Fatalne zakończenie serii. "Halloween. Finał" to kolejny gwałt na kultowym horrorze

Maja Mikołajczyk
31 października 2022, 17:46 • 1 minuta czytania
Szanse na to, że "Halloween. Finał" będzie dobrym filmem, oceniałam mniej więcej na poziomie 50/50 – po bardzo udanym powrocie franczyzy w 2018 roku i fatalnej kontynuacji z ubiegłego roku po Davidzie Gordonie Greenie można było spodziewać się wszystkiego. Niestety – próbując wznieść się ponad slasher, reżyser poległ na całej linii.
"Halloween. Finał" – ostatni film z Michaelem Myersem. [RECENZJA] Fot. kadr z filmu "Halloween. Finał"

Nowa trylogia Davida Gordona Greena

David Gordon Green filmem "Halloween" z 2018 roku nie tylko powrócił z buta z jedną z najważniejszych horrorowych franczyz, ale także odświeżył zaśniedziały gatunek, jakim wówczas był slasher.

Pierwsza odsłona jego trylogii miała wszystko – odpowiednią dynamikę, sceny gore, a także wartość dodaną w postaci rozbudowania jednej z pierwszych, a z pewnością jednych z najbardziej kultowych final girl w historii kina grozy.

Laurie Strode (w tej roli najwspanialsza Jamie Lee Curtis) w opowieści Greena to starsza, straumatyzowana kobieta, która całe swoje życie poświęciła na przygotowanie się na powrót potwora, czym przy okazji skrzywdziła własną rodzinę. Kiedy jednak najgorszy koszmar Laurie się ziścił, to właśnie na jej barkach spoczęła obrona najbliższych.

Tak to wyglądało w pierwszej części, a w drugiej... coś się zepsuło. "Halloween zabija" tak jak obiecywał marketing, było najbardziej krwawym spektaklem w historii franczyzy, ale zamiast drżeć ze strachu seans wywoływał jedynie ciarki wstydu.

Reżyser usilnie próbował bowiem wznieść się ponad prostotę slashera i chociaż w poprzedniej części faktycznie to mu się udało, w dwójce przegiął w swojej desperacji i zamiast osiągnąć efekt dramatyczny, uzyskał komiczny. I niestety los sequela podzielił również "Halloween. Finał".

W Haddonfield zło nigdy nie śpi

Mieszkańcy Haddonfield nie widzieli Michaela Myersa od lat, ale strach przed zamaskowanym mordercą wciąż w nich żyje. Miasto raz zainfekowane potwornym złem nie może uleczyć się z choroby, a społeczność w każdej zbrodni dopatrują się echa masakr z poprzednich lat.

W tej małomiasteczkowej rzeczywistości na nowo próbuje odnaleźć się Laurie, która mieszka razem ze swoją wnuczką Allyson (Andi Matichak) i pracuje nad swoją autobiografią. Żyjąca przez lata w więzieniu swojego lęku kobieta stara się po raz pierwszy od lat żyć normalnie, jednak jak można się domyślić, do jej kolejnego (tym razem ostatecznego) starcia z Myersem dojdzie już niedługo... chociaż wcale nie tak prędko.

Trzeba bowiem przyznać, że w kontekście długości filmu jest to pewne przekłamanie – "Halloween. Finał" rozkręca się dosyć powoli i stosunkowo późno funduje nam masakrę w slasherowym stylu (której, w porównaniu z poprzednikiem, wcale nie ma tak dużo).

Na pierwszy plan wysuwa się bowiem historia Coreya (Rohan Campbell), który pewnej felernej halloweenowej nocy przez przypadek zabija dziecko. Krótki pobyt w więzieniu to jednak nic w porównaniu z prawdziwą karą, jaka czeka na niego w Haddonfield w postaci mieszkańców spychających go na margines społeczeństwa.

