Akcje na granicy dobrego smaku, szok, autopromocja. Czy taki aktywizm ma sens?
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej naTemat.pl
- Dwie aktywistki z Wielkie Brytanii, w ramach protestu przeciwko braku reakcji na zmiany klimatyczne, oblały "Słoneczniki" van Gogha w londyńskiej Galerii Narodowej zupą pomidorową
- Akcja nie spotkała się z powszechnym zrozumieniem, wiele osób wytknęło aktywistkom, że ich zachowanie było zwyczajnie głupie
- "Jeśli miałbym podać termin, który zmienił zupełnie znaczenie w ostatnich kilku latach, to dałbym następujący: aktywista" - napisał dr Przemysław Witkowski z Collegium Civitas. Jego zdaniem aktywista to dziś "odklejony atencjusz z wyraźnym deficytem empatii i poczucia obciachu"
Ruchy aktywistyczne zawsze słynęły z kontrowersji. Przez lata mogliśmy podziwiać, jak aktywiści przykuwają się do drzew, lądują na motolotni na murawie stadionu podczas meczu, wypisują kontrowersyjne hasła i robią szereg innych bardziej lub mniej ciekawych czy absurdalnych akcji. Wisienką na torcie była ta z zeszłego tygodnia.
Dwie młode aktywistki postanowiły oblać "Słonecznik" Van Gogha umieszczone w londyńskiej Galerii Narodowej zupą pomidorową. Następnie obie przykleiły swoje dłonie do ścian galerii. I choć obraz nie został uszkodzony (znajduje się za specjalną szybą), akcja wywołała ogromne oburzenie.
Komentujący zastanawiali się, co żyjący w biedzie, chorujący na depresję Van Gogh ma wspólnego z przemysłem naftowym. Wielu wprost stwierdziło, że to nie jest aktywizm, a także wyraziło nadzieję, że młode kobiety poniosą karę za swoje zachowanie.
Z podobnym oburzeniem spotkała się także niedawna akcja wegańskich aktywistów wylewających na podłogę w supermarketach w Wielkiej Brytanii mleko.
Komentujący zwrócili uwagę, że podczas gdy miliony ludzi muszą stawić czoła rosnącym kosztom życia i często korzystać z banków żywności, "aktywiści" wylewają mleko w supermarketach na podłogę.
Czy współcześni aktywiści w swoich akcjach nie idą za daleko? Czy szokowanie i prowokowanie rzeczywiście sprawi, że będą mieli więcej zwolenników?
"Jeśli miałbym podać termin, który zmienił zupełnie znaczenie w ostatnich kilku latach, to dałbym następujący: aktywista – odklejony atencjusz z wyraźnym deficytem empatii i poczucia obciachu, uzależniony od robienia z siebie ofiary, nastawiony na aneksje i monetyzację cudzych traum, typowy narcyz wrażliwy z syndromem Jezusa Chrystusa, zrzutkowicz, youtuber, klasyczny przedstawiciel klasy średniej. W sumie dziś ciężko mi wyobrazić sobie gorszą obelgę" – napisał wykładowca Collegium Civitas, Przemysław Witkowski.
Jednym wpis się spodobał, innym nie, jednak z pewnością dał on do myślenia o nowym kształcie słowa "aktywista", z którego wyłoniła się pewna grupa outsiderów.
Słyszysz: "popularny aktywista", myślisz...
– Kiedyś było tak, że organizacja temperowała swoich członków, przez co nie mieli oni narcystyczno-mesjańskich zapędów. Dziś takie osoby są jak łódka, która oderwała się od brzegu, tracąc kompletnie kontakt z rzeczywistością – przekonuje w rozmowie z naTemat dr Przemysław Witkowski.
– I oczywiście, to są osoby, które może i mają zamiar coś tam robić oraz przyświeca im pewien cel, ale fizycznie same nie są w stanie niczego dokonać, bo praca aktywisty, która daje wymierne efekty, jest trudna, skomplikowana i nie do wykonania w pojedynkę – dodaje.
Dzisiejszemu aktywizmowi w formie jednoosobowej zdecydowanie pomagają media społecznościowe. Można się nawet pokusić o opinię, że to one wykreowały aktywistów w najnowszej formie.
