Nim doszło do szarpaniny o kasę... Oczy krwawiły, serce bolało i był awans po 36 latach

redakcja naTemat
06 grudnia 2022, 07:58 • 1 minuta czytania
Od 22 listopada do 4 grudnia. Tyle trwała przygoda reprezentacji Polski na mundialu w Katarze. Biało-Czerwoni przełamali klątwę MŚ, awansując do fazy pucharowej po raz pierwszy od 36 lat. Po występie drużyny trenera Czesława Michniewicza pozostał wielki niedosyt. Nasi piłkarze na mistrzostwach za mało... grali w piłkę. Ale o kasę zdążyli się posprzeczać...
Nim doszło do szarpaniny o kasę, nasi zagrali w finałach MŚ. Oczy krwawiły, ale był "wynik" Fot. East News

Potencjał, który nie do końca został wykorzystany. Tak można podsumować udział reprezentacji Polski na trwającym mundialu w Katarze. Turniej dla Biało-Czerwonych zakończył się w niedzielę 4 grudnia meczem z mistrzami świata z 2018 roku. Francja okazała się zbyt mocna dla drużyny trenera Czesława Michniewicza. Problem jednak w tym, że Polacy akurat z Trójkolorowymi zagrali swój najlepszy mecz w Katarze. Dlaczego tak późno?

Podsumujmy te dwa tygodnie płonnych nadziei, że polska piłka wcale nie jest taka zła.

Bohater reprezentacji Polski

– Najprostsze z zadań w tym podsumowaniu. Wojciech Szczęsny wydaje się być kimś, kto dojrzał do roli lidera reprezentacji. Za "Szczeną" ciągnęła się łatka rozczarowań na dużych turniejach. Euro 2012 przypłacił czerwoną kartką, na kolejnych ME przegrał z kontuzją w pierwszym meczu, a na mundialu w Rosji nie dogadał się z Grzegorzem Krychowiakiem. A przecież panowie poza boiskiem dogadują się całkiem nieźle – przyznaje Maciej Piasecki.

– Dwa obronione rzuty karne na MŚ stawiają Szczęsnego w jednym szeregu z Janem Tomaszewskim, również osiągającym taki dorobek na mundialu w 1974 roku. "Szczena" bronił wszystko, co było do wybronienia. A jeśli nawet zdarzył się błąd przy faulu na Lionelu Messim, to potrafił "wyjaśnić" Argentyńczyka, broniąc rzut karny. Takiego indywidualnego sukcesu nad genialnym kapitanem Albicelestes może Szczęsnemu pozazdrościć nawet Robert Lewandowski – kwituje z uśmiechem w nawiązaniu do wyborów Złotej Piłki z 2021 roku.

– Ponieważ piłka nożna to gra zespołowa, to ja bohaterów widzę kilku. Wojtek Szczęsny grał tak, że gdyby miał lepszych kolegów w drużynie, to moglibyśmy marzyć o podium i medalu. Ale objawieniem jest Bartosz Bereszyński, który po koszmarnym Euro 2020 skoczył jeden poziom w górę i przez kilka lat może nam ocalić lewą defensywę. Obaj prezentowali życiową formę, czyli właśnie taką, jaką trzeba mieć na mundialu – analizuje Krzysztof Gaweł.

– Inna kategoria to gracze, którzy mieli momenty, ale nie w całym turnieju. Robert Lewandowski, Matty Cash, Piotr Zieliński czy Jakub Kamiński. Mało ich było przez cały turniej, ale sami już nie dojdziemy, czy to koszmarna taktyka ultradefensywna, brak koncentracji czy może jednak przeciętna forma. Ważne jest coś jeszcze: mamy grupę i mamy na czym odbudować zespół. I to musi cieszyć – dodał dziennikarz naTemat.

Najlepszy moment Biało-Czerwonych

– Jak to bywa najczęściej w naszym kraju, im gorzej, tym lepiej. Przed meczem 1/8 finału MŚ mało kto stawiał, że Polacy poważniej postawią się mistrzom świata. Okazało się jednak, że drużyna trenera Michniewicza potrafiła pozytywnie zaskoczyć. Chociaż remis z Meksykiem oraz zwycięstwo z Arabią Saudyjską dały nam awans z grupy, to stawiam na mecz z Francją. Nie było dla mnie nic przyjemniejszego od zobaczenia, jak prowadzimy grę i pokazujemy, że piłką można również grać, a nie tylko ją kopać – zauważa Piasecki.

