Laga za lagą i za lagą laga. Lewandowski już płakał, to teraz kolej na Messiego

Krzysztof Gaweł
30 listopada 2022, 09:55 • 1 minuta czytania
Takie mecze, jak ten środowy z Argentyną, tworzą na lata legendę. A po co nam legenda? Bo gdy powstaje mit, to ludzie w niego wierzą i jednoczą się wokół niego. Działają razem, tworzą coś wartościowego, mają motywację i wiarę. Orły Kazimierza Górskiego natchnęły naszą piłkę na dekady, dzięki nim dziś mamy Lewandowskich i Szczęsnych na boisku. Panowie, wygrajcie to i dajcie nam nową legendę na lata. Tak, niech Leo Messi zapłacze gorzko po meczu żegnając się z mundialem.
Laga za lagą i za lagą laga. Robert Lewandowski już płakał, teraz kolej na Leo Messiego Fot. East News

Czy wiecie, że ponad sto lat temu w naszym kraju - nawet, gdy jeszcze nie było go na mapach, a może przede wszystkim wtedy - mówiło się "zamożny jak Argentyńczyk" i to mówiło się z podziwem, bo na przełomie XIX i XX wieku to był jeden z najbogatszych krajów świata? Płynęły tedy do Buenos Aires statki pełne imigrantów, także tych pochodzących z Polski, o czym najlepiej opowiedzieć może Paulo Dybala, potomek naszych rodaków.

Ale Argentyna w sto lat zaliczyła spektakularny upadek gospodarczy i społeczny, a dziś pozostały tylko wspomnienia tamtych lat. Rzewne, serdeczne, ale już bardzo odległe. I gdy my narzekamy na inflację rzędu 17 procent, Argentyńczycy mają inflację 80-procentową i znacznie większe od nas obawy o swoją przyszłość. Pod jednym względem na pewno się rozwinęli i są wzorem dla całego świata. To futbol. Kraj niewysokich geniuszy, urodzonych techników i prawdziwych czarodziejów, którzy z piłką potrafią zrobić wszystko.

Od lat to nie Brazylia, a właśnie Argentyna, jest kopalnią talentów dla klubów z całego świata i sprzedaje co roku więcej piłkarzy na zachód, niż Kraj Kawy. Argentyna ma w składzie również tego, który jął pisać historię piłki w Barcelonie, a potem wszedł na piłkarski Olimp tak szybko, że stolica Katalonii stała się dla niego zbyt mała. Ruszył więc do Paryża, a razem z nim ruszyło 555 mln dolarów zobowiązań, bo tyle kosztuje utrzymanie boga i spełnianie jego zachcianek.

I teraz ten heros wyjdzie na zieloną murawę gdzieś na bliskim wschodzie, by walczyć z naszymi wojownikami, którzy radzi by mu nogi poprzestawiać (w granicach przepisów rzecz jasna!), a piłkę zabierać co rusz. Będzie tam, na polu tym bitewnym, jeszcze jeden magik, zgoła inny od swych sprzymierzeńców, ale tak do nich przecież podobny. Będzie stał, będzie biegał, wznosił ku niebu ręce i krzyczał do kolegów. Będzie czekał, pewnie dość długo.

Czy się doczeka? Cóż, jak pokazuje historia, laga może pojawić się w każdej chwili...

A potem druga, trzecia, piąta i dziesiąta. Laga za lagą, a za lagą kolejna laga. Nie łudźmy się, nie będziemy się bawić przeciw Argentynie w dryblingi, popisy i sztuczki techniczne. Będzie gryzienie murawy, kopanie po kostkach, walka bark w bark i łbem w łeb. A potem będzie też laga i nadzieja, że nasz Robert Lewandowski z tej lagi pożytek właściwy zrobi. Przeciw Meksykowi dostał raptem ćwierć podania, a i tak potrafił zabrać się z piłką i zrobić z wody wino, czyli w tym przypadku rzut karny.

Niechże w meczu z Argentyną nie roni łez - ależ to był piękny obrazek w meczu z Saudyjczykami, prawda? Z jednej strony boski, a z drugiej taki ludzki i taki nasz - a strzela aż miło. I niech po meczu to Lionel Messi podejdzie, prawicę naszemu kapitanowi uściśnie i podziękuje za walkę. A potem niech łzy gorzkie roni, żegnając się ze swoim ostatnim mundialem. W Barcelonie na pożegnanie płakał...

Piłka jak to życie, bywa brutalna. Jak mają wygrać nasi, to muszą przegrać rywale i to odwieczne prawo wszechświata zadziała znów. Dość łez wylaliśmy z powodu reprezentacji Polski. Gorzkich łez. Teraz, gdy na mundialu tyle rzeczy stoi na głowie, niechże Biało-Czerwoni przysporzą nam radości i łez słodkich, chwalebnych. A w środowy wieczór niech zapłaczą nasi rywale. Co powiecie na takie rozwiązanie?

Tak może zbudować się legenda, o której sami boimy się nawet śnić, a którą wyśnili nasi rodzice z kadrą Kazimierza Górskiego w latach 70. Wtedy też nikt nie śmiał marzyć, a my jak zawsze mieliśmy swoje kompleksy. Ale potem okazało się, że piłkarze odważyli się wygrywać i tak zdefiniowali nasze marzenia na kolejne dekady. Powstał mit, a jego siła do dziś jest żywa. Wciąż wracamy na Wembley, żyjemy meczem na wodzie, szukamy geniusza na miarę Kazimierza Deyny i pamiętnych zwycięstw z najlepszymi.

To dzięki tamtemu mundialowi grają dziś w piłkę Lewandowski, Zieliński, Szczęsny, Krychowiak czy Kiwior. To ten mit sprawił, że tysiące dzieciaków ruszało po szkole na podwórko, by grać w gałę i układać bramki z plecaków. To później dzieci tych dzieci robiły to samo, umilając sobie życie w szarych latach 90. I dziś pięknej historii, którą może dać nam wygrana z Argentyną, Polsce bardzo potrzeba. Sukcesu, legendy, mitu. Do boju panowie!

Reprezentacja Polski po remisie 0:0 Meksykiem oraz wygranej 2:0 z Arabią Saudyjską jest liderem grupy C piłkarskich MŚ. Przed nami trzeci i zarazem najtrudniejszy mecz, w środę 30 listopada zagramy z Argentyną. By wywalczyć miejsce w fazie pucharowej MŚ, musimy wygrać lub zremisować to spotkanie, być może nawet minimalna porażka da nam awans. Ale to są mistrzostwa świata i na boisko wychodzi się, by zwyciężyć. Środowy pojedynek rozpocznie się o godzinie 20:00, a poprowadzi go holenderski sędzia Danny Makkelie. Transmisja w TVP1.