Obejrzałam "Love Never Lies" i.. to prawdziwy emocjonalny rollercoaster!
- "Love Never Lies" to pierwsze polskie reality-show na platformie streamingowej Netflix
- Uczestnicy dołączają tam w parach. Niektórzy mają już za sobą kilka lat związku, ale są też tacy, którzy dopiero od niedawna są razem
- Ich miłość i prawdomówność jest wystawiona na próbę. Każdy odpowiada na niewygodne pytania, a wykrywacz kłamstw ma sprawdzić, czy to "prawda", czy jednak nie
- Za każdą szczerą odpowiedź otrzymują pieniądze, a za kłamstwo tracą. W dodatku są później rozdzieleni na dwie wille i do jednej osoby z każdej pary dołącza singiel
- Jestem po dwóch pierwszych odcinkach i odniosłam wrażenie, że uczestników stawia się tam naprawdę w niezręcznych sytuacjach. Ogląda się to w dość przygnębiającej atmosferze
"Love Never Lies" to kolejny "Hotel Paradise czy "Love Island"? Otóż... nie
Młodzi, atrakcyjni ludzie, zamieszkują w luksusowej willi, przechadzają się w strojach kąpielowych, a w tle flirty i związki – gdzieś to już widzieliście, prawda? Tak, podobnie jest w produkcjach takich, jak "Love Island" czy "Hotel Paradise", które zdążyły się już wybić w Polsce.
Zanim zaczęłam oglądać "Love Never Lies" zastanawiałam się, czy to nie kolejny tego typu format hucznie zapowiadany jako "taki, którego w Polsce jeszcze nie było". Szybko jednak zrozumiała, co miała na myśli prowadząca Maja Bohosiewicz, mówiąc, że widzów czekają "emocje innej kategorii".
Zdrady, niedomówienia, a z drugiej strony pewność uczuć i chęć wygrania pieniędzy. Z tym przyszli uczestnicy
Ale od początku. Pierwsze ujęcia w programie, to oczywiście przedstawienie bohaterów. Nie ma tam jednak samych trenerów i trenerek personalnych. Pojawia się projektantka wnętrz, wizażysta, fryzjer, spekulant kryptowalut, dwóch logistyków, ale też studentka.
Jedna z uczestniczek z kokieterią w głosie przyznała, że teraz nigdzie nie pracuje i przyszła do programu po... przygodę. Pewnie wielu z Was pomyślało, że dziewczyna liczy na przybycie obserwatorów na Instagramie i już rysują jej się wizje współprac z markami. No cóż, jeśli nawet, to... kto jej zabroni, oby tylko ten początek influencerskiej kariery był... pozytywny.
A w jakim wieku są uczestnicy? Najmłodsza Ida ma 20 lat, a najstarszy Andrzej jest trzydziestolatkiem. Od pierwszych chwil w willi łatwo jest odczytać, kto, jaką rolę będzie pełnił w towarzystwie.
Punktem wspólnym jest jednak to, że w ich związkach pozostają pytania bez odpowiedzi. Większość wspominała o zdradach z przeszłości, kryzysie w związku, problemach z okazywaniem uczuć czy po prostu niedomówieniach.
"Może ten program pozwoli mi odbudować zaufanie", "nasz staż związku jest jeszcze krótki, chcemy siebie poznać lepiej", "jeśli to ma mu pomóc w podjęciu decyzji, żebyśmy zamieszkali razem to go for it", "my przyszliśmy po to, żeby wygrać ten program" – zapowiadali pełni entuzjazmu, który niecno przygasł, gdy przyszła pora sprawdzenia prawdomówności specjalnym urządzeniem.
Do akcji wkracza wykrywacz kłamstw i... robi się niezręcznie
Mowa o wykrywaczu kłamstwa w rewolucyjnej – jak przekonują producenci – technologii EyeDetect. "Ten wariograf dostrzeże każde kłamstwo, odczyta każdą prawdę z ruchu gałek ocznych" – dowiadujemy się.
– Po tym programie Wasze życie może się zmienić, czy oby na pewno na lesze? – budowała napięcie prowadząca. No i faktycznie atmosfera zaczęła gęstnieć. "Teraz to się zestresowałem", "ale mi wali serce" – mówili uczestnicy.
Przyszedł czas na "ceremonię", podczas której uczestnicy zaczęli się dowiadywać, czy ich druga połówka kłamie. Pytania okazały się tak mocne, że wszystkim zrzedły miny. Zaczęły wychodzić na jaw zdrady i kłamstwa. Pojawiły się łzy, a jeśli już ktoś się zaśmiał, to był to raczej wymuszony śmiech.
Czy takie pranie brudów z przeszłości przed tysiącami widzów jest warte kilkuset tysięcy złotych? Jak widać tak. W pierwszych odcinkach przyszłość związkowa tych wszystkich par nie przedstawia się najlepiej.
Każda z nich startują z 100 000 złotych na koncie. Kwotę każdy może podwoić tylko za to, że będzie mówił prawdę. Z kolei każde kłamstwo to minus 2 tys. złotych. "Dzięki Twojej prawdzie, która zabolała Kasię, do puli wpadło 2 tys. złotych" – słyszymy w show. W ogóle jak to brzmi...
Jednak to był dopiero początek rollercoastera emocji. Wskazane przez produkcję osoby – po jednej z każdej pary – musiały się przenieść do innej willi. Tam dołączyli do nich single i singielki.
"Nie zdążyliśmy ochłonąć, a tu znów coś takiego" – przyznał jeden z bohaterów. Aby pozostali uczestnicy mogli zobaczyć, co w innym miejscu robi ich ukochany/ukochana musieli "zapłacić" 1 000 złotych. I znów polały się łzy, zaciskanie pięści, zagryzanie warg, stres i szybsze bicie serca.
Przykre momenty przeważały, ale "Love Never Lies" wciąga
Po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków dochodzę jednak do wniosku, że "Love Never Lies" wciąga. Mam ochotę dowiedzieć się, co dalej stanie się w willach. Widz na pewno nie będzie się nudził przy oglądaniu tego show. Odcinki są dobrze, dynamicznie zmontowane.
Choć nie mam wątpliwości co do prawdziwości uczuć i emocji, które rysowały się na twarzach uczestników, to zastanawiam się, czy we wszystkich przypadkach wariograf dobrze odczytał badanego. Na planie dochodził przecież stres, być może ktoś zapomniał o danej sytuacji, której dotyczyło pytanie itp.
Ta atmosfera strachu i stresu przed odpowiedzią momentami udzielała się i mnie, co po dłuższej chwili było męczące. Te rozczarowania i niezręczny wzrok w kierunku osób, które kłamały. Ech... no nic przyjemnego.
Warto przy tym wszystkim wspomnieć też o roli Mai Bohosiewicz. Gwiazda w ostatnim czasie kojarzona głównie z aktywności na Instagramie, teraz mogła sprawdzić się na zupełnie innym polu. Moim zdaniem, nawet dobrze poradziła sobie jako prowadząca "Love Never Lies". Zważywszy na to, że nie miała łatwego zadania, bo często zdarzały się mało komfortowe sytuacje dla bohaterów, ona trzymała fason i całą formułę show w ryzach.