– A ja za najważniejszy moment uważam jednak bramkę Roberta Lewandowskiego i jego łzy w meczu z Arabią Saudyjską. Mundial jest po to, by spełniać marzenia, a on z taką łatwością sięgał po wszystko, po co chciał. I tym razem miał badzo pod górkę, ale się udało. Dobrze widzieć go dumnego, spełnionego i zmotywowanego dla reprezentacji. Prawda – analizuje Gaweł.

– Żal, że tacy ludzie jak Jakub Kamiński czy Sebastian Szymański, stali się ważniejsi od kopaniny dopiero w zderzeniu z zespołem, który ograć komukolwiek będzie trudno w Katarze. Ale to też nadzieja na przyszłość, że potrafimy coś więcej niż laga-taka – dodaje Piasecki.

– Dokładnie tak jest. A 20-latek z Wolfsburga mówi co myśli, po meczu z Francją wypalił, że dopiero wtedy grali w piłkę, a wcześniej nie do końca. Ma kontrakt w Niemczech, ma mocny klub i dobrą kasę, ale się tym nie zadowala. I to mnie cieszy. Oby więcej takich zawodników w drużynie narodowej – ocenił Gaweł.

Bohater nieoczywisty wśród Polaków

– Szczególne słowa uznania dla Bartosza Bereszyńskiego. "Bereś" rok temu mistrzostwa Europy rozpoczął od fatalnego błędu w meczu ze Słowacją. Dodatkowo pełni najbardziej niewdzięczną funkcję lewego obrońcy na co dzień grając przecież po przeciwnej stronie boiska. A jednak przymierzany do Romy Jose Mourinho piłkarz zagrał bardzo dobry turniej – z uznaniem przyznaje Piasecki.

– "Bereś" w trakcie MŚ w Katarze najczęściej bym wymieniany w kontekście problemów zdrowotnych i ew. absencji. Nasz obrońca zaciskał jednak zęby i grał swoje. Jedynie w meczu z Argentyną wcześniej opuścił boisko z konieczności. Skoro mieliśmy ryglować dostęp do swojej bramki, no to Bereszyński zasługuje na uznanie za dobrze wykonaną robotę. Oczywiście pamiętając, że w defensywie Polaków nie grał sam – dodał Piasecki.

– Dla mnie znów tych bohaterów jest kilku. Zważywszy na naszą grę i okoliczności, to cieszę się z kilku drobnych rzeczy. Kamil Glik grał dość pewnie i był opoką w najważniejszych momentach, choć jak zawsze nie uniknął błędów. Jakub Kiwior zbierał doświadczenie i ten mundial na pewno mu się w karierze przyda. Tak samo Nikola Zalewski czy Matty Cash. Za cztery lata będą znacznie lepszymi piłkarzami – wymienia Krzysztof Gaweł.

– Cieszę się też, troszkę złośliwie, że Grzegorz Krychowiak wytrzymał i nie wywinął nam żadnego numeru, jak na MŚ w Rosji czy Euro 2020. Zagrał też kawałek Kamil Grosicki, był na murawie Artur Jędrzejczyk, przez chwilę zapachniało nawet PKO Ekstraklasą. To karkołomne, ale w tym miejscu jesteśmy. Więc fajnie, że w całym bałaganie dwóch weteranów dostało szansę – raduje się nasz dziennikarz.

Najgorszy moment Biało-Czerwonych

– Koszmar z drugiej połowy meczu przeciwko Argentynie. Pierwsze 20 minut nie zapowiadało, że to spotkanie może być powierzeniem losu opatrzności przez Polaków. Dwa ciosy po przerwie od Argentyńczyków pozbawiły nas jakiegokolwiek rozsądku. Albicelestes gdyby musieli wygrać 4:0, zrobiliby to bez najmniejszego problemu. Ściągnęli jednak nogę z gazu i dzięki temu stał się cud kartkowo-saudyjski – mówi Piasecki.

