Brutalna prawda o Biało-Czerwonych na mundialu. Awans jest, ale gramy tak, że zęby bolą

Krzysztof Gaweł
01 grudnia 2022, 11:01 • 1 minuta czytania
Reprezentacja Polski wywalczyła awans do 1/8 finału piłkarskich mistrzostw świata, ale w stylu, który zadziwia, szokuje i smuci zarazem. W trzech meczach oddaliśmy tylko cztery celne strzały na bramkę. Nie potrafimy skorzystać z najlepszego napastnika świata i w zasadzie nie chcemy grać w piłkę. Krytyka płynie z każdej strony, a euforię powinna zastąpić teraz chłodna analiza. Czy takiej drużyny właśnie chcemy?
Brutalna prawda o Biało-Czerwonych na mundialu. Awans jest, ale gramy tak, że zęby bolą Fot. IMAGO/Peter Dovgan/Imago Sport and News/East News

Tak topornie, twardo, brutalne i brzydko grającej reprezentacji Polski jeszcze w historii nie mieliśmy. Wynik to jedno, w zasadzie nie ma się do czego przyczepić, bo podobnych rezultatów trzeba było oczekiwać przed turniejem z każdym z naszych rywali. Awans jest? Pewnie, że to wspaniała wiadomość i powód do radości. Ale jak się spojrzy na naszą grę, to trzeba się złapać za głowę. Ktoś ten system wymyślił, ktoś to układa i koryguje. Niestety.


Gramy w Katarze tak, że zęby bolą, a oczy pękają od patrzenia. To nie jest tylko subiektywne wrażenie, to są fakty. Biało-Czerwoni w trzech meczach oddali tylko - to się wydaje niebywałe, ale jest prawdą - cztery celne strzały na bramki rywali. Cztery strzały w trzech meczach (!) Dla porównania Argentyna w środowy wieczór na naszą bramkę uderzała celnie aż 13 razy, Arabia Saudyjska pięć razy, a Meksyk cztery razy. Trzy z tych strzałów oddał Robert Lewandowski (gol), jeden Piotr Zieliński (gol). Były jeszcze poprzeczka i słupek.

Coś wam to mówi? Tak, my nie chcemy atakować i trafiać do siatki. Chcemy bronić.

I takie nastawienie, archaiczne i bardzo bojaźliwe, nie znajduje zrozumienia u kibiców i ekspertów na całym świecie. Ba, nie znajduje zrozumienia także u naszych piłkarzy, którzy sami do końca nie są zadowoleni z tego, jak rozpaczliwie chcemy bronić i jak kurczowo trzymamy się planu, który daje efekty, ale nie jest dobry. Mamy awans, powiecie. A co, gdyby ten awans dało się wywalczyć, grając do przodu? Jakości nam nie brakuje. Odwagi tak.

– Byłem bardzo rozczarowany. Zresztą nie tylko ja. W przerwie miałem przyjemność porozmawiać na trybunie z prezesem waszego związku i też był bardzo niezadowolony z tego, jak wyglądała gra waszej drużyny narodowej. Wywalczyć awans w taki sposób? Nie próbując nawet zagrozić bramce przeciwnika? Mając w składzie najlepszego środkowego napastnika świata zupełnie nie wykorzystywać jego umiejętności? Nie dawać mu żadnego wsparcia? – nie gryzł się w język w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Lothar Matthäus.

Były mistrz świata zwrócił uwagę na jedną, niezwykle ważną kwestię. Robert Lewandowski nadal jest przerażająco samotny na boisku. Nie dostaje podań. Nie ma z kim rozegrać piłki w ataku. Rywale go potrajają, a trener polskiej kadry nie chce mu pomóc. Podejrzewamy, że najchętniej zastąpiłby "Lewego" jakimś defensorem, ale status naszego kapitana sprawia, że Czesław Michniewicz się na to nie odważy. No jak tak można?

To nie był mecz dla mnie. Chyba powinienem grać bardziej defensywnie. Wiedzieliśmy, jak ważne jest to spotkanie i nawet żółte kartki mogą się liczyć. Wykonaliśmy tytaniczną pracę. Oczywiście, to nie był wyśmienity futbol w naszym wykonaniu. Wiemy, jakie błędy popełniliśmy, trochę za bardzo się baliśmy i oddaliśmy pole w środku boiska – analizował po meczu Robert Lewandowski i kolejny raz dodał, że chciałby grać w drużynie, która więcej atakuje i chce pomóc mu strzelać gole. Nie on jeden, podobnie w Katarze wypowiadali się m.in. Piotr Zieliński czy Arkadiusz Milik.

To nasi liderzy, nasze perły i na co dzień potwierdzają w klubach, że w piłkę grać potrafią. W Serie A, LaLiga czy Lidze Mistrzów, gdzie poziom jest bardzo wysoki. W reprezentacji żaden nie może być sobą, bo liczy się tylko defensywa i obrona Częstochowy. Nawet trener Rakowa Częstochowa Marek Papszun w studiu TVP Sport delikatnie skrytykował naszą bojaźliwą grę już po meczu i sam był zaskoczony, że nie chcemy grać w piłkę. Dlaczego tak jest? Bo nasz selekcjoner nie ma innego planu na zespół i boi się grać do przodu. Niestety.

Wyglądało to momentami nieciekawie, ale ja bym się wstrzymywał od jakiejkolwiek krytyki, przypominając o jednej rzeczy: mianowicie to, że my jesteśmy dalej w grze. Jedną uwagę mam: trzeba zawsze zwracać uwagę, na to, jakich dokonuje się zmian. Do przerwy było 0:0 i trener od razu dokonał dwóch zmian. Ja byłbym wrogiem tego rodzaju decyzji. Lepsze jest wrogiem dobrego. Graliśmy, jak graliśmy, ale w końcu utrzymywaliśmy wynik 0:0 – mówił w czwartkowy poranek w RMF FM Antoni Piechniczek, jednak krytyczny wobec gry zespołu.

Nie on jeden, rzecz jasna. – Oczekiwaliśmy trochę więcej pozytywnych emocji, a ich za dużo nie było. Trudno być wniebowziętym po takim spotkaniu. Nie wyglądało to fantastycznie. Po takim meczu zawodnicy, jak sobie usiądą sami i spojrzą w lustro, to powiedzą: no dobra, wygraliśmy, ale nie czuję żadnej satysfakcji z takiego wygrania – analizował w Radiu Zet Zbigniew Boniek, który nie chciał odpowiedzieć na pytanie o przyszłość selekcjonera.

A naszym zdaniem nie ma na co czekać. Wyniki są bardzo ważne, być może ważniejsze niż styl. Ale bez niego nie da się rozwijać, nie da uczyć nowych rzeczy i zachęcać do piłki młodych ludzi. Czyli budować przyszłość, bo sam sukces – czy aż takim jest wyczołganie się z grupy? – nie wystarczy.

Porzućmy zatem nasz minimalizm, bo reprezentację Polski trzeba budować od nowa i wreszcie przekazać jej stery fachowcowi. Nie wierzycie? Poczekajcie tylko na mecz z Francuzami...