Człowieczeństwo w Corey'u dostrzegają jedynie Laurie i Allyson, jednak uczucie młodej kobiety nie zatrzyma równi pochyłej, z której młody mężczyzna zaczyna staczać się w nieprawdopodobnym tempie.

Parodia Michaela Myersa

W "Halloween zabija" Green poległ próbując połączyć slasher z naiwnym psychologicznie horrorem, w którym starał się bawić w socjologa zła i pokazać, jak zło zmienia zwyczajne społeczności w bezmyślną i zabójczą masę.

Tym razem reżyser namieszał gatunkowo jeszcze bardziej spychając slasher na prawie że ostatni plan. Znaczna część filmu to bowiem love story z gatunku "bad romance" oraz historia typu "origin story" o wyrzutku wkraczającym na ścieżkę zła.

Gatunkowe mieszanki potrafią działać świetnie, ale ten koktajl jest wyjątkowo niestrawny. Green bardzo usilnie próbuje wznieść się ponad rodowity gatunek "Halloween", ale skutek jest taki, że zamiast nadać mu dodatkowej głębi dokłada jedynie kolejne warstwy parodii.

Symbolika i gesty, którymi posługuje się Green, są tanie i przesadzone, a ponadto wszystko gubi się w gąszczu zbyt wielu wątków. Parę scen można by uratować, gdyby uznać je za pastisz, ale film zrobiony jest z takim nadęciem i powagą, że raczej nie wchodzi to w grę.

Największą zbrodnią Greena jest jednak absolutnie niekonsekwentne budowanie postaci Myersa. W poprzedniej części odjął mu motywację ścigania Laurie pokazując, jak bezmyślnym potworem w rzeczywistości jest, co było zgodne z oryginalną wizją "kształtu" jako personifikacji czystego zła.

W ostatniej części trylogii mocarny Michael nie tylko daje się powalić wątłemu w porównaniu z nim Coreyowi, ale także daruje mu życie i... zaczyna z nim współpracować. Skąd nagła litość i chęć Michaela do współpracy? Reżyser nie daje nam odpowiedzi na to pytanie.

Co trzeba przyznać, to fakt, że "Halloween. Finał" jest naprawdę ładnie nakręcone. Wiele kadrów zapada w pamięć i wizualnie nawiązuje nie tylko dziedzictwa spuścizny Carpentera, ale również innych klasyków grozy.

Końcowa walka Myersa z Laurie wzbudza mieszane uczucia. Z jednej strony liczne cytaty do ich pierwszego spotkania w filmie z 1978 roku miło łechtają neurony odpowiedzialne za nostalgię, ale przedramatyzowanie wszystkiego zamiast wzbudzać strach budzi jedynie politowanie dla walki (jakby nie patrzeć) osób w mocno zaawansowanym wieku.

Ostatnie sceny to już z kolei totalne pojechanie po bandzie, które obroniłyby się tylko jako pastisz czy dystans twórcy do swojego dzieła (w stylu "Wcielenia" Jamesa Wana), ale Green już wcześniej udowodnił, że zupełnie go nie ma, więc trudno go o to podejrzewać i tym razem.

"Halloween. Finał" ma być ostatnim filmem o Myersie... ale czy to na pewno koniec?

"Halloween. Finał" to ostatnia część trylogii Greena, a także ostatni film, w którym Jamie Lee Curtis (zgodnie z jej zapowiedzią) wcieliła się w Laurie Strode. Podobno Michael Myers ma już nigdy nie powrócić, jednak znając życie w przyszłości pewnie jeszcze ktoś spróbuje go odmrozić.

Poza częścią pierwszą trudno nazwać filmy Greena udanym pożegnaniem z Laurie i nawiedzającym Haddonfield "kształtem". Liczne kontynuacje "Halloween" tylko jednak udowadniały, że do oryginalnego filmu Johna Carpentera z 1978 roku im daleko. Czy jest więc sens dalej próbować?