"Lewy" przesiadł się z klasy biznes do ekonomicznej. Z pustego to nawet on nie naleje

Maciej Piasecki
27 października 2022, 15:06 • 1 minuta czytania
Nie tak wyobrażano sobie odbudowę futbolowej potęgi w stolicy Katalonii. FC Barcelona miała po letnim szaleństwie transferowym dołączyć do największych. Zamiast dużego skoku, skończyło się na dużej wtopie. Robert Lewandowski może tylko westchnąć, bo przesiadł się z pucharowej klasy biznes do ekonomicznej.
Prezydent Barcy Joan Laporta i Robert Lewandowski. Polak może tylko rozłożyć ręce, patrząc na proces budowy drużyny. Fot. Nur Photo/East News

Robert Lewandowski kontra Bayern Monachium, ależ to miał być wielki pojedynek. Polak miał wyjaśnić wszystkim niedowiarkom, że życie w Katalonii jest lepsze, a zmiana otoczenia była słuszna. Cóż, skończyło się, jak to zazwyczaj bywa w starciu Polaków z Niemcami na piłkarskiej murawie. Wygrali ci lepsi, czyli oni. Bayern gdyby musiał strzelić więcej niż trzy gole, zapewne by to zrobił. Ale nie musiał, więc skończyło się na bardzo słabym występie Barcelony, ale obyło się bez kompromitacji pokroju 2:8, jak przed dwoma laty.

Triumf może ogłosić kolega redakcyjny Rafał Badowski, kibic Bayernu, który robi to zresztą dosyć regularnie, od czasu przenosin "Lewego" do Barcelony. Kibice Bawarczyków na chłodno obserwują zmiany w drużynie, która po ośmiu latach z Lewandowskim, odzyskuje dzisiaj ofensywną niepodległość. Wychodzi to monachijczykom całkiem nieźle, podobnie zresztą jak strzelanie "Lewemu" w barwach nowego klubu. No, może poza meczami z Bayernem.

Wariactwo zwane budową w Barcelonie

Barcelona wyleciała z Ligi Mistrzów z hukiem, przegrywając na dystansie nie tylko z Die Roten, ale również Interem Mediolan. Jeśli ktoś jest zaskoczony takim obrotem spraw, uspokajam, całość jest logicznie wytłumaczalna. Zarówno w przypadku Bayernu, Interu jak i Realu Madryt, wystarczy spojrzeć na proces budowy tych drużyn. Giganci jedno okienko transferowe poświęcają na dokładanie kolejnych elementów, a nie stawianie zamku bez fundamentów. Ten drugi scenariusz to typowo kataloński pomysł na zarządzanie.

Prezydenta Joana Laportę pamiętam jeszcze z czasów jego pierwszych rządów, kiedy uśmiechał się ze świeżo sprowadzonym do Katalonii Ronaldinho. Lubił błyszczeć i dawać radość kibicom, niekoniecznie zwracając uwagę na koszty. Te przecież musiały się zwrócić dzięki boiskowym sukcesom. Czyli dokładnie ten sam "model biznesowy", jak obecnie. FIFA na kodach, czy inny Football Manager. Ważne, żeby było głośno i na bogato.

Ale nawet wtedy poza Ronaldinho, o którego wyścig z Barceloną w 2003 roku przegrał m.in. Manchester United, w Katalonii czekały już odpowiednie fundamenty pod budowę. Jednym z filarów był wówczas Xavi Hernandez. Dokładnie ten sam, który dzisiaj metodą prób i błędów próbuje przywrócić Barcelonie blask w roli trenera.

Hiszpan zdaje sobie sprawę ze słabości Laporty do jego boiskowej legendy. Znaczeniem Xaviego dla Barcelony zauroczony był również podczas letnich spotkań Lewandowski. "Lewy" jednak musi sobie zdawać sprawę, że obecnie nadal bardziej niż o drużynie, mowa w Katalonii o projekcie, który może stać się drużyną. Zbiór indywidualności z dwoma brylantami w drugiej linii w postaci Gaviego oraz Pedriego to nadal jeden wielki, zwariowany plac budowy.

