mogły wyjść na prowadzenie 2:1 w spotkaniu, ale nasz zespół wygrał wojnę nerwów i cały pojedynek 3:1. Potem były dwa zwycięstwa, w tym wspaniałe 3:0 z Tajlandią, a dwa dni później porażka z Dominikaną (1:3), która omal nie pozbawiła nas szansy na awans do ćwierćfinału.
Teraz okazało się, że tuż po wielkim triumfie nad USA (3:0), czyli mistrzyniami olimpijskimi, potrafimy przełamać nasze słabości i zwyciężyć. Duch walki i dobre przygotowanie dały znać o sobie w kluczowym momencie, choć wszyscy przeżyliśmy wielkie emocje. Ale udało się.
- Był lekki zawał, prawda? Na pewno w kwadracie tak było, pewnie cała Polska przeżyła ten mecz. Przetrwałyśmy dobrą grę Kanadyjek, a były chwile, że one były po prostu bezbłędne. Było ciężko, ale wygrałyśmy ten mecz. Kibice bardzo nam pomogli, ta wrzawa i ich reakcje są wspaniałe - śmiała się Weronika Szlagowska. Ona i jej koleżanki już drugi raz w tych MŚ pokazały, że nie ma siły, która może je złamać.
- Nasz duch walki jest bardzo istotny, ale to nie moja zasługa, to dziewczyny. Ja tylko podpowiadam, ale to one radzą sobie z presją i nerwami na parkiecie. Mogę im tylko tego gratulować. Musimy mieć właściwe nastawienie, musimy grać naszą najlepszą siatkówkę i robić swoje. Mamy szansę na ćwierćfinał i trzeba do niego awansować. To bardzo dla nas ważne - dodał selekcjoner z Włoch.
Po raz ostatni w najlepszej ósemce MŚ Biało-Czerwone zagrały niemal równo 60 lat temu, w 1962 roku w Związku Radzieckim. Wówczas drużyna Stanisława Poburki sięgnęła po brązowy medal, ustępując Japonii oraz ZSRR. Stefano Lavarini ze swoimi siatkarkami może nawiązać do najlepszych lat naszej kadry i awansować do ćwierćfinału, co nie udało się w 2006 roku Andrzejowi Niemczykowi, a cztery lata później Jerzemu Matlakowi.
Miejsce w ósemce to będzie również nasz najlepszy występ w MŚ od 60 lat, niezależnie od tego, co wydarzy się w kolejnym meczu. A przecież Stefano Lavarini przejął nasz zespół kilka miesięcy temu, a Biało-Czerwone na mundial wróciły po 12 latach nieobecności. Włoch pokazał, jak znakomitym jest fachowcem i jak bardzo nasz zespół zmienił się pod jego wodzą. Ale to nie koniec, Awans trzeba wyszarpać, bijąc Niemcy. I nie oglądać się na rywali.
- Teraz musimy oczyścić nasze głowy i nasze majtki, bo czeka nas kolejny ważny mecz. Będziemy walczyć, bo potrzeba nam jeszcze jednego zwycięstwa - żartował Stefano Lavarini, nawiązując do swoich słów. - Jest jeszcze jedno, atmosfera w hali. To dla nas wielkie wsparcie, nasza przewaga. Kibice sprawiają, że grawitacja przestaje mieć dla nas znaczenie. Została odkryta już dawno temu, ale my zaburzamy jej prawa - cieszył się Włoch.
Pojedynek z Niemkami, których trenerem jest przecież Vital Heynen, zostanie rozegrany w łódzkiej Atlas Arenie w sobotę o godzinie 20:30. Biało-Czerwone muszą go wygrać, żeby nie oglądać się na wyniki rywalek. Wcześniej w naszej grupie Serbia stawi czoła Turcji w walce o pierwsze miejsce, a Amerykanki zmierzą się z Tajlandią. Kluczowy może być dla naszych losów pojedynek Dominikany z Kanadą, bo z tymi ekipami bijemy się o awans.