– Gol Saudyjczyków na 1:2 z Meksykiem plus ew. zabezpieczenie bilansem kartek na korzyść Biało-Czerwonych, to pozwoliło się cieszyć. Choć ta radość, co smutne, miała w moim odczuciu słodko-gorzki smak. Polacy w grupie zagrali dobre 30-40 minut łącznie i awansowali. W przypadku wyśmiewanych Niemców sytuacja była odwrotna, ale porażka z Japonią okazała się brzemienna w skutkach. Futbol bywa niewytłumaczalny – kwituje Piasecki.

– Dla mnie to pierwsza bramka dla Argentyny, wtedy wszystko runęło, a strasznie sią naharowaliśmy na to 0:0, prawda? Ten mecz był dla nas kluczowy w kontekście dalszej walki na mundialu, oddaliśmy go bez walki. Szkoda, że nie walczyliśmy o wygraną, a skoro już przyszło się nam bronić, że gola dostaliśmy zaraz po przerwie, w takim bardzo wrażliwym dla zespołu momencie. Meksyk puszczam w niepamięć, Arabię również. Ale to z Albicelestes rozegrał się cały dramat naszej drużyny. A wystarczał nam remis 0:0... – dodał Gaweł.

– Drugi najgorszy moment to sytuacja w szatni. Spory, kłótnie, swary i mądrości. Jak zawsze, można powiedzieć. To wina piłkarzy, selekcjonera, prezesa PZPN. Od lat przy kadrze każdy chce kręcić lody, a piłkarskie wyniki są jakby przy okazji. A to jest przecież mundial. Jak coś robisz byle jak, to kończysz właśnie byle jak. I niestety to się na nas zemściło. I jeszcze jedno – drużynę mamy, ale znów na papierze – ocenił.

Wyniki reprezentacji Polski

– Wyjście z grupy C było celem, który zespół Michniewicza osiągnął. Selekcjoner wykonał swoją pracę w stylu, którego należało się spodziewać. Pragmatyzm wygrał z romantyzmem. Na koniec zobaczyliśmy mieszankę, która jest czymś pomiędzy graniem na wynik a oczekiwaniami kibiców. Efekt? Mam wrażenie, że wynikowo Biało-Czerwoni zrobili to, dzięki czemu mogą wracać z turnieju z podniesionym czołem – twierdzi Piasecki.

– Zresztą, co tu dużo kryć, wynik okazał się na tyle wartościowy, że dodatkowa premia od premiera Mateusza Morawieckiego wpadła na stół. To trochę śmiech przez łzy. Jak widać, niektórzy są odklejeni od zwykłej codzienności. Idealnie wpisało się to w atmosferę absurdu, która unosi się wokół katarskiego turnieju. Rządzący weszli w "tryb FIFA" – kwituje Piasecki.

– Liczyłem na awans z grupy, miejsce w 1/8 finału, a może ćwierćfinał przy odrobinie szczęścia. I trzeba było mu pomóc w grupie, zagrać z Argentyną o pierwsze miejsce, a potem zastanawiać się nad tym, jak pokonać Australię. Oszukaliśmy sami siebie, odpuściliśmy wielką szansę i tego nigdy nie zrozumiem. I tak będę pamiętał mundial. Gadanie o tym, że zaskoczymy Francuzów, to było czarowanie i bajerka rodem z Paulo Sousy. Mamy to, na co sobie zapracowaliśmy – mocno twierdzi Krzysztof Gaweł.

Ocena trenera Czesława Michniewicza

– Wydaje się, że największym problemem selekcjonera jest to, że w życiu liczy się nie tylko wynik meczu. Kilka dziwnych sytuacji w relacjach z polskimi dziennikarzami, zgrzyt wywołany stylem gry reprezentacji wobec wiecznie niezaspokojonych, piłkarskich obserwatorów... Michniewicz podjął się trudnego zadania, ale wynikowo wywiązał się należycie. I to tyle po stronie plusów widzianych totalnie z zewnątrz, czyli z perspektywy Polski. Szukając oceny szkolnej, przeszliśmy do następnej klasy z solidną tróją – mówi Piasecki.