Gdzie Monachium, a gdzie Barcelona?

Niezależnie od zmieniających się stylów gry, pomysłów taktycznych, dobrą drużynę definiuję przez pryzmat solidnej defensywy. To właśnie w niej widzę wspomniane fundamenty pod układanie tego, co kibice kochają najbardziej (czyt. goli), ale bez dobrego mur-betonu za plecami, nie ma racji bytu.

Za dawnego Laporty w obronie rządził i dzielił Carles Puyol. Facet, którego można się było przestraszyć od samego spojrzenia. Dzisiaj najbardziej znanym obrońcą Barcy jest Gerard Pique. Obecnie funkcjonujący głównie w roli parodysty, który zajął przyjemne miejsce w loży szyderców na ławce rezerwowych. Od czasu do czasu podstarzały stoper przeczyta coś o sobie, głównie przy okazji sukcesów swojej byłej partnerki, piosenkarki Shakiry. Ewentualnie Pique zorganizuje opozycję do decyzji trenera, bo przecież tak najłatwiej.

Być może gracze tacy jak Jules Kounde czy Alejandro Balde zostaną liderami defensywy Barcelony, ale na to potrzeba czasu. Dzisiaj jednak zestawianie letnich transferów Barcy pokroju Hector Bellerina czy Marcosa Alonso w zderzeniu z gwiazdami pokroju Edera Militao z Realu czy Matthijsa de Ligta z Bayernu (MVP meczu z Barceloną), uważam za śmieszne. To zderzenie zawodników będących niezłymi z kluczowymi. A na boisku? Wystarczą dwa podania i defensywa drużyny Xaviego jest na kolanach.

Lewandowski dalej będzie strzelał

Polski kibic może sobie darować złośliwości dotyczące skończonego Lewandowskiego. "Lewy" wiedział, że pakuje się do Barcelony i choć wszyscy się tam uśmiechają, a słońce częściej świeci niż w Monachium, to wynikowo może być i jest różnie. Wyłapane przez komentatora Polsatu Sport słowa Xaviego (w trakcie meczu z Bayernem) o konieczności "Grania częściej do Roberta", to idealne podsumowanie obecnej sytuacji.

Ale czy nie są to słowa prawdziwe? Lewandowski przecież częściej strzela niż nie strzela. Gole Polaka w LaLiga to już normalność. A kiedy Barcelona ogrywała Villarreal (3:0) czy Athletic Bilbao (4:0), nikt nie myślał o problemach drużyny. Szkoda, bo liga hiszpańska i jej moc ukazała się w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dalej przeszedł tylko Real Madryt, obrońca trofeum, a wspomniane Villarreal – pragnę przypomnieć – gra dzisiaj nie w Champions League, a z Lechem Poznań w grupie Ligi Konferencji Europy.

W Barcelonie muszą sobie zatem odpowiedzieć na pytanie, co jest dla nich ważniejsze. Budowa drużyny na lata, czy organizacyjna partyzantka i machanie szabelką przez Laportę. Osobiście zacząłbym od trenera-legendy, któremu przestałbym robić krzywdę. Laporta ma zapewne jeszcze kilka dźwigni finansowych, żeby znaleźć fundusze na bezrobotnego obecnie Thomasa Tuchela. Duet niemiecko-hiszpański? A czemużby tak nie zwariować?

Przy Niemcu Xavi mógłby się nauczyć kilku taktycznych rozwiązań, które pozwalają m.in. zdobyć puchar Ligi Mistrzów. A że od Niemców warto się uczyć, Barcelona przekonała się na własnej skórze w fazie grupowej. Czasem to żaden wstyd zrobić pół kroku wstecz, żeby następnie postawić dwa kolejne do przodu.

Lewandowski młodszy nie będzie, choć gole nadal będzie dostarczał. Skoro już jednak Polak wylądował w klasie ekonomicznej, no to za dopłatą, dajmy mu jakiś przyzwoity bufet.