To zauważają zresztą sami zaangażowani. – Jest duży nacisk na promowanie "osoby aktywistycznej", a nie organizacji, a to niedobrze. Raz, że to wpływa na odbiór poszczególnych działań, które są trochę wyrwane z kontekstu, dwa, że pomaga wybić się poszczególnym jednostkom, które nie mogą jednostkowo wykonać zbyt wiele – zwraca uwagę Jan Mencwel, autor książki "Betonoza (...)" i jednocześnie członek ruchu "Miasto jest nasze".
Jak dodaje aktywista, sam widzi, że jest coraz większy nacisk na to "kto mówi", a nie na to "co chce przekazać", tymczasem to właśnie treść stała od zawsze za aktywistycznymi ruchami, którym na przestrzeni lat udało się wywalczyć największe społeczne przemiany.
– Nie trzeba daleko szukać. Wystarczy spojrzeć na efekty wieloletnich działań ruchów społecznych, które miały doprowadzić do zmniejszenia agresji na drodze. To dzięki oddolnemu poruszaniu tej kwestii mamy dziś nowy taryfikator mandatów, pierwszeństwo pieszych w drodze na przejścia i ogólną poprawę bezpieczeństwa – przytacza przykład Jan Mencwel.
Aktywizm internetowy
Na ważną rolę aktywistów zwraca uwagę też Filip Pazderski z Instytutu Spraw Publicznych. Jako przykład podaje Argentynę, w której wieloletnia, oddolna praca dziesiątek tysięcy ludzi doprowadziła do zmian społeczno-kulturowych i politycznych, które ostatecznie wpłynęły na złagodzenie prawa aborcyjnego, czy akcje Alarmu Smogowego, które doprowadziły do wyniesienia kwestii czystości powietrza do skali ogólnonarodowego, funkcjonującego ponad podziałami problemu społecznego, a nie, jak wcześniej, fanaberii.
– Jednocześnie aktywizm, który można nazwać internetowym, budowany na emocjach i pojedynczych zrywach jest łatwiejszy i bardziej dostępny. To zresztą pokazują nasze badania w ISP, że ludzie, zwłaszcza młodzi, chętniej podpisują petycję w sieci i angażują się w publiczne wyrażanie opinii "zdalnie". To jednak zazwyczaj nie idzie w parze z prawdziwymi przemianami w społeczeństwie. Tymczasem to przecież o nie walczą ruchy społeczne – tłumaczy ekspert ISP.
Walka o sprawę, nie o siebie
Witkowski zwraca uwagę, że niektórzy współcześni aktywiści nie potrafią zrozumieć tego, że nie wszystkim podobają się ich kontrowersyjne działania.
Już pomijając nawet dość niedemokratyczną kwestię bycia samozwańczym rzecznikiem w imię jakiejś sprawy, to realnie pokrzywdzonym danym problemem nie podoba się także przenoszenie punktu ciężkości na osobę takiego celebryty-aktywisty. Ci ludzie często, zamiast walczyć o konkretną sprawę, zaczynają z czasem ukazywać się przede wszystkim jako ofiary niechęci partii politycznych, rządu, opozycji i mniej lub bardziej anonimowych hejterów. Tymczasem działania aktywistów zawsze były na celowniku i zawsze były krytykowane. Jedne bardziej słusznie, inne mniej, ale co do zasady działania aktywistów mają wzbudzać poruszenie. Nie da się więc uniknąć tu głosów krytycznych, które przez nowych aktywistów stawiane są często ponad sprawę, o którą "walczą".
Zdaniem Witkowskiego, najbardziej irytująca w twarzy dzisiejszego aktywizmu jest właśnie forma i wywindowane pod sufit ego. Jak zaznacza, wielu popularnym aktywistom imponuje, że ich posty udostępniły tysiące ludzi, albo polajkowały setki tysięcy:
– Nie popieram prawicowych radykałów, ba, nawet jestem przez nich uznawany za wroga, ale to właśnie przez ich działania Polska coraz bardziej realnie skręca na prawo. Oni nie boją się wyjść na ulicę, a na manifestacji pokazać twarzy. Nie boją się realnej politycznej konfrontacji – tłumaczy.
I dodaje: – W przeciwieństwie do współczesnego oblicza popularnego aktywizmu, który praktycznie nie wychodzi z sieci. Prawicowi radykałowie wiedzą, że za lajkiem, komentarzem czy kontrowersyjnym zdjęciem, realnie nie stoi żadna namacalna siła społeczna. Świat zmienia się w kontakcie z realnymi ludźmi, w realnych sieciach społecznych, organizacjach. Nie solo, nie przez komentarz czy w "wielkim wpisie na Insta".