Nowy trop po wybuchu w Siecieborzycach. Wymowne słowa przyjaciółki ofiary

redakcja naTemat
27 grudnia 2022, 12:06 • 1 minuta czytania
Mieszkańcy Siecieborzyc otworzyli zbiórkę środków na leczenie i rehabilitację pani Urszuli, poszkodowanej 19 grudnia w wybuchu tajemniczej paczki. Kobieta, która była przedszkolanką w lokalnym przedszkolu, wciąż jest w bardzo ciężkim stanie, a lekarze obawiają się, że nie odzyska wzroku. Policja pilnuje w szpitalu dwójki jej poszkodowanych w zdarzeniu dzieci, a sprawca wciąż jest na wolności.
Siecieborzyce. Policja ochrania okolice domu, w którym doszło do wybuchu fot. NewsLubuski/East News

"Nasza kochana pani Ula z grupy "Misiaczków" potrzebuje naszej pomocy" – napisali pracownicy przedszkola w Żaganiu pod zbiórką środków na pomoc 31-latce poszkodowanej w wybuchu paczki nieznanego pochodzenia, którą ktoś postawił przed wejściem do jej domu w Siecieborzycach. "Od lat, pracując w naszym przedszkolu, pomaga dzieciom w spektrum autyzmu. Teraz ona i jej dzieci walczą o życie i zdrowie" – opisali.

Do tragicznego zdarzenia doszło 19 grudnia. Jak informowaliśmy, eksplozja paczki, którą ktoś zostawił przed wejściem do domu, była tak silna, że wybiła okna i wyrwała z futryny drzwi.

Dyrekcja i nauczyciele przedszkola w Żaganiu relacjonują, że Urszula w dniu zdarzenia miała zacząć pracę od ósmej. Nie stawiła się w niej jednak, co od razu wzbudziło zaniepokojenie. – Myślałam, że rozchorowały się jej dzieci. Były dla niej najważniejsze, tylko z ich powodu nie odebrałaby telefonu – powiedziała dyrektorka w rozmowie z "GW". Wkrótce do placówki dotarły informacje o tragicznym wybuchu. – Załamałyśmy się – dodała.

Siecieborzyce w strachu po wybuchu, sprawca na wolności. "Nie przyjmujemy żadnej paczki"

Jak dotąd na leczenie kobiety zebrano ponad 100 tys. zł. Z najnowszych informacji wynika, że kobieta przeszła operację oczu. Jak podaje "Fakt", jej stan jest stabilny, choć wciąż bardzo ciężki. W wybuchu straciła dłoń (pojawiały się informacje, że chodzi o dwie dłonie). W zdarzeniu ucierpiały też dzieci kobiety – 7-letnia córka, która wraz z mamą w dniu zdarzenia znajdowała się w pobliżu paczki, która wybuchła podczas otwierania, a także 2,5-letni syn. Odłamki raniły go m.in. w plecy.

Już wcześniej informowano, że w sprawie więcej jest pytań, niż odpowiedzi. Zwracano uwagę m.in. na fakt, że dom, przed którym zostawiono przesyłkę, jest oddalony od innych zabudowań. Ktoś musiał więc specjalnie dojechać bądź podejść pod drzwi, by ją zostawić.

Wiadomo, że sprawę nadzoruje Prokuratura Rejonowa w Żaganiu, już w ubiegłym tygodniu wszczęto śledztwo pod kątem usiłowania zabójstwa wielu osób. Ale wciąż nikogo nie zatrzymano. Jak relacjonuje zielonogórska "Gazeta Wyborcza", mieszkańcy Siecieborzyc żyją w strachu i obawiają się, że sytuacja może się powtórzyć.

Nauczycielki z przedszkola w Żaganiu relacjonują, że nie ryzykują i odsyłają wszystkich kurierów, którzy zjawiają się w placówce. – Nie przyjmiemy żadnej paczki, kwiatów – mówią. I zastanawiają się, co by było, gdyby paczka, która wybuchła, została zaadresowana na adres przedszkola.

Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej, Ewa Antonowicz, przekazała w rozmowie z "GW", że policjanci pilnują w szpitalu dzieci poszkodowanej. – Zawnioskowaliśmy o ochronę poszkodowanych. Pod ochroną policji pozostaje także ich rodzinny dom – powiedziała.

Nie mamy podejrzanego – dodała, zapytana, czy wytypowano kogoś, kto mógł pozostawić pod domem paczkę z ładunkiem wybuchowym. Jak zaznaczyła, na razie nie potwierdziło się, by paczkę dostarczył kurier.

Przyjaciółka poszkodowanej wskazała na trop w sprawie. "Ula bardzo się go bała"

W mediach pojawiły się także o doniesienia o byłym partnerze Urszuli, B., który – jak relacjonuje w rozmowie z "GW" jej przyjaciółka, mógł stanowić zagrożenie dla kobiety. Para nie mieszkała razem od lata 2021 r., mężczyzna jest ojcem najmłodszego z dzieci.

Kilkanaście dni przed tragicznym zdarzeniem sąd przychylił się do wniosku Urszuli o ograniczenie mężczyźnie władzy rodzicielskiej. – Ula bardzo bała się go. Nie przeszła piechotą do sklepu, bo obawiała się, że potrąci ją autem. Spełniło się to, czego najbardziej się obawiała – powiedziała wprost w rozmowie z "GW" przyjaciółka kobiety.

W ubiegłym tygodniu B. udzielił wywiadu "Super Expressowi". - Po rozstaniu chciałem widywać się z synkiem, mieć wpływ na jego rozwój, ale mogę go widywać tylko dwa razy w miesiącu, w dodatku z kuratorem. Jestem tym zdenerwowany, no ale ludzie! Przecież nie podkładałbym bomby! – powiedział.

Prokuratura tych doniesień nie komentuje. Zaznacza jednak, że "przeszukiwania są prowadzone w różnych miejscach", a śledczy pracują nad rozwiązaniem sprawy i rozpatrują kilka hipotez ws. wybuchu.