"Putin wykręca mu ręce, widać strach Łukaszenki". Co siedzi w głowie dyktatora Białorusi?
- W poniedziałek, gdy Rosja zaatakowała Kijów i Lwów, Alaksandr Łukaszenka nagle oskarżył Ukrainę o plany ataku na Białoruś. Nazwał Wołodymyra Zełenskiego szaleńcem
- Zapowiedział też – "w związku z zaostrzeniem się sytuacji na zachodnich granicach Państwa Związkowego" – utworzenie wspólnych rosyjsko-białoruskich oddziałów
- – Polska zwyczajnie drży i prosi Stany Zjednoczone o rozmieszczenie na jej terytorium broni jądrowej – tak mówił pod naszym adresem
Prof. Nikołaj Iwanow, historyk z Uniwersytetu Opolskiego, były sowiecki dysydent pochodzenia białoruskiego, nie zastanawia się długo nad tym, co może dziś siedzieć w głowie Alaksandra Łukaszenki. Odpowiada od razu, zdecydowanie.
– Siedzi obawa, a może nawet strach przed tym, że jego dni są policzone, jeśli Putin zacznie przegrywać. I strach przed tym, że Putin zmusza go do przystąpienia do wojny. To nie ulega wątpliwości. Putin wykręca mu ręce, robi wszystko, żeby zmusić go do przystąpienia do wojny. On jest absolutnie teraz podporządkowany Putinowi, absolutnie nie jest w stanie samodzielnie działać – mówi.
Czy Alaksandr Łukaszenka mógłby mu odmówić? – Nie może. On przed Putinem jest jakby na kolanach. Jest absolutnie zależny od Putina. Nie może mu odmówić i to jest jego słabość i jego strach – odpowiada.
A gdyby jednak? Co by się stało? – Gdyby odmówił to albo zostałby zabity, albo porwany i wywieziony gdzieś do Rosji. On nie może odmówić. Pierwszy raz tak widać jego strach. Jak się na niego patrzy, widać to po oczach – uważa profesor.
Poza tym, jak dodaje, nawet ci Białorusini, którzy popierają Łukaszenkę, obawiają się o swoją przyszłość: – Boją się, że będą musieli walczyć, że ich do tego zmuszą. Sytuacja jest trudna.
Jak uniknąć wysłania wojsk
Białoruś od początku wspierała Rosję, stamtąd wystrzeliwano pociski w stronę Ukrainy, ale Alaksandr Łukaszenka cały czas zaprzeczał, że jego kraj bierze udział w wojnie. Ostatnio białoruski dyktator przyznał jednak, że jego kraj bierze udział w specjalnej operacji wojskowej w Ukrainie.
Ale nie z udziałem białoruskich wojsk.
– Do dziś z białoruskiego terytorium startują rakiety i drony, które atakują ukraińskie miasta, więc widać, że współpraca jest bardzo bliska. Jednak póki co Łukaszenka stara się nie przekroczyć tabu, które zawsze było w jego polityce, czyli nie zaangażować swoich wojsk do walki na Ukrainie. Myślę, że tego nie znieśliby nawet jego zwolennicy w kraju. Białorusini są narodem nie imperialnym, na pewno nie chcą ginąć w wojnie, którą wywołał Putin. Myślę, że tu Łukaszenka stara się nie przekroczyć czerwonej linii, aczkolwiek być może będzie musiał to zrobić, ale na razie nie ma takich sygnałów – mówi Jakub Biernat z TV Biełsat.
Dlatego, jego zdaniem, w głowie Łukaszenki może siedzieć teraz myśl o tym, jak uniknąć wysyłania swoich wojsk na Ukrainę.
– A druga myśl jest taka, co to będzie, jeśli wojna będzie szła Rosji coraz gorzej i może się to wiązać z upadkiem Putina. Przypuszczam, że w tym kierunku on również bardzo mocno myśli, bo będzie musiał się odnaleźć w nowej rosyjskiej, i światowej, układance. A to proste dla niego nie będzie – zauważa.
Utworzenie białorusko-rosyjskich oddziałów
Medialnie i wojennie, białoruski dyktator mocno się jednak ostatnio zaktywizował. I poczynił kroki, które szeroko komentuje świat. Jak ocenił Franak Viačorka, doradca Swiatłany Cichanouskiej, Łukaszenka zrobił właśnie dramatyczny krok, by wciągnąć Białoruś do wojny, pomimo silnego oporu ze strony ludzi. "Najnowsze oświadczenia reżimu brzmią jak formalna podstawa do wypowiedzenia wojny" – napisał na Twitterze.
W poniedziałek, gdy Rosja zaatakowała Kijów i Lwów, Łukaszenka nagle oskarżył Ukrainę o plany ataku na Białoruś. Nazwał Wołodymyra Zełenskiego szaleńcem i zagroził użyciem wojska, jeśli miałoby dojść do zajęcia "choćby metra" terytorium.
Zapowiedział też – "w związku z zaostrzeniem się sytuacji na zachodnich granicach Państwa Związkowego" – utworzenie wspólnych rosyjsko-białoruskich oddziałów. Porozumienie z Putinem w tej sprawie miało zostać zatwierdzone na nieformalnym spotkaniu w Petersburgu.
Niedługo potem Łukaszenka polecił przyjęcie i rozlokowanie rosyjskich żołnierzy na terytorium Białorusi i, jak powiedział, "nie będzie to tysiąc ludzi". Przejął też pełną kontrolę nad białoruskim KGB. A Polska usłyszała od niego, że "zwyczajnie drży i prosi Stany Zjednoczone o rozmieszczenie na jej terytorium broni jądrowej".