– Wymienione zgrzyty i minusy nie pozwalają jednak ze spokojem patrzeć w przyszłość. Skoro Lewandowski i Piotr Zieliński woleliby czegoś więcej, zwłaszcza ofensywnie, to warto spróbować rozszerzyć paletę działań. Z pustego to i Michniewicz nie naleje, ale w reprezentacyjnym baku jest jednak trochę benzyny. Zastanawiam się jednak, czy przy obecnych cenach paliwa nie warto się przerzucić na diesla – kwituje Piasecki

– Moja ocena jest prosta. Czesław Michniewicz musi odejść. Za archaiczną taktykę. Za tchórzostwo. Za dzielenie środowiska. Za brak szacunku dla ludzi, którzy mają inne zdanie. I za minimalizm, który sprawił, że naszej drużyny nie dało się oglądać na mundialu – uważa Krzysztof Gaweł.

Co dalej z reprezentacją Polski?

– Na horyzoncie czas, w którym Biało-Czerwoni mogą przejść kilka istotnych zmian. Krystian Bielik zapewne ma coś do udowodnienia po przeciętnych MŚ w jego wykonaniu. To samo dotyczy Nicoli Zalewskiego. Są też wspomniani Kamiński, Szymański, dobrze byłoby "odzyskać" Szymona Żurkowskiego. Dokładają do tego Jakuba Kiwiora oraz kilku doświadczonych, na czele ze Szczęsnym, Lewandowskim i Zielińskim, można myśleć o ciekawych celach na przyszłość – przyznaje Piasecki.

– Osobiście nie wierzę w to, że Cezary Kulesza pożegna się z Michniewiczem. Prezes nieprzypadkowo zresztą długo szukał bardziej autorskiego rozwiązania aniżeli Adam Nawałka, którego wymyślił dla kadry Zbigniew Boniek. Spodziewam się, że pytania o przyszłość i przydatność w kadrze postawi sobie kilku naszych kadrowiczów. Nie jestem jednak zwolennikiem odstawiania takich ludzi jak np. Glik. Jako zaplecze mogą stanowić wartość i doświadczenie, którego nie mają młodsi koledzy – kończy Piasecki.

– Widzę tutaj prosty scenariusz. Nowy selekcjoner, najlepiej uznany fachowiec. I nie Polak, bo dla drużyny to niemal pocałunek śmierci. Potem oczyszczenie atmosfery, wspólna praca i wygrane eliminacje Euro 2024. Mundial już za nami, coś drgnęło, ale nieznacznie. Trzeba pracować, ścigać świat i budować zespół na młodych. Pamiętając, że są nadal Milik, Szczęsny, Glik, Zieliński, Lewandowski i kilku weteranów. Oni potrafią grać w piłkę! – z optymizmem kończy Krzysztof Gaweł.

Epilog

Czesław Michniewicz znów wyżył się na dziennikarzach na konferencji prasowej i dalej nie rozumie, po co oni w ogóle jeżdżą za kadrą i jaki jest sens ich pracy. Część to jednak nie są klienci selekcjonera, a ten najwyraźniej ma o to pretensje. Powinien mieć sam do siebie.

Kadrowicze wrócili w poniedziałek wieczorem do kraju, ale nie wszyscy. Na Okęciu pojawiła się część piłkarzy, żaden nie zatrzymał się nawet na chwilę, by porozmawiać z mediami. Inna część drużyny jest już na wakacjach, jak Robert Lewandowski czy Arkadiusz Milik. Rozłam? Widać go gołym okiem, więc na wiosnę ktoś będzie umusiał posklejać ten zespół.

Cezary Kulesza na razie podlizuje się władzy, bo chciałby milionów. I musi znaleźć selekcjonera dla Biało-Czerwonych, bo pozostawienie obecnego to byłoby czyste szaleństwo.

A kibice? Mieli sporo nerwów, trochę radości i oczy krwawiące na widok gry Biało-Czerwonych. Gdy ci zagrali wreszcie nieźle, dostali łupnia od Francuzów. A gdy kibice mogli już przebaczyć drużynie porażkę i przyjąć wynik z radością, wybiło szambo. Piłkarze pokłócili się o miliony, w nosie mieli fanów. A ci znów zostali jak Himilsbach z angielskim...

Autorzy podsumowania: red. Maciej Piasecki oraz red. Krzysztof Gaweł