Wstrząsające kulisy wybuchu w Katowicach. Ofiary miały wysłać list pożegnalny
Chodzi o wybuch gazu, do którego doszło 27 stycznia nad ranem w budynku należącym do parafii ewangelicko-augsburskiej w Katowicach-Szopienicach. Zginęły dwie osoby – 69-letnia matka i 40-letnia córka.
List od ofiar wybuchu w Katowicach
Nowe światło na dramatycznie wydarzenia sprzed kilku dni rzucają informacje, które opublikowała "Interwencja". Jak podano, do redakcji dotarł list, w którym wyjaśniono okoliczności eksplozji.
Korespondencja ma zaczynać się od słów: Jeśli ktoś się zastanawia, jak doszło do tej tragedii w Katowicach-Szopienicach to oto kilka słów wyjaśnienia". List wysłano z Katowic w środę, czyli dwa dni przed wybuchem w kamienicy.
W dalszej części korespondencji autorzy zwracają uwagę na swoją ciężką sytuację materialną. Przyznano, że zwrócono się o pomoc do księdza ewangelicko-augsburskiego. To u niego zamieszkały i pracowały ofiary, ale czuły się przez niego niedoceniane i okradane.
Z listu dowiadujemy się, że działania księdza miały doprowadzić do tego, iż ofiary nie mogły liczyć na żadną pomoc i poprawę sytuacji. To podobno przez niego nie doszło do ich spotkania z prezydentem miasta w tej sprawie. Miały problem ze znalezieniem nowego lokum, by wyprowadzić się z terenu parafii.
"Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jedno z nas jest ciężko chore (nowotwór płuc z przerzutami), ale znieczulica działa i nic go nie obchodzi, zresztą czemu miałoby to go obchodzić, skoro nie ma sumienia i każe nam opuścić mieszkanie, nie interesuje go czy trafimy pod most – czytamy dalej w liście do redakcji "Interwencji".
Sytuacja ofiar miała być na tyle trudna, że jedynym wyjściem wydawało się rozszerzone samobójstwo. "Tabletki nasenne pozwolą nam odejść skutecznie i po cichu. Z cmentarza komunalnego nawet ksiądz nas nie wyrzuci. Jedynym naszym życzeniem jest to, żeby podczas naszego pochówku nie było żadnego klechy. Żaden klecha już na nas nie zarobi, czy to na naszym życiu czy śmierci – wskazano w liście.
Co wiadomo po eksplozji w Katowicach?
Jak pisaliśmy wcześniej w naTemat, w chwili eksplozji w budynku przebywało dziewięć osób, siedem wydobyto spod gruzów, cztery z nich trafiły do szpitala. Dwie kolejne osoby były przez kilka godzin poszukiwane w gruzowisku. Jak przekazał ratownikom wikary parafii, były to dwie kobiety, wspomniane już na początku matka i córka, zameldowane w jednym z mieszkań na probostwie.
Nowe informacje w sprawie przedstawiał też "Fakt". Dziennik podawał nieoficjalnie, że do wybuchu mogło dojść nie w wyniku awarii, a w rezultacie celowego rozszczelnienia instalacji. Opisano też poważny konflikt między ofiarą a parafią.
Katowicka Prokuratura Okręgowa przyznaje, że śledztwo ws. tej tragedii jest na razie na wstępnym etapie. Jednym z kluczowych świadków ma być mąż kościelnej. 75-letni mężczyzna nie został jeszcze przesłuchany, przebywa w siemianowickiej oparzeniówce.