– Jemu chodzi o to, by ocalić swoje życie i swoją pozycję. Dlatego czasem mówi rzeczy niewiarygodne, dziwne. Wydaje mi się, że wszystko, co on mówi, jest spowodowane tym niesamowitym strachem, który u niego jest. Poza tym próbuje zastraszać również swoje własne środowisko. Boi się zdrady. Nie jest takim sprawnym KGB-owcem jak Putin, który otoczył się ochroną i jest bardziej pewny siebie – mówi prof. Iwanow.
Czy Putin groził Łukaszence śmiercią?
O tym, że Putin miał mu grozić i żądać włączenia się w wojnę w Ukrainie, na początku października donosiły media. Jak wynikało z ustaleń "Dziennika Gazety Prawnej", Rosjanie sugerowali Alaksandrowi Łukaszence, że dalsze pozorowanie współpracy może się skończyć pozbawieniem go władzy lub życia.
Jakub Biernat przypomina, że niedawno Łukaszenka udał się na spotkanie z Władimirem Putinem do Soczi. W związku z tą wizytą nie było praktycznie żadnych zapowiedzi i komunikatów.
– Spędził tam kilka dni, trudno powiedzieć, ile dokładnie, bo były bardzo skąpe informacje z tej wizyty. Miała ona dotyczyć przyznania Białorusi kredytu w wysokości 1,5 mld dolarów, w związku z pomocą dla białoruskiej gospodarki dotkniętej sankcjami. W międzyczasie Łukaszenka pojechał do Abchazji i bardzo to dziwnie wyglądało – jakby Putin kazał mu czekać w przedsionku dobrych parę dni – mówi.
Putin mówił mu, że gospodarka Rosji wytrzymała sankcje i że wskazują na to wszystkie wskaźniki makroekonomiczne. Łukaszenka z kolei: – Niepokoi nas, i was zapewne też, że politycy już podejmują kroki w celu rozczłonkowania Ukrainy. Niepokoi nas, że Polacy i NATO gotowi są przyjść z 'pomocą' i zająć zachodnią Ukrainę tak jak to było przed 1939 rokiem.
To po powrocie stamtąd, jak przypomina Jakub Biernat, pojawiły się informacje o rzekomych planach ataku na Białoruś i o utworzeniu wspólnych rosyjsko-białoruskich oddziałów.
– Po pierwsze pojawiły się dziwne, dwuznaczne stwierdzenia, że Ukraina ma napaść na Białoruś. A jednocześnie białoruskie władze informowały, że Ukraińcy betonują i fortyfikują sobie granice, czyli dokładnie na odwrót niż wynika to z wypowiedzi Łukaszenki. Po drugie dochodzą coraz częstsze informacje o tym, że Białoruś ze swoich zapasów wydaje Rosji transporty kolejowe, amunicję oraz wysyła koleją czołgi do Rosji. Co świadczy o tym, że Łukaszenka został przyciśnięty do tego, żeby przynajmniej dać Rosji to, czego ona teraz potrzebuje, czyli sprzętu – wymienia Kuba Biernat.
A, jak wiadomo, wojna w Ukrainie bardzo obnażyła braki drugiej armii świata. A zapasy Białorusi, jak mówi, to potencjał, który został odziedziczony po Związku Sowieckim.
To ogromna liczba czołgów, transporterów opancerzonych, amunicji, która zalegała w magazynach. Myślę, że Białoruś jest dyktaturą, w której mniej rozkradano państwową własność niż w Rosji. Myślę, że nadal jest tam tego sporo i jest co wysyłać. Trzeba też pamiętać, że Białoruś ma przemysł zbrojeniowy i nawet podobno remontuje rzeczy na potrzeby Rosji.
– Ta pomoc jest bardzo potrzeba Rosji. Nie jest to wysyłanie wojsk, ale wysyłanie czołgów, które krytycznie są potrzebne Rosji na froncie. Drugą kwestią jest zapowiedź wysłania wojsk rosyjskich na Białoruś i pytanie, kto tam pojedzie i w jakiej liczbie? Bo jeżeli pojadą poborowi, to znaczy, że jest to działanie, które ma na calu nie tyle atak na Białoruś, ile odciągnięcie ukraińskich wojsk do granicy, które z tej strony nie są teraz bardzo zagrożone – zauważa.
Według niego Łukaszenka ma jakąś świadomość, że Rosji ta wojna nie idzie tak, jak by chciała: – Prawdopodobnie, gdyby wojska rosyjskie zdobyły Kijów w trzy dni, jak zapowiadały, to w ostatniej fazie wojska białoruskie by się włączyły i przeszły defiladą po stolicy Ukrainy. Ale gdy okazało się, że nic takiego nie było, to Łukaszenka zobaczył, że nie ma to najmniejszego sensu – dodaje.
Tu można naiwnie zapytać, czy teraz Łukaszenka faktycznie został przyciśnięty do muru. Bo to, jak lawirował i w sprawie tej wojny, i między Wschodem a Zachodem w ogóle, wiadomo nie od dziś.
– Stało się tak już po 2021 roku, kiedy rozprawił się z opozycją przy wsparciu Rosji. A potem, gdy z terenu Białorusi szły ataki na Ukrainę. Łukaszenka zawsze lawiruje, ale teraz coraz bardziej jest wciągany w tę otchłań wojenną z Putinem – komentuje dziennikarz.